W takim razie będę ci to powtarzał do końca życia - powiedział cicho z blaskiem w oczach. - Kocham cię, Allenie Adkinsie. Kocham cię ponad wszystko i nigdy nie pozwolę cię sobie odebrać, nigdy nie pozwolę ci odejść, mój Lisku.
Uśmiechnął się szeroko, znikając za drzwiami. Wskoczył na łóżko i zaczął się od niego odbijać niczym kilkuletnie dziecko. Gugu przez ten cały czas patrzył na niego zdezorientowany.
- Tak, tak, tak! - krzyczał radośnie - Nie mogę w to uwierzyć! Możesz w to uwierzyć?! - zapytał przyjaciela, podbiegając do niego i łapiąc w obie ręce.
Przytulił go do siebie, zaczynając się obracać. Gołąb zaczął gruchać z niezadowolenia, więc chłopak go puścił. Pokręcił się jeszcze chwilę sam, po czym położył się na łóżko, wpatrując się w kręcący się teraz sufit. Uśmiech nie zszedł mu z twarzy.
- Nawet nie wiedziałem, że tyle na to czekałem - przyznał. - Ale robiłem to i teraz...
Gu wylądował na jego klatce piersiowej, a Al zaczął go głaskać po głowie.
- ...Teraz mogę powiedzieć, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi - westchnął z zadowoleniem, zamykając oczy.
Po chwili je jednak otworzył, kiedy poczuł delikatne dziobnięcie na policzku.
- Nie martw się, nie zasypiam - obiecał. - Nie pójdę spać w ubraniach - zaśmiał się.
Ptak nie wyglądał, jakby się tym przejmował. Spojrzenie w jego oczach mówiło całkowicie o czymś innym.
- Oh - Allena olśniło, a jego policzki ponownie tego dnia pokryły się rumieńcem.
Gugu jeszcze nie wiedział. Jak mógł o tym zapomnieć?
- Bo widzisz... Ja i Nathaniel jesteśmy razem.
Usłyszał gruchanie pochodzące od towarzysza, a w jego oczach zalśniło coś, czego czerwonowłosy nie mógł teraz zidentyfikować. Miał tylko nadzieję, że to było coś, co pochwalało ich związek. Gugu wydawał się lubić Bloodsheda, więc raczej nie miał się o co martwić, ale czasem trudno mu było odczytać intencje gołębia.
Więc jedyne co mógł teraz mieć, to tylko ją.
***
Allen siedział na jednej z fontann, czytając książkę. Nudziło mu się niemiłosiernie, a nigdzie nie było śladu Nathaniela. Zostało mu jedynie czytać powieść, którą znalazł w jednej z wielu w posiadłości Bloodshedów. Naprawdę ich rezydencja była ogromna. Dziwił się, że jeszcze się tam nie zgubił, chociaż po dłuższym zastanowieniu powinien się z tego cieszyć. Nie chciałby się tam zgubić i spotkać któregoś członka rodziny czarnowłosego. Było dla niego dużym zaskoczeniem, że jeszcze nikogo nie spotkał. Był tu z tydzień? Może z dwa. Nie był całkowicie pewny, nie liczył czasu. Zaczął cicho nucić pod nosem, wracając do lektury. W ogóle nie czuł fabuły i nie rozumiał, dlaczego zdecydował się na tę książkę, a nie inną. Po kilku minutach odłożył ją, wzdychając. Nie był aż tak znudzony, żeby czytać aż tak nudną książkę. Odchylił głowę do tyłu, patrząc na niebo. Po raz kolejny było ono bezchmurne. Na bank musiało to być jakieś zaklęcie.
- Allen?
Obniżył głowę, wpatrując się w szare tęczówki swojego chłopaka. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Wstał ze swojego miejsca i podbiegł do niego, mocno go do siebie przytulając.
- Nat! - krzyknął zadowolony.
Myślał, że dzisiaj go w ogóle nie zobaczy.
Wtedy drugi chłopak zrobił coś, co całkowicie zaskoczyło młodszego.
Odepchnął go.
- Nat? - zapytał niepewnie, marszcząc brwi.
Starszy obdarował go zimnym spojrzeniem swoich szarych oczu. Ostatni raz na niego tak patrzył, kiedy spieprzył na korepetycjach z Eliksirów. Chociaż nie, nawet wtedy jego spojrzenie nie było tak złowrogie.
- Dlaczego mnie przytuliłeś? - zapytał ochrypłym, równie zimnym głosem.
Zadrżał.
- P-Ponieważ chciałem - zaczął niepewnie - I jesteśmy razem...
Nat parsknął.
- Właśnie, co do tej drugiej części... - na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech.
- N-Nat? - powiedział łamliwym głosem.
Zaczął się bać.
Nathaniel złapał go za kołnierzyk i przybliżył jego twarz do swojej. Ich usta oddzielało kilka centymetrów, jednak żaden z nich nie miał ochoty teraz na pocałunek. Słowa, które później wypowiedział Bloodshed, sprawiły, że jego ciało oblał zimny pot i poczuł, że jego serce przestaje bić. Jego oddech stał się szybszy, a on sam spojrzał z niedowierzaniem na chłopaka. Ten zaśmiał się, jednak brakowało serdeczności, która zwykle w nim była. Był obojętny, bezuczuciowy. Nathaniel puścił jego kołnierz, nie zwracając uwagi, że Al prawie się przewrócił. Odwrócił się do niego tyłem i poszedł przed siebie, znikając z jego pola widzenia.
Na wcześniejszym, czystym niebie pojawiły się chmury i zaczął padać deszcz. Wystarczyły sekundy, żeby Allen zmoknął.
On się jednak tym nie przejmował. Jedyne, o czym myślał, to słowa, które wypowiedział Nathaniel.
Nadal odbijały się w jego uszach, tak, jakby zostały wypowiedziane zaledwie kilka sekund wcześniej.
- Zrywam z tobą, szlamo.
***
Poderwał się z łóżka ze skowytem. Zacisnął dłonie na pościeli, ciężko oddychając. Rozejrzał się po pomieszczeniu, żeby zorientować się, że nadal znajduje się w swoim pokoju.
To był tylko sen.
A raczej koszmar.
Jego ciało oblała ogromna ulga. Odetchnął, kładąc się z powrotem na posłaniu. Zerknął na zegar, znajdujący się na pobliskiej szafce nocnej.
Trzecia piętnaście.
Odwrócił głowę w stronę okna, obserwując, jak niebo delikatnie jaśnieje.
Wiedział, że już nie zaśnie, więc przynajmniej będzie mógł być świadkiem wschodu słońca nad Anglią.
Nie przeszkadzało mu to. Wolał nie spać, niż śnić coś podobnego.
- Tylko dlaczego muszą mi się śnić koszmary po tak cudownym dniu? - mruknął niezadowolony.
Chyba nigdy nie będzie mu dane się dowiedzieć.
***
Tak jak myślał, nie zasnął przez resztę nocy. Z łóżka wyczołgał się dopiero o ósmej. Jego organizm był wyczerpany, ale nie mógł pozwolić mu odpocząć. Nie chciał kolejnych koszmarów.
Po skończeniu porannej rutyny postanowił posprzątać pokój. Dawno już tego nie robił, przez to panował tutaj lekki bałagan. Męczyło go, że musiał robić to własnoręcznie, ale jeszcze nie udało mu się zakupić nowej różdżki, po zepsuciu starej. Koniec wakacji nie był aż tak blisko, ale Allen stwierdził, że dzisiaj zapyta się Nata, czy nie wybrałby się z nim z powrotem do tego magicznego miasteczka, żeby mógł sobie zakupić nową różdżkę. Porządkowanie wszystkiego zajęło mu godzinę i po tym czasie wybrał się na dół, żeby zjeść coś lekkiego na śniadanie. Jak zwykle powitała go pusta kuchnia i równie pusta, ogromna jadalnia. Zastanawiał się, o której godzinie posiłki jada reszta Bloodshedów, jeśli jeszcze ani razu się z nikim nie minął. Jak na razie odsunął te myśli na bok, ciesząc się prostą miską płatków z mlekiem.
Kiedy w końcu skończył, umył miskę w zlewie i ruszył w stronę pokoju Nathaniela. Zatrzymał się przed drzwiami i niepewnie w nie zapukał. Gdy usłyszał ciche, "proszę", nacisnął klamkę i wszedł do środka.
- Hej, Nat - powitał go z uśmiechem, zamykając za sobą drzwi.
- Witaj, Al - również się uśmiechnął.
Czując nagły przypływ odwagi, podszedł do swojego chłopaka i delikatnie pocałował go w usta. Już wczoraj chciał zainicjować pocałunek, ale zawsze coś mu w tym przeszkodziło. Starszy odwzajemnił pocałunek, a po chwili oboje się od siebie oderwali. Na ich policzkach pojawił się delikatny rumieniec, ale oboje go zignorowali.
- Co tam? - zapytał czarnowłosy.
- W porządku - mruknął.
Miał cichą nadzieję, że nie widać zmęczenia w jego oczach.
- Chciałem się zapytać, czy poszedłbyś ze mną do Meridian?
- Jasne, jakiś konkretny powód?
- Uh, tak... Widzisz, złamałem swoją różdżkę.
Zmarszczył brwi.
- W jaki sposób? - zapytał zaciekawiony.
Allen odchrząknął i odwrócił wzrok.
- Ostatnio zdarzyło mi się spaść z drzewa... - przyznał zawstydzony.
<Nat? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz