poniedziałek, 2 lipca 2018

Od Allena do Nathaniela

Dobra.
Zrobi to dla niego.
Nawet jeśli bolało go myślenie o tym, że musi pójść spać, zrobi to. Należała mu się chwila odpoczynku. Zamknął oczy, próbując myśleć o czymś przyjemnym. Właśnie to najczęściej pozwalało mu zasnąć. Przypominał sobie wszystkie pozytywne chwile spędzone z siostrą i matką. Pieczenie ciasta, rysowanie, magiczne sztuczki, rysowanie laurek i inne... Nawet nie wiedząc, kiedy utknął w swojej świadomości. Sen składał się z tego, co sobie wyobrażał.
Claudie oraz Marcia były w kuchni przygotowując obiad. Allen uśmiechnął się do nich, postanawiając im pomóc. Wszystko było jak na razie w porządku, zjedli, spędzili czas na zabawie. Śmiali się, tak jakby wszystko w ich życiu było w porządku.
Ale nie było.
Momentalnie rozległ się trzask, a wszyscy trzej spojrzeli na drzwi, gdzie stał jak zwykle pijany Gary. Kołysał się na boki, a w prawej ręce trzymał pustą butelkę piwa. Claudie, ta naiwna kobieta, uśmiechnęła się łagodnie do męża, witając go. Podeszła do niego powoli, ale mężczyźnie się to nie spodobało, ponieważ od razu ją uderzył. Usłyszał szloch Marcii gdzieś z tyłu, ale nie przejął się tym, podbiegając do swojej rodzicielki, próbując ją obronić przed pijakiem. Zaczął na niego krzyczeć, niestety nie rozumiał co. Mężczyzna zdenerwował się nagłym atakiem w jego stronę i podniósł rękę, w której trzymał butelkę. Bez zastanowienia uderzył nią w twarz chłopca. Zaskoczony krzyknął i upadł do tyłu. Złapał swój policzek, z przerażeniem odkrywając, że na jego dłoniach znajduje się krew.
Zbyt dużo krwi.
Jednak Gary, zamiast się przejmować tym, że uderzył syna, zaczął się śmiać.
- No co bezużyteczny bękarcie? Czym jesteś tak zaskoczony?!
Al wpatrywał się w szoku na mężczyznę, który go spłodził, próbując zatamować krwawienie.
- Wiesz, że jesteś wszystkiemu winny prawda?! Twoja ukochana siostra zginęła z powodu twojej nieuwagi!
Nie, nie słuchaj go, to nie jest prawda.
Niestety, jak na zawołanie za nim rozległ się głośny krzyk. Odwrócił się gwałtownie i zamiast salonu, w którym jeszcze przed chwilą się znajdował, stał na chodniku, a przed nim, na jezdni leżała Marcia. Jej ciało było poturbowane, powykręcane w różne strony oraz pokryte krwią.
Miał ochotę zwymiotować.
- Co się tak krzywisz?! Powinieneś być z siebie dumny!
Niech on przestanie...
Złapał go za kołnierz, przesuwając bliżej jego twarzy.
- A twoja matka? - zapytał, a odór alkoholu dotarł do jego nozdrzy - Pieprzona dziwka, zapewne nie jesteś nawet moim synem, a muszę cię trzymać pod własnym dachem! - warknął.
Mógł zauważyć, jak otoczenie obok niego ponownie się zmienia.
Nie, tylko nie to. Nie chce widzieć tego kolejny raz.
- Ta suka nie wytrzymała śmierci tej żałosnej dziewczynki i postanowiła się załamać! To tylko mówi o jej bezwartościowości.
W oczach chłopaka zaczęły pojawiać się łzy.
Niech to się już skończy...
- Pamiętam, jak przez łzy pytała się boga, dlaczego to akurat ona musiała zginąć, a nie ty.
Tak, słyszał to wiele razy. Nie tylko w snach, ale na żywo. Nie chciał w to wierzyć, ale kłamstwo powtarzane tysiąc razy, w pewnym momencie staje się prawdą.
Zamknął oczy, próbując zignorować mężczyznę.
- Też bym wolał, żebyś ty zdechnął. Ona przynajmniej by się na coś przydała.
Proszę, stop.
- A tak, przez twój idiotyzm straciliśmy żywicielkę rodziny.
Usłyszał dźwięk przewracanego krzesła. Nie musiał widzieć, co się stało, żeby to wiedzieć.
Gary jednak nie chciał mu tego oszczędzić. Z całej siły złapał go za głowę i przekręcił w przeciwną stronę. Ponownie znajdowali się w salonie, a tam na lampie wisiała jego matka. Allen nie wytrzymał i zaczął płakać. Jego ojciec nadal coś krzyczał o jego beznadziejności, ale on go ignorował, prosząc o to, by to się już skończyło. Wręcz o to błagał.
Nagle, niespodziewanie wszystko ucichło, a po chwili usłyszał czyiś bardzo łagodny głos.
- Spokojnie. Jestem przy tobie, Al.
Nathaniel.
Obraz ponownie uległ zmianie. Tym razem znalazł się na środku łąki. Nie był tam sam. Naprzeciwko niego stali Luciana, Serge oraz Susan. Cała trójka miała na twarzy łagodny, uspokajający uśmiech. Po chwili na jego ramieniu usiadł Gugu, który zaczął pocierać swoim łebkiem o jego policzek. O ten, który zaledwie kilka minut temu był cały zakrwawiony. Teraz była tam tylko blizna.
Sapnął zaskoczony, kiedy poczuł, że ktoś przytula go od tyłu. Odwrócił głowę, żeby spotkać się z szarymi oczami swojego przyjaciela. Na jego twarzy również widniał łagodny uśmiech.
- Nie jesteś już sam - powiedział - Masz u nas wsparcie, nie zapominaj o tym.
Al odwzajemnił uśmiech, a kilka sekund później po jego policzkach zaczęły spływać łzy. Odsunął się od Nathaniela, żeby prawidłowo go przytulić. Schował twarz w jego ramieniu.
- Dziękuję - wydukał przez łzy.
Pierwszy raz od bardzo dawna, nie były one spowodowane smutkiem. Drugi tylko się zaśmiał, dając całusa na jego włosach.
- Wszystko dla ciebie, Al.

***

Otworzył oczy, jednak po chwili od razu je zmrużył. Głupie słońce świeciło mu prosto na twarz. Ziewnął, mając zamiar wstać, a przynajmniej usiąść, ale coś go powstrzymało. Odwrócił się w stronę Nathaniela, zauważając, że chłopak obejmuje go w pasie.
Oh.
Od razu przypomniał mu się jego sen. Koszmar jak zwykle był okropny, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu było coś oprócz niego. Uśmiechnął się delikatnie na wspomnienie słów wyśnionego Bloodsheda. Ciekawe czy prawdziwy też tak uważał. Delikatnie rozplątał dłonie chłopaka ze swojej klatki piersiowej i wstał z łóżka. Spojrzał na zegar, widząc, że jest godzina jedenasta. Spał sześć godzin. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz tyle spał. Zastanawiał się, czy nie obudzić Nata, ale zrezygnował, stwierdzając, że lepiej byłoby, gdyby jeszcze trochę pospał. Podszedł do lustra i poprawił swoje pogniecione ubrania. Skrzywił się na widok swojej twarzy. Teraz to już na pewno nie miał ani grama makijażu na twarzy. Jak ma wyjść w takim stanie na korytarz? Westchnął, kręcąc głową. Trudno, i tak musiałby w końcu wyjść. Podszedł do biurka w rogu pokoju, biorąc jeden z pustych pergaminów. Nie chciał zostawiać przyjaciela bez żadnej wiadomości z jego strony. Już miał zamiar pisać, ale usłyszał za sobą zachrypnięty od snu głos.
- Mama cię nie uczyła, że nie używa się czyiś rzeczy bez pytania?
Odwrócił się w stronę chłopaka z pogodnym uśmiechem.
- Uczyła - powiedział spokojnie.- Ale uczyła mnie też, żeby nie odchodzić bez pożegnania, obojętnie w jakiej formie będzie.
Nat się zaśmiał.
- Cóż, miała rację - uśmiechnął się lekko.- Mogłeś mnie obudzić.
- Mogłem - potwierdził.- Jednak stwierdziłem, że nie będę przeszkadzał ci we śnie. Nie wiem, jaki jesteś, gdy ktoś cię nagle obudzi.
- Oj uwierz mi. Jestem okropny.
- No właśnie! - zaśmiał się.- Nie chciałbym zostać przez ciebie poszkodowany!
Podszedł do niego, siadając na biurku. Przyjrzał się przez chwilę jego twarzy i zapytał:
- Dobrze spałeś?
- Lepiej niż zwykle - przyznał.
- To dobrze - odparł.- Nie powinieneś za mocno przemęczać swojego organizmu, to niezdrowe.
- Wiem - westchnął - Czasem jest to jednak trudne.
- Wiem - uśmiechnął się, po czym zmierzwił jego włosy.
- Hej! - oburzył się, na co drugi się zaśmiał.
- I tak były w nieładzie - wzruszył ramionami.- Jest coś, co musisz dzisiaj koniecznie zrobić?
- Uhh... - zastanowił się.- Chyba nie.
- To dobrze.
- Co planujesz? - podniósł brew.
- Kto ci powiedział, że coś planuje? - zapytał teatralnie, schodząc z biurka i idąc do innego kąta pokoju.
Czyli coś planował.
Ciekawe tylko co.

<Co planujesz, Nat? :3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz