czwartek, 12 lipca 2018

Od Allena do Nathaniela

Był na pięknej, kwiecistej polanie. Nieopodal było małe jeziorko, którego woda była krystalicznie czysta. Na niebie znajdowały się puchate chmury, jednak żadna z nich nie przysłoniła jasnych promieni świecącego słońca. Na łące pasły się dzikie konie oraz jednorożce. Allen był prawie pewien, że było tutaj o wiele więcej magicznych stworzeń, ale na razie nie mógł ich dostrzec. Słyszał śpiew ptaków z oddali.
Było cudownie.
Nagle ktoś zasłonił mu dostęp do światła słonecznego. Podniósł głowę, spotykając się ze spojrzeniem szarych oczu.
Nathaniel.
Oboje wpatrywali się w swoje oczy, a na ich ustach pojawiły się delikatne uśmiechy. Czerwonowłosy nie wiedział, kiedy udało im się złapać za ręce, ale mu to nie przeszkadzało. Spacerowali wokół zwierząt, a te wcale nie wydawały się spłoszone ich obecnością, jedynie przyglądali im się z zainteresowaniem. Minęło trochę czasu, gdy w końcu się zatrzymali. Było to o wiele dalej od ich miejsca spotkania. Wydawało się, że w tym miejscu jest o wiele jaśniej. Nie mylił się, ponieważ już kilka sekund później zaczął odczuwać niewyobrażalne ciepło na swoim ciele.
Tylko czy aby na pewno było one spowodowane słońcem?
A może tym, że właśnie Nat trzymał jego ręce w swoich, gładząc jego dłonie kciukami i powoli zbliżając swoją twarz do jego?
Al poczuł rumieniec na twarzy, ale w żadnym wypadku nie próbował odepchnąć drugiego. Wręcz przeciwnie! Zaczął się do niego przybliżać. Nawet stanął na palcach, żeby móc dosięgnąć jego ust.
Byli tak niesamowicie blisko.
Ich wargi dzieliły zaledwie milimetry.
Przymknął oczy, czekając...
No właśnie, na co?
Nigdy się nie całował, nie wiedział, jakie to uczucie. Ludzie wspominali o fajerwerkach wybuchającymi przed oczami, motylach w brzuchu i mrowieniu warg. Byłoby tak samo w jego przypadku? Zaraz miał się przekonać.
Mógł już poczuć jego oddech na jego twarzy.
Jeszcze troszkę i w końcu się pocałują.
Jeszcze odrobi-
TRZASK!

***
- OWW, CHOLERA!
Allen zaczął głośno skomleć, próbując usiąść. Niestety, jego ciało odmawiało mu w tym posłuszeństwa. Głupim pomysłem było zasypiać na drzewie...
Mógł poczuć łzy spływające mu po policzkach, spowodowane bólem całego ciała, ale to miało zamiar przejść. Wystarczyło chwilę poleżeć, usiąść, wyciągnąć różdżkę i rzucić na siebie zaklęcie, które ukoiłoby ból, wrócić do zamku i posmarować kremem swoje nowe siniaki. Dałby radę. Usłyszał obok swojego ucha głośne gruchanie, więc odwrócił głowę. Obok stał Gugu, który ani trochę nie wyglądał na zadowolonego. Wręcz mógł zauważyć, jak patrzy na niego z politowaniem. Uśmiechnął się słabo w stronę stworzonka, podnosząc rękę i gładząc go po łebku.
- Tak, wiem, jestem idiotom, ale nie martw się! Będzie dobrze! - zmusił się na kilka, krótkich chichotów.
Był pewien, że gdyby gołąb mógł, to przewróciłby oczami na jego słowa, ale nie zrobił nic, oprócz gruchania.
Po paru minutach chłopak zmusił się do siadu. Stęknął parę razy za ból, który przeszywał jego ciało z każdym kolejnym ruchem. W końcu mu się to udało, opierając się o pień. Wziął głęboki oddech, sięgając po różdżkę z kieszeni. Zbladł na jej widok.
Złamana.
- No nie - jęknął, chowając twarz w dłoniach - Dlaczego mam takiego pecha?! - zapytał nikogo w szczególności.
Przyjaciel w żaden sposób mu nie odpowiedział, tylko stał obok, ani na chwilę nie odrywając od niego wzroku.
- Eh, wygląda na to, że będę musiał się przeciągnąć do posiadłości w takim stanie - zażartował - A właśnie... Kiedy się aż tak ściemniło? - zmarszczył brwi.
Niebo było pełne gwiazd oraz jednego, rogalikowatego księżyca.
- Spałem aż tak długo? - westchnął cicho.
Na wspomnienie spania, przypomniał mu się jego sen. Jego policzki automatycznie się zaczerwieniły. Dlaczego akurat musiał spaść w takim momencie?! Najwidoczniej wszechświat był przeciwko niemu w każdym momencie jego życia...
- Dobrze, będziemy musieli powoli wracać do domu. Jest już ciemno, a ja do końca nie znam drogi powrotnej - zaśmiał się nerwowo, ignorując nienawistne spojrzenie Gugu skierowane w jego stronę - Ale znajdziemy się, musimy. To nie tak, że ten las jest jakiś super duży, prawda?

***

- Oh, czyli ten las jednak jest naprawdę super duży - przegryzł wargę, mając wrażenie, że po raz kolejny mija te same drzewo.
Przytulił do siebie bardziej swoje rzeczy jedną ręką, a drugą, oparł się o drzewo. Ciało dalej bolało go po upadku z wysokiego drzewa, więc chodzenie bez żadnego oparcia sprawiało mu trudności.
- Zaczynam żałować, że kazałem wrócić Gugu samemu - mruknął cicho.
Oczywiście, Allen musiał bawić się w bohatera i w osobę, która sobie bez problemu poradzi. Dziwił się, że Gu mu uwierzył i posłusznie odleciał.
- Zrobił mi na złość - stwierdził - Nie ma innej możliwości, że odleciał - przewrócił oczami.
Po krótkim odpoczynku znowu zaczął iść przed siebie. Zaczęło się robić coraz ciemniej, a chłopak wewnętrznie zaczął panikować. Po raz kolejny w tym miesiącu i chyba setny w tym roku.
- Że ja jeszcze przez to nie zsiwiałem - burknął.
No nic, kontynuował wędrówkę dalej. Ani trochę nie uśmiechało mu się nocowanie w lesie. Niby nie spotkał żadnego stworzenia oprócz ptaków, ale kto wie, co ukrywa się w tych gęstwinach? Aż głośno przełknął ślinę na samą myśl, mając nadzieje, że nagle przed oczami nie wyskoczy mu żaden wilkołak, czy coś.
Nie wiedział, ile tak szedł, ale w końcu doszedł na jakąś polanę.
Kolejne przypomnienie snu i kolejny rumieniec na twarzy.
On naprawdę ma pecha, że śnią mu się takie rzeczy, kiedy stara się o tym nie myśleć!
Jego stwórca musiał mieć ogromne poczucie humoru, żeby aż tak bardzo uprzykrzać mu życie. Po raz kolejny tego dnia westchnął, idąc przed siebie. Utrzymywał powolne tempo, próbując trzymać równowagę. Sam nie wiedział, dlaczego w ogóle wszedł na tę polanę. Nie mijał żadnej w drodze do lasu, więc stąd na pewno nie dostanie się do zamku rodziny Nathaniela, jednak jego intuicja kazała mu tutaj przyjść. Pierwsza zasada Adkinsa?
Zawsze słuchać intuicji.
W końcu dokuśtykał do środka łąki, a tam zmęczony, upadł na kolana. Nie, nie znalazłby się. To była okropna kara, tylko za co? Czy w ostatnim czasie zrobił coś złego?
Oprócz prawdopodobnego zakochania się w dziedzicu Bloodshedów?
Podniósł głowę z zamiarem krzyku bezradności, lecz nim zdążył otworzyć usta, zauważył coś kątem oka. Z zainteresowaniem zerknął w tamto miejsce. Z powodu wyczerpania i zbyt wielu obrażeń nie mógł wstać, więc zaczął się czołgać w tamtą stronę. Niemal się zaśmiał na wiedzę, że tym również da sobie dodatkowe siniaki.
- Oh, losie, co ty ze mną robisz? - zapytał otwarcie.
W końcu udało mu się doczołgać na tyle blisko, żeby dostrzec ludzką sylwetkę leżącą na trawie. Zdziwiony, zmarszczył brwi, ale bez żadnego słowa, podpełznął bliżej.
Zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy zorientował się, że to Nathaniel.
- "Losie, naprawdę...?" - jęknął w myślach.
Mimo wszystko zmusił się na delikatny uśmiech, gdy znalazł się tak blisko, że mógł dotknąć jego ręki.
- Hej, co tutaj robisz? - zapytał, jednak nie dostał żadnej odpowiedzi.
Okey, Nat nie miał w zwyczaju go ignorować. Niepewnie zerknął na jego twarz, a wtedy jego oczy się rozszerzyły.
Otwarte, martwe oczy.
Krew spływająca z ust.
Przebita klatka piersiowa.
I znowu krew.
- N-Nat...? - zapytał z niedowierzaniem - Weź, t-to nie jest z-zabawne... - spróbował zachichotać, ale brzmiało to bardziej, jak skowyt.
Cisza.
Allen złapał go za ramiona i zaczął nim potrząsać.
Nadal nic.
Chłopak nie pamiętał, kiedy zaczął szlochać oraz kiedy przytulił głowę przyjaciela do swojej klatki piersiowej. Czuł się jak za mgłą. Ledwie zapamiętał, że zaczął przeklinać swoje życie, pech, los, obwiniać siebie...
To bolało.
Dlaczego osoby, na których mu zależało, zawsze odchodziły...?
Czy to jakaś pieprzona klątwa...?

<Nathaniel? :c>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz