Minęło kilka minut, podczas których Allen nie rozumiał, co się dzieje i tylko wpatrywał się w stworzenie załzawionymi oczami. W końcu jednak zwierzę podniosło łeb i wstało. Posłało Allenowi przyjazne spojrzenie, po czym odwróciło się i odeszło, jak gdyby nigdy nic.
Nathaniel poczuł, jak jego serce znów zaczyna bić, jak do jego ust powoli napływa powietrze. Wziął delikatny wdech, po czym zamrugał kilkukrotnie, a kiedy zdał sobie sprawę z tego, że wcale nie jest martwy, rozpaczliwie zaczął nabierać powietrze do płuc.
-Nat? Nat! - usłyszał znajomy głos.
Chwycił chłopaka za ramię, nadal ciężko oddychając. Jego oczy były szeroko otwarte, z przerażeniem wpatrywały się w pustą przestrzeń.
Poczuł ciepłą dłoń na swoim policzku, zobaczył miedziane oczy przyjaciela i powoli zaczął się uspokajać. Jego oddech stał się wolniejszy, serce również zwolniło. Nathaniel przez chwilę wpatrywał się w miedziane oczy chłopca, po czym jego oczy zaszkliły się i Nat zamknął go w objęciach. Allen objął go, szeptał mu do ucha, by go uspokoić, a ciałem Bloodsheda wstrząsał cichy szloch.
-Już dobrze... Już dobrze, Nat - mówił, gładząc go po plecach i karku.
***
Siedzieli na polance, dalej dochodząc do siebie po tym, co się wydarzyło.
-Nat? Co tu się właściwie wydarzyło? - zapytał Allen, gdy drugi chłopak zajmował się jego ranami i siniakami.
-Nie wiem dlaczego, ale... oczyścił mnie.
-Oczyścił? - Allen spojrzał na niego, marszcząc brwi, po czym syknął cicho, gdy Nat niechcący za mocno poruszył jego uszkodzonym nadgarstkiem.
-Wybacz - powiedział, po czym pochylił się i ucałował nadgarstek chłopca.
Obydwaj znieruchomieli.
Nat nie wiedział, dlaczego to zrobił, to był po prostu odruch. Nie czuł się z tym jednak źle i chłopak zauważył, że takie rzeczy przychodzą mu z coraz większą łatwością.
-Widzisz... Czasami jednorożce decydują, że chcą oczyścić kogoś ze wszystkich win. Dzisiaj wypadło na mnie. To niewinne stworzenia, więc po czymś takim już na zawsze będą naznaczone.
-Naznaczone?
Nat pokiwał głową.
-Jego róg już zawsze będzie ubrudzony moją krwią.
-Nat?
-Tak?
-Dlaczego cię oczyścił? Zrobiłeś aż tyle złego?
Nathaniel uśmiechnął się smutno, patrząc przyjacielowi w oczy.
-Już samo to, że jestem Bloodshedem sprawia, że powinienem spłonąć w czeluściach piekielnych.
***
-Co z twoją raną? - zapytał Allen, kiedy wracali do domu.
Nathaniel rozpiął koszulę i pokazał przyjacielowi klatkę piersiową, na której nie było nawet jednego zadrapania.
Było za to sporo mięśni i Nat mógłby przysiąc, że na twarz Allena wstąpił delikatny rumieniec. Zaśmiał się cicho i zapiął koszulę, po czym wziął chłopca za rękę.
Bo tak.
Bo tak chciał.
Tak jak poprzedniego dnia odprowadził go pod drzwi jego pokoju. Tym razem nie wahał się zbyt długo, zanim złożył na policzku chłopca delikatny pocałunek.
-Dobranoc, Allen - uśmiechnął się i odwrócił, by odejść, jednak nie wszedł do swojego pokoju, a do pokoju Serge'a.
***
Bondyn nadal siedział na łóżku, skulony i zapłakany. Nathaniel nie pytał, jak się czuje, ponieważ dobrze wiedział. Widział to.
Po prostu objął brata i przytulił go mocno, a ten wtulił się w niego. Pogłaskał młodszego po głowie i ucałował go delikatnie w czoło. Nie wiedział, czy z czasem Serge nauczy się z tym żyć.
Wolałby, żeby tak nie było.
Wolałby, żeby jego brat nie przyzwyczaił się do zabijania, żeby nie został mordercą, któremu będzie groziło dożywocie w Azkabanie z chordą dementorów wokół.
Wyszedł dopiero, kiedy jego ukochany braciszek zasnął.
***
Zapukał do drzwi Allena, obejmując poduszkę. Nie czekał długo. Drzwi otworzyły się i stanął w nich zaspany Al, patrzący na Bloodsheda ze zdziwieniem.
-Co jest? - zapytał i ziewnął. -Pali się?
Nathaniel uniósł głowę, patrząc na chłopca zaszklonym spojrzeniem, a jego policzki mokre były od łez. Chłopak objął poduszkę mocniej i spuścił wzrok, zawstydzony.
-Mogę... - reszta zdania nie przeszła mu przez gardło, było mu strasznie głupio.
-Możesz - powiedział Allen spokojnym głosem.
Nathaniel wszedł do pokoju i usiadł na łóżku, czekając na Allena, który zamknął drzwi i chwilę później już siedział obok niego.
-Znowu miałeś koszmar?
Pokiwał głową i pociągnął nosem, otarł łzy z policzka i wziął głęboki oddech.
-Połóż się.
Nathaniel wsunął się pod kołdrę, a Allen położył się tuż obok niego i objął go delikatnie. Chłopak wtulił się w niego, słuchał spokojnego bicia serca przyjaciela.
Masz dziewiętnaście lat i beczysz, kiedy przyśni ci się coś niemiłego, zganił sam siebie.
Odrzucił tę myśl, gdy poczuł dłoń Allena na swojej głowie. Uśmiechnął się delikatnie i zamknął oczy, by po chwili zasnąć.
***
Obudził się wcześniej niż jego przyjaciel.
Spojrzał na śpiącego chłopca i uśmiechnął się delikatnie, po czym wstał i wyjął z biurka kawałek pergaminu oraz pióro i atrament. Napisał krótką wiadomość:
"Będę czekał na łące obok lasu, przy wiecznie kwitnącej wiśni. Nie musisz się spieszyć.
Nat ♥ "
O dziwo nie zawahał się ani chwili, rysując serduszko przy swoim imieniu. Uśmiechnął się po raz kolejny, po czym położył liścik na poduszce obok głowy Allena.
-Dziękuję - powiedział cicho i ucałował jego policzek, po czym wyszedł.
Chciał zrobić coś dla Allena.
Tak po prostu.
Nathaniel był zdziwiony, że chłopak wytrzymał z nim tyle czasu. Dziwiło go też to, jak bardzo zbliżył się do chłopca. Cieszył się przyjaźnią z nim, jednak Allen zachowywał się, jakby nie chciał zatrzymać się na etapie "przyjaciel".
Właściwie to ja też się tak zachowuję, pomyślał, przewracając oczami.
Zjadł szybkie śniadanie, sprawdził, jak miewa się jego brat, po czym poszedł się przebrać.
Czarna koszula z delikatnie podwiniętymi rękawami i czarne spodnie.
Czy on miał w szafie cokolwiek, co nie było czarne?
Nie.
Nałożył swoje ulubione buty nabyte w mugolskim sklepie, wysokie i ciężkie. Zostawił włosy w takim ułożeniu, jak zwykle.
Obowiązkowo nawinął na nadgarstek chustę, którą dostał od Allena.
Zrobi dla niego coś specjalnego.
Popchnie ich relację trochę bardziej do przodu.
***
Nie był pewien, czy mu się spodoba. Mógł tylko mieć taką nadzieję.
Kiedy zobaczył chłopca, uśmiechnął się delikatnie, a gdy do niego podszedł wyciągnął rękę w jego stronę. Allen przez chwilę patrzył na niego, po czym chwycił ją niepewnie. Nat przyciągnął go do siebie i objął, niczym partnerkę do tańca.
W istocie, Allen był teraz jego partnerem do tańca.
Chwilę później wydobył z siebie swój zachrypnięty głos i zaczął śpiewać, jednocześnie rozpoczynając taniec.
Cały czas patrzył Allenowi w oczy, uśmiechając się przy tym delikatnie. Czuł się wspaniale. Czuł, że to ten moment, ta chwila.
Ta osoba.
Delikatny podmuch wiatru sprawił, że płatki kwiatów z wiecznie kwitnącej wiśni zaczęły wirować wokół nich. W oczach Nathaniela pojawiła się iskierka radości, patrzył na Allena jak nigdy wcześniej - z czułością, miłością.
Kochał tego chłopca.
Kochał go ponad wszystko.
Mógłby z nim tańczyć i śpiewać mu do końca życia, a i po śmierci nie opuściłby jego boku.
Poczuł łaskotanie w okolicach brzucha i przyjemne ciepło w sercu oraz w miejscach, w których dotykał go Allen. Czuł, że wszytko jest dokładnie tak, jak powinno być. Czuł, że dla tego jednego chłopca mógłby zrobić wszystko. Poszedłby za nim wszędzie, gdziekolwiek Allen by nie zechciał i zrobiłby wszystko, o co go poprosi.
Boże, jak on go kochał...
W końcu przestali się poruszać, Nathaniel oparł czoło o głowę Allena i przymknął oczy, przyciągając go do siebie delikatnie.
-'Cause everytime we touch, I get this feeling, and everytime we kiss I swear I could fly... - śpiewał cicho, a gdy to robił, jego usta ocierały się o usta Allena.
Dotknął jego policzka i pogładził go kciukiem. Otworzył oczy, by spojrzeć w miedziane oczy chłopca. Chwycił jego podbródek i uniósł delikatnie jego twarz. Przechylił głowę i zbliżył się powoli, przymykając oczy.
Tak bardzo chciał go pocałować.
Boże, tak bardzo...
Huk.
Nathaniel uniósł głowę i zobaczył czarne linie nad swoim domem.
O nie...
Chwycił Allena za ramiona i spojrzał mu w oczy.
-Idź do lasu i nie wychodź pod żadnym pozorem, rozumiesz?
-Nat, dlacze...
-Rozumiesz?!
Allen pokiwał głową, Nathaniel puścił jego ramiona.
-Wrócę po ciebie. Trzymaj się blisko polany, na której wczoraj byliśmy. Wrócę.
***
Wbiegł do domu i spojrzał na zdezorientowaną matkę. Nie miał pojęcia, co w jego salonie robi tylu Sanguinecintho i jakoś nieszczególnie chciał brać w tym wszystkim udział.
On też już tu był.
Patrzył na Nathaniela z zainteresowaniem, a chłopak poczuł ogromną złość na to, że ten człowiek w ogóle żyje.
-Słyszałem, że pozbyliście się pierwszych mugoli - odezwał się po chwili. -Braw.
Nathaniel nie odpowiedział, patrząc tylko z nienawiścią na siedzącego w starym fotelu mężczyznę. Marna podróba Czarnego Pana, która myślała, że ma lepszy plan, który tym razem nie zawiedzie.
Wierzyć mu się nie chciało, że jego rodzina bierze udział w tym wszystkim.
-Niedługo zaczynacie kolejny rok nauki, prawda?
-Tak - odpowiedział Serge, widząc, co się dzieje z jego bratem.
-Czy mógłbym was prosić, abyście dokonali... selekcji uczniów?
-Mamy zabijać naszych przyjaciół?! - Nathaniel był coraz bardziej wściekły. Czuł, że zaraz rzuci się na tego człowieka i zamorduje go własnymi rękami.
-Przyjaciół? Nie, chłopcze. Każę wam zabijać mugoli, którzy myślą, że są godni uczęszczać do magicznych szkół i hańbią ród czarodziejów. Interesuje mnie w szczególności jeden chłopiec, Allen Adkins. Ma w sobie coś... niezwykłego. Chciałbym, żebyś go odnalazł i dostarczył mi żywego. Zamieniłbym z nim parę słów...
-Oczywiście - odpowiedział.
Nigdy.
Nigdy nie odda mu Allena.
<Allen?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz