Wyszedł z lochów szybkim krokiem i zaczął się rozglądać za chłopakiem. Pytał każdą osobę, którą znał chociażby z widzenia, czy nie widziała gdzieś Allena.
Za każdym razem słyszał tę samą odpowiedź.
"Nie".
Zaczął się zastanawiać, gdzie mógł przebywać, gdzie widział go ostatnim razem.
Martwił się o tego chłopaka. Naprawdę się o niego martwił.
Łazienka.
Ostatnio widział go w łazience.
Poszedł tam najszybciej, jak potrafił, ignorując spojrzenia innych uczniów. Nagle podbiegła do niego jakaś dziewczyna z młodszej klasy, a on o mały włos na nią nie wpadł.
-Hej, Nathaniel. Chciałam ci powiedzieć, że...
-Nie mam teraz czasu, Luise - powiedział i odsunął ją na bok.
-Zna moje imię! - usłyszał.
Nie miał nawet czasu, żeby przewrócić oczami. Wszedł do łazienki i zobaczył leżącego na podłodze Allena. Bez wątpienia ktoś go pobił. Adkins był nieprzytomny, a Nathaniel wiedział, że nie spieszyło mu się na tamten świat, więc na pewno niczego nie wziął. Z resztą, skąd miałby wziąć coś takiego?
Nathaniel klękną i położył dłonie na jego ramionach, potrząsnął nim delikatnie.
-Al? Słyszysz mnie?
Nie odpowiedział, Nathaniel poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Wziął chłopaka na kolana i spojrzał na jego bladą, oznaczoną blinami twarz.
Zaraz.
Czy to nowa rana?
Nat podwinął rękawy jego szaty, by zobaczyć, czy nie ma ich więcej. Zobaczył kilka sporych siniaków na jego ramionach i był pewien, że znajdowały się również na jego plecach i klatce piersiowej.
-Allen... Pomocy! - zawołał. Jego oczy zaszkliły się, a po chwili łzy znalazły swoją drogę w dół jego twarzy. -Pomocy!
Do łazienki wpadł jakiś chłopak i zatrzymał się. Gapił się z zaskoczeniem na twarzy na Bloodsheda i Adkinsa, aż w końcu Nat nie wytrzymał.
-Na co czekasz?! Sprowadź pomoc!
Chłopak wybiegł czym prędzej z łazienki, a Nat wrócił spojrzeniem do Allena. Dotknął nowej rany na jego policzku i wziął głęboki oddech.
-Będzie dobrze, Lisku... - powiedział i przytulił do siebie chłopca. -Będzie dobrze... - wstał i skierował się w stronę wyjścia z Allenem na rękach.
Chłopak, który miał sprowadzić pomoc nie przyszedł. Bloodshed warknął i wyszeptał coś, a chwilę później był już przed drzwiami skrzydła szpitalnego. Wszedł do środka i położył Allena na najbliższym łóżku.
-Co mu się stało? - zapytała pielęgniarka, podchodząc do nich.
-Nie wiem, znalazłem go nieprzytomnego w jednej z łazienek. Proszę mu pomóc...
-Od tego tu jestem, chłopcze. Proszę, żebyś zaczekał przed drzwiami.
-Dobrze... dobrze...
Nathaniel wyszedł z sali i oparł się o ścianę. Doskonale wiedział, kto mu to zrobił.
Usłyszał kroki.
O wilku mowa.
Chwycił zielonookiego chłopca za szyję i uderzył nim o ścianę tak mocno, że mężczyzna z obrazu obok spojrzał przerażony na Nathaniela i zniknął w obawie, że on także ucierpi.
-Dlaczego mu to zrobiłeś? - patrzył na niego morderczym wzrokiem.
-O kim ty...
-O Allenie Adkinsie. Co mu zrobiłeś, skurwielu?! - uderzył nim jeszcze raz.
-Pedał sobie zasłużył...
-Jak go nazwałeś?
Oczy chłopaka rozszerzyły się, gdy zdał sobie sprawę z tego, z kim rozmawia.
-Ja...
-Powtórz! Jak go nazwałeś?
-P... pedał...
Przeleciał spory kawałek korytarza. Nathaniel zbliżył się do niego, wyciągając spod szaty różdżkę i celując nią w chłopaka. Miał ochotę zrobić mu poważną krzywdę i wcale nie czułby się z tym źle. Patrzył prosto w jego przerażone, zielone oczy z wściekłością.
Schował różdżkę i chwycił go za kołnierz.
-Jeszcze raz zobaczę, że kręcisz się przy Allenie, a będzie z tobą źle. Rozumiesz? Rozumiesz?! - powtórzył głośniej, gdy tamten nie odpowiedział.
-Rozumiem! Rozumiem!
Puścił go i patrzył, jak chłopak ucieka. Nathaniel był pewny, że już nigdy nawet nie spojrzy na Allena.
***
W końcu wpuszczono go do sali. Usiadł na krzesełku przy łóżku przyjaciela, na którego ramionach zostały owinięte bandaże, a rana na policzku została zaklejona. Nadal był nieprzytomny, ale zagwarantowano mu, że się obudzi.
Nathaniel przeczesał włosy przyjaciela palcami, odgarnął czerwoną grzywkę z jego twarzy. Wziął jego dłoń w swoje i pocałował ją delikatnie.
Noc spędził przy nim, trzymając go za rękę. Spał, opierając się o krzesło, jednak co chwilę się budził, więc położył górną część swojego ciała na łóżku, na którym leżał Allen, starając się na niego nie napierać.
***
-Przykro mi, Nathanielu - usłyszał głos pielęgniarki. - Niestety Allen został potraktowany zaklęciem sectumsempra i nie udało nam się odpowiednio szybko zaleczyć ran.
-Ale... widziałem go, nie miał ani śladu...
-Ktoś użył zaklęcia maskującego. Przykro mi, ale twój przyjaciel odszedł.
Poczuł okropny ból w klatce piersiowej, jego serce rozsypało się na milion kawałków.
Allen.
Jego kochany Allen nie żył.
-Nathaniel...
***
-Nathaniel. Nat!
Poderwał się. Sen. To był tylko sen.
Spojrzał na patrzącego na niego Allena i rzucił mu się na szyję. Oparł czoło o jego czoło, zamknął oczy.
Nie dbał o to, czy ktoś na nich patrzy. Nie obchodziło go to. Ważne, że Allen był cały i zdrowy.
Powoli otworzył oczy i spojrzał w piękne... nie, przepiękne, miedziane oczy chłopca. W oczy, które tak kochał. Nie chciał odrywać od nich wzroku. Nigdy.
Gdyby go stracił...
Wolał o tym nie myśleć.
Splótł palce jego dłoni ze swoimi i uśmiechnął się delikatnie. Jego przyjaciel był cały i zdrowy. Złożył delikatny pocałunek na jego czole i znów spojrzał mu w oczy.
-Martwiłem się o ciebie - powiedział. -Cieszę się, że nic ci nie jest, Lisku.
<Lisku? <3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz