wtorek, 3 lipca 2018

Od Allena do Nathaniela

Następnego ranka, tak jak sobie obiecał dnia poprzedniego, wybrał się na zakupy. Nawet nie wiecie, jaka zalała go ulga, że jego ojciec nie wydał wszystkich pieniędzy z ubezpieczenia na alkohol i zostało coś na jedzenie. Chodził po alejkach, wrzucając do wózka poszczególne produkty. Najczęściej były to rzeczy tanie i mrożone lub o długim terminie ważności. Chciał oszczędzać pieniądze, by móc je zmienić później na galeony. Wyprawka szkolna też trochę kosztowała, więc gdyby wydał większość pieniędzy, to najprawdopodobniej nie kupiłby nic potrzebnego do szkoły. Miejscowość, w której mieszkał, była mała i praktycznie wszyscy się tutaj znali. Dlatego też, co jakiś czas mijał znajome twarze, witając się z nimi. Zdarzyło mu się, że z dwa razy zaczepiły go starsze panie z okolicy i zapytały, jak idzie mu nauka i życie rodzinne.
Większość osób wiedziała o tym, że jego ojciec jest alkoholikiem.
Jednak chyba nikt nie zdawał sobie sprawy, jaką krzywdę wyrządzał całej rodzinie.
Allen był w drodze powrotnej do domu, gdy zauważył, że na pobliskim boisku kilk chłopców gra w koszykówkę. Uśmiechnął się lekko, rozpoznając ich, jako znajomych ze swojej byłej drużyny. Pomachał im, a oni z radością mu odmachali. Tak, to były jedyne osoby, które były dla niego miłe. Niestety, nie mógł z nimi za często spędzać czasu. Jak nie szkoła, to siedzenie w domu i zajmowanie się domem (w przeciwnym razie chyba Gary by go zabił). Wszedł do swojego domu, od razu kierując się w stronę kuchni. Odłożył torby na blat i zaczął je wypakowywać. Zerknął na mężczyznę, który leżał na kanapie i patrzył na wiadomości. Nawet nie raczył na niego spojrzeć. To może i dobrze.
Wkładał ostatnie składniki do lodówki, kiedy w końcu Gary się odezwał.
- Zrób mi obiad!
- Jasne, coś szczególnego?
- Byle by było jadalne, ale nie wiem, czy w twoim przypadku zrobienie takiego jedzenia jest możliwe.
Zmarszczył brwi na obrazę, ale nie chciał się kłócić. Wylądował już raz w szpitalu w tym miesiącu, nie chciał po raz kolejny. Zastanowił się przez chwilę, co zadowoliłoby jego "ojca". W ostateczności zdecydował się na pizzę. Spojrzał na nią smutno, bo to on miał zamiar zjeść ją na obiad, ale z drugiej strony nie chciał mieć później awantury spowodowanej tym, że zjadł lepszy posiłek od niego. Wyjął pizzę z opakowania i włożył ją do piekarnika, na dwadzieścia minut. Pół godziny później, położył na stole pizzę pokrytą ketchupem, życzył mu smacznego, a sam poszedł do swojego pokoju z dwoma kanapkami na talerzu. Gdy już wszedł do pomieszczenia, od razu co rzuciło mu się w oczy to list. Postawił talerz na biurku, rozwijając rulon. Zaczął czytać z podekscytowaniem, a skończył z rozczarowaniem.
Zaaranżowany związek, co?
Poczuł ból w sercu, jednak szybko minął. Nathaniel nie chciał tego małżeństwa, więc zapewne zrobiłby wszystko, żeby do tego małżeństwa nie doszło. Przynajmniej Al miał taką nadzieję.
Zabrał się do odpowiedzi, gdzie pocieszał przyjaciela, a nawet podzielił się z nim paroma radami, które mogłyby pomóc w tej sytuacji. Fakt był taki, że nie znał do końca Bloodshedów, ale słyszał o nich różne rzeczy, najczęściej negatywne. Jeśli była to prawda, to wątpił, że jego wskazówki coś dają, ale chciał z całych sił pomóc Natowi, więc wolał wysłać mu cokolwiek niż nic.
Wyszeptał zaklęcie, a pergamin zniknął mu z rąk.
Naprawdę chciał, żeby te wakacje dobiegły już końca.

***

Allen i Nathaniel pisali ze sobą każdego dnia. Sytuacja z narzeczoną nie była już wspominana w listach Bloodsheda, a tylko i wyłącznie same dobre i zabawne momenty. Al pisał mu to samo, unikając jakichkolwiek wzmianek o swoim domu rodzinnym. Wolał mu tego darować, a nawet jeśli nie było aż tak super źle. Nawet parę razy udało mu się wyjść na boisku i zagrać w koszykówkę! Tęsknił za tym sportem, więc był naprawdę prze szczęśliwy, że może znowu zagrać.
Jednak, jak to mówią,
To co dobre, szybko się kończy.

***

Zaczęło się sypać, zaledwie trzy tygodnie później, kiedy to Allen z całej siły zatrzasnął drzwi swojego pokoju i drżącymi rękami zamknął je na klucz. Odskoczył od nich, gdy ktoś z drugiej strony w nie trzasnął.
- Wychodź stamtąd, gówniarzu! Jeszcze z tobą nie skończyłem!
Chłopak usiadł na łóżku, biorąc głębokie oddechy, żeby się uspokoić. Ignorował wrzaski Gary'ego wymierzone w jego stronę oraz Gugu, który zaniepokojony jego stanem chciał zwrócić na siebie swoją uwagę. Jednak Al zamknął cały zewnętrzny świat, zaczynając żyć tym wewnętrznym. Patrzył na swoje nogi, próbując uspokoić zbyt szybki, dla jego dobra, oddech. Jeśli nadal by tak postępował, musiałby poszukać swojego inhalatora. Problem tylko, z tym że dawno nie miał żadnego ataku, więc najprawdopodobniej nie byłoby w nim leku. Na szczęście kilkanaście minut później, oddychał normalnie. Gary, który wcześniej stał za drzwiami, uderzał w nie i przeklinał oraz wyzywał chłopca od najgorszych, również zniknął.
Niestety, nie zmieniło to faktu, że wydarzenia, które się wydarzyły, również zniknęły.
Otóż nie.
Wyryły się w jego samoświadomości, wyżerając jego resztki poczucia własnej wartości.
Położył się na łóżku, ignorując ból w niektórych częściach ciała oraz posiniaczoną szczękę, w którą oberwał pięścią "ojca". Na szczęście nie było to zbyt silne uderzenie, więc najprawdopodobniej nie była złamana.
Tylko czy coś to zmieniało?
Absolutnie nic.
Czerwonowłosy wpatrywał się w sufit, błądząc myślami, tam, gdzie nie powinien.
- Dlaczego w ogóle żyję? - zapytał cicho.
Gugu zadrżał na jego słowa i od razu wylądował na jego klatce piersiowej, wlepiając w niego swoje czarne oczka.
- Nie widzisz tego? Cały czas jestem poniżany, bity, maltretowany - mówił łamiącym się głosem. - Jeśli tak dalej pójdzie, to on w końcu mnie zabije...
Gołąb zagruchał, ocierając się o jego szyję.
- Ale nie zrobi tego, jeśli to ja zabiję się pierwszy.
Gu gwałtownie podniósł głowę, patrząc na niego z przerażeniem. Zaczął głośno gruchać, żeby okazać sprzeciw.
Al jednak go nie słuchał, wstając z miejsca, przez co jego towarzysz z niego spadł. Zaczął grzebać w wewnętrznej kieszeni torby, aż w końcu znalazł, to czego szukał.
Tabletki nasenne.
Praktycznie nie były używane, przez co pudełko było ich pełne. Spojrzał smutno na opakowanie, po czym wrócił na łózko, tym razem na nie siadając.
- Nawet nie wiesz, jak miło będzie w końcu spotkać mamę i Marcie...
Gugu chciał coś zrobić, cokolwiek, ale był tylko ptakiem, nie mógł mu powiedzieć, jak bardzo głupi jest, że myśli o czymś takim, że to nie jest wyjście. Niestety, mógł tylko z przerażeniem patrzeć na to, co robi jego właściciel.
Chłopak otworzył pudełko i wsypał na swoją otwartą dłoń kilka białych pigułek. Patrzył na nie przez chwilę. Podniósł rękę do swoich ust, otworzył je, po czym...
Rzucił tabletki w drugi kąt pokoju.
- Co ja do cholery robię?! - krzyknął, chowając twarz w dłoniach i zaczynając płakać. - Czy ja naprawdę...? - zaszlochał.
Gu podszedł do niego, ocierając się o niego.
- Nie wiem, co robić. Co mam robić?! - zapytał rozpaczliwie przyjaciela.
Gołąb podleciał do biurka i zastukał dzióbkiem w pergamin.
- Mam coś napisać? Jak ma to mi niby coś pomóc?
Zagruchał głośno, wskazując główką w otwartą szufladę. Al zajrzał do środka, widząc tam listy Nathaniela.
- I co w związku z tym?
Gołąb ponownie spojrzał na pustą kartkę.
- Mam napisać do niego list...?
Pokiwał głową.
- Nie wiem, czy to dobry pomy- Au! - spojrzał na rękę, gdzie jego przyjaciel postanowił go dziabnąć - Dobra, dobra. Napiszę - westchnął. - Mam nadzieję, że zrozumie... - mruknął, zaczynając pisać.
Na samym początku miał zamiar napisać, jak bardzo źle się czuje, ale w ostateczności napisał wszystko. O swojej siostrze, mamie, ojcu alkoholiku, jego poniżeniach i tego, jak bardzo go krzywdzi. Wylał to, co trzymał kilkanaście lat w sobie na papier. Po podpisaniu się nie zastanawiał się długo, aż wysłał list zaklęciem. Gdyby zwlekał, to zapewne by się rozmyślił.
Nie zauważył, że przez ten czas, gdy pisał list, Gugu zbierał z podłogi porozrzucane tabletki oraz pudełko po nich, chowając je w miejscu, w którym na pewno ich już nigdy nie znajdzie.

<Nat? ;-; >


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz