wtorek, 31 lipca 2018

Od Nathaniela - jedziemy z fabułą!

Pierwszy września nadszedł szybciej, niż można by się tego spodziewać. Nathaniel, Serge i Allen stoją w porcie, czekając na statek, który zabierze ich na wyspę, na której znajduje się ich szkoła.
Serge, ku uciesze brata, zmienił swoje nastawienie do ich związku, chociaż i tak lubił ich drażnić i dokuczać Adkinsowi.
Często, gdy przyłapywał ich na dawaniu sobie całusów rzucał ciche "fuj", po czym odwracał się i zasłaniał twarz rękami, ale Nat wiedział, że skrywa pod nimi złośliwy uśmieszek.
Podejrzewał, że Allen też wie, ponieważ zawsze w takich momentach uśmiechał się delikatnie i przewracał oczami.
Czy reszta rodziny wiedziała?
Oczywiście, że nie.
To, co trapiło Nathaniela, to jego narzeczona, za którą wcale nie chciał wychodzić. Na razie postanowił nie wspominać o tym Allenowi.
Podróż minęła im szybko i miło, spędzona na rozmowach i drobnych wygłupach, oraz docinkach ze strony Serge'a.
-Allen, czy twoim zdaniem jestem seksi? - zapytał, pozując w dziwny sposób.
-W tym momencie nie za bardzo - zaśmiał się, a na twarz Nata wstąpił delikatny uśmiech.
Serge najpierw zrobił obrażoną minę, jednak chwilę później zaczął się śmiać.
W ramach zemsty spróbował wyrzucić Allena za burtę.
-Ups, wybacz. Nie sądziłem, że mi się uda. Myślałem, że Nat rzuci ci się na ratunek, czy coś - powiedział, drapiąc się nerwowo po karku i patrząc na owiniętego w ręczniki i koce przemoczonego Allena, który obdarzał go spojrzeniem mogącym zabijać.
Nathaniel nawet nie udawał rozbawionego - no bo po co udawać, jak nie trzeba?
Siedział za Allenem, chowając twarz w owijających go ręcznikach i starał się nie śmiać zbyt głośno.
-I ty przeciwko mnie - powiedział Allen z delikatnym uśmieszkiem na twarzy.
Gugu pokręcił łebkiem z dezaprobatą, po czym wleciał Serge'owi na głowę i dziobnął go mocno.
-Au! Ty wredne ptaszysko - chwycił go za szyję, a oczy gołębia powiększyły się znacznie, prawie wychodząc z orbit. Serge posadził go na stoliku, a Gugu zaczął łapać powietrze otwartym dziobkiem.
-Kiedy masz zamiar zrobić coś z Susan? - zapytał Allen, opierając się o Nathaniela.
Serge zarumienił się i zaczął wodzić oczami po pokładzie, unikając spojrzenia Allenowi w oczy.
-No... um...
-Zabawne. Tyle czasu nazywaliśmy ich kretynami, bo nie byli w stanie zobaczyć, co do siebie czują, a sami nie byliśmy lepsi, tylko zastanawialiśmy się: "Dlaczego on, do cholery, tak się na mnie gapi? Dlaczego tak się nade mną pochyla?" - powiedział Nat.
Allen zaśmiał się, a Serge spojrzał na niego.
-Ta dziewczyna za tobą szaleje! - powiedział. -Jesteś ślepy, czy ślepy?
-Wydaje ci się - odpowiedział Serge, a para westchnęła ciężko i przewróciła oczami.

***

W końcu dotarli na miejsce. Przekroczyli bramę Szkoły Sześciu Domów.
-Chłopaki! - usłyszeli, po czym odwrócili się, by zostać zamkniętymi w mocnym uścisku Susan. -Tęskniłam za wami! Za twoimi humorkami, twoimi blond włosami... I za twoimi polisiami! - chwyciła Allena za policzki i poszarpała je delikatnie, po czym znów wyściskała każdego po kolei. -Dobra, brakuje jeszcze naszej gwiazdy. Gdzie jest moja miłość?
Przyłożyła dłoń do czoła i rozejrzała się, niczym pirat wypatrujący lądu. Serge wzdrygnął się delikatnie, a na twarzy Nata pojawił się delikatny uśmieszek.
-Jest! - zawołała, widząc Lucianę. Podbiegła do niej i rzuciła się jej na szyję, niemal ją przewracając.
Kiedy już wszyscy się wyściskali, ruszyli razem w stronę wielkiej sali, gdzie rozeszli się, by usiąść przy odpowiednich stołach. Przywitali pierwszorocznych, dowiedzieli się o paru nowych zasadach, dotyczących głównie nie dokarmiania zwierząt profesora McDone'a.
Nathaniel przypomniał sobie sowę, pod wzrokiem której opadł z sił. Wzdrygnął się nieco, po czym poczuł lekkie szturchnięcie w ramię. To jego znajomy z Mystervusu, Mick.
-Wszystko w porządku? - zapytał.
-Tak, dzięki - odpowiedział krótko i wysilił się na delikatny uśmiech.

***

Kiedy rozchodzili się do dormitoriów na drodze stanęła mu mała, srebrnowłosa dziewczyna i spojrzała na niego. Annie.
-Witaj - powiedziała cicho, ale i tak mógł ją dobrze usłyszeć.
-Witaj - odpowiedział. -Coś się stało?
-Nie, po prostu... pomyślałam, że skoro niedługo... wiesz... To może warto by się trochę poznać?
-Nie, dziękuję - odpowiedział krótko, po czym ruszył w stronę swojej wieży.
No tak, chodzą do jednej szkoły.
Westchnął. Musi coś zrobić, nie może przecież mieć żony i jednocześnie spotykać się z Allenem, usiłując ukryć istnienie jednego przed drugim.

***

Data ślubu zbliżała się z każdym dniem, które mijały coraz szybciej i Nathaniel nie wiedział, co robić. Nie mógł zawieść rodziny, nie mógł przynieść mamie wstydu, rezygnując z małżeństwa. Wielokrotnie rozmawiał o tym z Sergem, jednak nie potrafili znaleźć odpowiedniego wyjścia.
Za każdym razem, gdy Serge mijał Allena, obdarzał go ciepłym uśmiechem i smutnym spojrzeniem. Allen patrzył wtedy na Nathaniela, który unikał jego wzroku.
Zima nadeszła szybko, tak samo jak i Bal Bożonarodzeniowy. Serge zdobył się na odwagę i zaprosił Susan. Nathaniel zaproponował Allenowi, by zaprosił Lucianę, a jemu nie będzie przeszkadzała "samotność" na balu.
Wszyscy świetnie się bawili, włączając w to Nathaniela, jednak jego serce pękało na myśl o tym, co się niedługo wydarzy.



Czekał na Allena na ozdobionym białymi różami tarasie. Opierał się o barierkę, a gdy usłyszał kroki za sobą odwrócił się i uśmiechnął do chłopaka z czerwoną grzywką.
Wyciągnął do niego dłoń, a ten przyjął ją. Po chwili tańczyli przy dźwiękach dochodzących z sali. Nathaniel cały czas uśmiechał się delikatnie, patrząc Allenowi w oczy.
W oczach czarnowłosego było to, co zawsze - bezgraniczna miłość do tego chłopca, jednak nie było w nich radości.
-Coś się stało? - zapytał Allen.
Nathaniel oparł głowę o jego czoło i zamknął oczy, walcząc ze łzami. Otworzył je powoli i pocałował go ten jeden, ostatni raz, wkładając w to wszystkie swoje uczucia. Objął go, wsunął palce jednej dłoni w jego włosy. Allen objął go ciasno w pasie, odwzajemniając pocałunek. Nat poczuł łzy spływające po jego twarzy, niemal słyszał odgłos swojego pękającego serca.
Odsunął się od Allena i po raz kolejny spojrzał mu w oczy.
-Kocham cię, Allen... I zawsze będę - powiedział, a jego głos załamał się.
Allen spojrzał na niego z troską i otarł łzy z jego policzka, Nathaniel wziął głęboki oddech.
-Ale to koniec, Allen. Koniec.
Spuścił wzrok i puścił chłopaka, po czym szybkim krokiem opuścił taras.

***

Siedział w swoim pokoju, trzymając w dłoniach chustkę, którą dostał kiedyś od Allena. Chustkę, która była teraz mokra od łez Bloodsheda.
Bloodshed.
Pierdolony Bloodshed.
Dlaczego musiał należeć do tej rodziny morderców i stosować się do ich zasad? Może małżeństwo rodziców też było zaaranżowane, a oni w ogóle tego nie chcieli... Może jego ojciec spełnił tylko swój "obowiązek", spłodził bachora i odszedł do kobiety, którą naprawdę kochał.
Teraz Nathaniel nienawidził go jeszcze bardziej.
Wstał i podszedł do wiszącego na ścianie herbu rodziny Bloodshedów i przez chwilę patrzył na niego wściekle, po czym rąbnął w niego dłonią, roztrzaskując go i wbijając sobie odłamki szkła w dłoń.
Usiadł z powrotem na łóżku, sycząc z bólu, a łzy nadal spływały po jego twarzy.
Kiedy już uporał się z krwawiącą kończyną zacisnął w dłoni chustkę Allena, przyciskając ją do piersi i zasnął.
A gdy spał śnił o wspólnych chwilach z tym cudownym chłopcem, a łzy nadal spływały po jego policzkach.

<Allen?>


wtorek, 24 lipca 2018

Od Jisoo cd Luciany

Robienie kółek nie było czymś skomplikowanym. Jedyną rozrywka w tym dniu była ta cała Luciana. Zabawne dziewczę i to jak robiło aferę. Czyżby się bała? Nieźle jej szło, jednak wciąż nie była w tym świetna. Może gorszy dzień, a może też coś zupełnie innego. Wylądowałam, po czym oddałam nauczycielowi miotłę. Ominęłam grupkę uczniów i poszłam gdzieś indziej. Ruszyłam prosto przed siebie, jednakże prędzej czy później doszłam do swojego pokoju, a tuż po wejściu zamknęłam za sobą drzwi. Zasłoniłam także okna, po czym wzięłam księgę i usiadłam na podłodze. Zdjęłam kimono, aby moje detale mogły się pojawić. Skrzydełko się wysunęło, tak samo, jak rogi. Otworzyłam księgę na stronie, na której skończyłam, po czym zaczęłam dalej swoje czary-mary.
Gdy ktoś zaczął pukać do drzwi nie przerwałam. Skupiłam się na swojej części, jednak pukanie nie ustawało. Westchnęłam i musiałam przerwać. Wstałam, aby podejść ostrożnie do drzwi. Gdy je otworzyłam, nikogo tam nie było. Jedynie na podłodze leżał jakiś skrawek papieru. Spojrzałam na korytarz, ale był pusty. Wzięłam skrawek, po czym wróciłam do pokoju i ponownie zamknęłam drzwi. Otworzyłam kartkę i zaczęłam czytać.
Zjaw się dziś na polanie, tam, gdzie nie raz, można ujrzeć te piękne zwierza z rogiem. Są końmi, choć są wyjątkowe”.
Gdy przeczytałam. Tak jakbym chciała tam pójść, ciekawiło mnie to, co tam mnie spotka. Tak też zrobiłam. Jednak wpierw założyłam kimono z powrotem i schowałam księgę wraz ze świecami i innymi elementami.
Następnie odsłoniłam okna i ponownie otworzyłam drzwi, aby wyjść z pokoju. Zamknęłam drzwi i ruszyłam w wyznaczone miejsce.
Na polanę dotarłam w miarę szybko, przez co miałam jeszcze czas na chwilę odpoczynku i zaobserwowaniu kto jest.
Wyszłam z ukrycia, a wtedy dziewczyna wraz z resztą spojrzeli na mnie.
- Co tu się ma odbyć?

<Luciana?>

poniedziałek, 23 lipca 2018

Od Annie do Luciany

Annie przemierzała korytarz szkolny w poszukiwaniu jednej, konkretnej osoby. Rozglądała się uważnie, chcąc jak najszybciej odnaleźć obiekt zainteresowania. Warknęła cicho, nie dostrzegając go w tłumie uczniów. Był chyba najwyższym człowiekiem, jakiego znała, to było niemożliwe, by nie było go na terenie szkoły!
Musiała z nim pilnie porozmawiać, natychmiast.
Zajrzała do wszystkich klas, przeszukała nawet składzik na miotły. Przewróciła oczami, mrucząc coś pod nosem. Do przeszukania została jej już tylko biblioteka - tak, była w wieży Mystervusu, jednak nikt nie wiedział, gdzie znajduje się Nathaniel Bloodshed.
Weszła do pomieszczenia, przywitała się z bibliotekarką i zaczęła przeszukiwać korytarze między regałami. Gdzie on mógł się podziać?
Jej oczom ukazała się dziewczyna o ślicznych, jasnych włosach i przepięknych oczach. Annie stanęła jak wryta i poczuła dziwne wiercenie w brzuchu. Co to miało znaczyć?
Zamrugała kilkukrotnie i rozpoznała dziewczynę. Często widywała ją u boku braci Bloodshed, więc może chociaż ona wiedziała, gdzie podziało się to przerażające stworzenie zwane Nathanielem.
-Hej - przywitała się cicho, podchodząc do niej. -Jestem Annie Larson z Gloratem. Szukam Nathaniela Bloodsheda. Dużo razy widziałam was razem i pomyślałam, że może wiesz, gdzie mógł się ukryć.
-Luciana Calabrese - przedstawiła się z uroczym uśmiechem.
Annie nie mogła nic poradzić, również się uśmiechnęła, a na jej twarz wstąpił delikatny rumieniec.
-Niestety, nie wiem, gdzie mógł się podziać. Kto go tam wie - zadrżała delikatnie.
-W porządku - odpowiedziała, po czym spojrzała na trzymaną przez dziewczynę książkę. -O nie, nie czytaj tego. Jest okropne. I bez sensu. Płytkie postaci, bez charakteru, niepotrzebne opisy i rozmowy, słaba i wolna akcja.
Luciana spojrzała z zaskoczeniem na trzymaną przez siebie książkę.
-A zapowiadało się tak dobrze - powiedziała, odkładając tomik na półkę. -Właściwie, po co ci Nathaniel? Znowu prawie kogoś zamordował w obronie Allena i dyrekcja go poszukuje?
Allena?
Pewnie chodziło o tego chłopca z czerwoną grzywką. Z tego, co wiedziała, Bloodshed bardzo zżył się z tym chłopakiem i bronił go za wszelką cenę. Annie przymknęła oczy, myśląc o tym, co będzie musiał zrobić temu mugolakowi. Biedy Nat.
-Nie - odpowiedziała w końcu. -Musimy obgadać parę spraw dotyczących ceremonii i takie tam...
-Ceremonii? - zapytała Luciana, odrywając na moment spojrzenie od regału i skupiając je na Annie.
-Och, nie mówił ci? - spojrzała na nią nieco zdziwiona. Myślała, że skoro tak się przyjaźnią, już dawno jej powiedział. - Jestem jego narzeczoną.

<Luciana?>

Witamy nową uczennicę!



niedziela, 22 lipca 2018

Od Susan i Serge'a do Luciany

Notka od autora: Muahahahaha

Susan patrzyła na Lucianę z lekkim skrępowaniem. Nie wiedziała, czy powinna była w ogóle przychodzić po tym, co się stało.
-Przepraszam - powiedziały jednocześnie.
Spojrzały na siebie z zaskoczeniem, ich oczy rozszerzyły się nieco. Gapiły się na siebie przez chwilę, aż w końcu Susan odchrząknęła, a Luciana zmieniła nieco pozycję.
-Za co mnie przepraszasz? - zapytała.
-Nie powinnam była cię przytulać, nie chciałaś tego - powiedziała, kuląc się nieco.
Zauważyła delikatny uśmiech na twarzy Luciany, która podniosła się powoli i, ku zaskoczeniu rudowłosej, przytuliła ją delikatnie. Susan przez chwilę stała sztywno, jednak kilka sekund później objęła Włoszkę.
-Ja chciałam przeprosić za swoje zachowanie - powiedziała Luciana, patrząc jej w oczy.
Uśmiechnęły się do siebie, po czym Luciana wróciła na swoje miejsce, odsuwając się, by Susan również miała gdzie usiąść i pomagały sobie nawzajem w pracach domowych, często śmiejąc się przy tym z głupich pomyłek czy też z samych siebie, gdy nie mogły dojść do poprawnej odpowiedzi, ponieważ każda książka mówiła co innego.
-No mówię ci, że chodzi o mordownik! - powiedziała Susan.
-Nie, to będzie tojad żółty, ma takie same właściwości.
-To jest ta sama roślina - zaśmiała się rudowłosa.
Luciana przez chwilę patrzyła na ilustracje w książkach, po czym również zaczęła się cicho śmiać.
W końcu uporały się z pracą domową. Poszły odłożyć książki, które pożyczyły i Susan odwróciła się do Luciany z szerokim uśmiechem, chcąc z nią jeszcze porozmawiać, jednak uśmiech zszedł z jej twarzy, gdy zobaczyła coś ponad ramieniem Luciany.
-Może ja już pójdę. Do zobaczenia - powiedziała i odeszła, zanim Włoszka zdążyła odpowiedzieć.

***

Serge wszedł do biblioteki i od razu zaczął rozglądać się za poszukiwaną przez siebie książką. Pomiędzy szafkami zauważył Susan i Lucianę. Zaczął iść w ich stronę. Uśmiechnął się, gdy zobaczył wesołą twarz Susan, jednak uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy tylko go zobaczyła.
Uciekła.
Naprawdę aż tak go nie znosiła?
Westchnął i podszedł do Luciany, zmuszając się do delikatnego uśmiechu. Włoszka również się uśmiechnęła, aż w końcu Serge odchrząknął.
-Um, cześć - powiedział.
-Cześć - odpowiedziała, patrząc na niego.
Chłopak przez chwilę wbijał wzrok w podłogę, po czym zerknął w stronę, w którą poszła Susan. Nadal tam stała, grzebiąc w książkach, najwidoczniej czegoś szukając. Serge wrócił spojrzeniem do Luciany, po czym jęknął cicho.
-Coś się stało? - zapytała.
-Nie, nie...
-Serge... - spojrzała na niego z byka, a on musiał odwrócić wzrok.
Zerknął na nią znowu, aż w końcu nie wytrzymał. Musiał jej to powiedzieć, musiał!
-Wtedy na schodach... nie oczekiwałem ciebie. Czekałem na Susan - wypalił. -Podejrzewam, że wysłała ciebie, bo sama nie chciała się ze mną spotykać, nie chciała powiedzieć mi prosto w twarz, że niczego do mnie nie czuje. Luciana, jak ja mam do niej dotrzeć? Proszę, pomóż mi...
Luciana wbiła wzrok w ziemię, a Serge oparł się o szafkę i obrzucił szperającą w książkach Susan tęsknym spojrzeniem.

<Luciana?>

czwartek, 19 lipca 2018

Od Nathaniela do Allena

Nathaniel zastanawiał się chwilę, wpatrując się przy tym w sufit i mrucząc cicho. Po chwili uśmiechnął się delikatnie i spojrzał na Allena.
-Zrób mi taki makijaż, jaki zwykle nosisz - powiedział.
Allen wydawał się zaskoczony takim życzeniem, ale wstał i podszedł do drzwi, by udać się po kosmetyczkę, która aktualnie leżała gdzieś w bałaganie w jego pokoju.
-Al - powiedział, zanim wyszedł. - Przygotuj się już do spania i wróć do mnie, dobrze?
-Jasne - odpowiedział, po czym wyszedł.
Nathaniel wstał i udał się do łazienki, by wziąć szybki prysznic i przygotować się do snu. Założył koszulkę bez rękawów, zupełnie zapominając o znaku na jego ręce. Stęknął cicho. Co on miał z tym zrobić?
W końcu zdecydował, że użyje zaklęcia maskującego. Powinno wytrzymać do rana.
Allen wrócił kilka minut po tym, jak Nathaniel uporał się z problemem znaku na ręce. Czy naprawdę ci wszyscy źli goście nie mogli wymyślić czegoś małego, niezauważalnego, tylko tworzyć coś, po czym łatwo można ich zidentyfikować?
On wymyśliłby coś małego i prostego, nie sprawiającego problemów przy ukrywaniu się.
Bloodshed usadowił się na łóżku, a Allen usiadł przed nim i wyjął wszystkie potrzebne rzeczy, po czym zabrał się do pracy. Nie trwało to długo, najwidoczniej Adkins miał w tym wprawę. W końcu Nat przejrzał się w lustrze.
-I jak? - zapytał Allen, chowając eyeliner i inne cuda do kosmetyczki.
-Seksi - powiedział, odwracając się w stronę swojego chłopaka.
Jego chłopak Allen Adikns. Jak to cudownie brzmiało.
"Moim chłopakiem jest Allen Adkins".
Nat powstrzymał się od uśmiechu, gdy o tym pomyślał. Lisek wstał i podszedł do niego, po czym dał mu delikatnego buziaka.
-Nie zaprzeczam - powiedział, a wtedy Nat musiał się uśmiechnąć.
-I tak idę to zmyć. Ale kto wie, może zacznę tego używać raz na jakiś czas...
Kiedy już zmył arcydzieło Allena z twarzy rzucił się na chłopaka, przewracając go na miękki materac. Przewrócił się na plecy i spojrzał w sufit, biorąc dłoń Adkinsa w swoją.
-Uwaga, to nie będzie życzenie - uprzedził. -Opowiedz mi o swoich byłych.
-Um... no... dobrze - westchnął.
Nathaniel słuchał opowieści Allena z cierpliwością i każda kolejna sprawiała, że żałował, że go o to poprosił, ale nie ze względu na siebie, lecz na chłopaka.
-Mam ochotę ich pozabijać - powiedział poważnym głosem.
Jego oczy rozszerzyły się, gdy zdał sobie sprawę z tego, co powiedział.
A powiedział prawdę.
Miał ochotę wykończyć tych ludzi, którzy skrzywdzili Allena.
Chłopak spojrzał na niego, a Nat zamrugał kilkukrotnie, po czym podniósł się na łokciu i spojrzał na Adkinsa.
-Nie byli warci twojej miłości - powiedział, dotykając jego policzka i głaszcząc go delikatnie. -Mam nadzieję, że ja jestem... - powiedział bardziej do siebie niż do niego.
Przez chwilę milczeli, aż w końcu Allen odchrząknął.
-Jakie jest twoje drugie życzenie? - zapytał.
-Śpij ze mną - powiedział. -Nie żartuję, zostań ze mną.
-Skoro obiecałem, że spełnię każde twoje życzenie...
Nathaniel uśmiechnął się i uniósł cienką pierzynę, zapraszając pod nią chłopaka. Nie bał się, że ktoś ich przyłapie, ponieważ nikt z jego rodziny nie wchodził do pokojów pozostałych mieszkańców bez pukania. Teraz nawet Serge będzie musiał pukać, pomyślał z lekkim rozbawieniem, po czym sam wszedł pod pierzynę.
-Zostało ci jeszcze jedno życzenie.
-Wiem. I doskonale wiem, o co poproszę.
-Słucham.
Nathaniel objął go tak, że głowa Allena znajdowała się teraz między głową a klatką piersiową Bloodsheda. Jedna z rąk czarnowłosego spoczywała na jego plecach, a palce drugiej wsunięte były w jego włosy. Nat zamknął oczy i uśmiechnął się delikatnie.
-Zostań ze mną na zawsze - powiedział cicho.

<Koniec wątku <3 >

Od Allena do Nathaniela

Poczuł rumieniec, który wpłynął mu na twarz. Był okropnie zażenowany całą sytuacją. Z drugiej strony cieszył się, że nie zostali przyłapani przez kogoś innego.
Odchrząknął niezręcznie, nie mogąc spojrzeć blondynowi prosto w oczy.
- Jeśli chce zostać, to nie mam nic przeciwko - mruknął.
Nathaniel mruknął z aprobatą i głową wskazał Serge'owi, że ma usiąść obok nich. Niepewnie do nich podszedł i zajął swoje miejsce. Gdy tylko to zrobił, przez kilka minut siedzieli w niezręcznej ciszy. Nat pocierał delikatne kółka na jego plecach, a on opierał głowę o jego ramię, patrząc na osobę, która im przerwała.
Cisza została przerwana przez Serge'a, który zaczął pytać o ich związek. Był ciekawy, kiedy się zaczął i jak długo zajęło im zorientowanie się, że coś do siebie czują. Temat ten był niezręczny dla obu, ale posłusznie odpowiadali na pytania, wiedząc, że nie dałby im spokoju, gdyby tego nie robili.
Trwało to przez kilkanaście minut, ale później, na szczęście, cała trójka zmieniła temat. Ich rozmowa trwała dość długo. Ku zdziwieniu Allena, Serge nie powiedział ani słowa o tym, co chciał powiedzieć Allenowi. Szybko jednak zignorował tę myśl, pewnie było to coś prywatnego, czego nie chciał mówić w jego obecności.
- Dobrze, to ja może pójdę - blondyn powiedział po kilku godzinach ciągłej konwersacji. - Bawcie się dobrze, czy coś... - mruknął niezręcznie, wychodząc z pokoju.
Oboje odprowadzili go wzrokiem, po czym spojrzeli na siebie.
- To, na czym my skończyliśmy? - zapytał Nat ze złośliwym uśmiechem.
- Myślę, że tutaj - mruknął, dotykając swoimi wargami jego ust i zaczynając go całować.
Na początku całowali się delikatnie, lekko muskając się ustami. Ręce Nathaniela znalazły się na jego tali i przyciągnął go do siebie bliżej. Allen owinął swoje ręce na jego karku, a palce wplotły się w jego włosy. Z czasem ich wargi zaczęły ze sobą współpracować, całowali się coraz namiętniej. Allen chciał, żeby ten pocałunek trwał wiecznie. Delikatnie przejechał swoim językiem po jego wargach, zaskakując tym swojego partnera. Po chwili odpłacił mu tym samym, po czym wsunął język w jego rozchylone wargi. Eksplorowali swoje usta przez kilka następnych sekund, co jakiś czas wydając z siebie głębszy oddech lub cichy jęk. Niestety, jak zwykle, wszystko zostało przerwane przez potrzebę oddechu. Oderwali się od siebie, głęboko oddychając. Na policzkach obu widniał delikatny rumieniec oraz lekki uśmiech. Nat starł z kącika ust czerwonowłosego stróżkę śliny, po czym pocałował jego nos. Allen patrzył na niego z czystą adoracją. Pochylił się do niego po kolejny pocałunek, ale Nat miał inne plany, rzucając go na łózko.
- Co-
Nie dane mu było dokończyć, kiedy ten zaczął go łaskotać
- N-Nie! Ahahaha! P-Przestań, hahaha, p-proszę! - prosił między śmiechami, próbując odepchnąć jego ręce od swoich boków.
- No nie wiem, czy powinienem - powiedział złośliwie, kontynuując tortury.
- B-Błagam, hahaha, z-zrobię wszystko!
Zatrzymał się na chwilę, podnosząc brwi.
- Wszystko? - zapytał zainteresowany.
Allen zaczął ciężko oddychać, ale to nie powstrzymało go od posłania mu szerokiego uśmiechu.
- W-Wszystko!
- Jesteś pewien? To dość mocne słowa.
- Wszystko oprócz nieśmiertelności, wskrzeszenia oraz bogactwa - powiedział szczerze.
- Ooo, bawimy się w dżina? - poprosił rozbawiony.
- Może... - powiedział tajemniczo.
- Jeśli tak, to znaczy, że spełnisz moje trzy życzenia?
- A jeśli nie?
- To wtedy będę cię nadal łaskotać.
Młodszy udawał przez chwilę, że się zastanawia.
- Chyba nie mam innej opcji - odparł szczerze.
Nathaniel uśmiechnął się, odsuwając trochę od niego. Allen usiadł i spojrzał prosto w jego oczy.
- Witam mój panie - delikatnie schylił głowę - Jestem na każde twoje zawołanie, pierwsze życzenie? - zapytał rozbawiony.

<Nat? <3>

Od Luciany do Susan

Po zrobieniu kilku notatek w bibliotece dziewczyna musiała pójść na następną lekcję. Nie chciała tego, ale nie miała wyboru. Schowała książki, które czytała wraz z notatkami do swojej torby i czym prędzej pobiegła do klasy. Było już po dzwonku, ale miała nadzieję, że zdąży przed nauczycielem.
Na szczęście jej modły zostały wysłuchane, gdy wpadła do klasy, w której panowała istna anarchia. Tylko błagać, żeby reszta lekcji taka była.

***

To było dziwne.
Obudziła się o tej samej godzinie co zwykle, jednak coś było nie tak.
Pierwszy raz od wielu miesięcy była z tego powodu zadowolona. Zawsze miała zły humor, gdy musiała wstać godzinę wcześniej od innych, żeby móc się przygotować na lekcje, ale dzisiaj czuła się jak najbardziej wypoczęta i szczęśliwa.
To musiał być dobry dzień.
Nie było innej opcji.
Przeszła przez swoją poranną rutynę i szybko wybrała się na śniadanie. Zjadła owsiankę na, umyła zęby w swoim pokoju i pobiegła na lekcje.
Czyli jak każdy, zwykły dzień. Chociaż jedyną różnicą było to, że na jej ustach tkwił delikatny uśmiech. Osoby, które mijała, patrzyły na nią zszokowane. Co stało się ze zwykle wredną i chamską Lucianą?
- Hej, Luciana. Widzę, że dzisiaj jesteś w skowronkach.
Odwróciła się w stronę głosu, żeby spotkać się z Yuko stojącą obok.
- Oh... Cześć Yuko - przywitała dziewczynę.
Ta, zmarszczyła brwi, a na jej ustach pojawił się złośliwy uśmieszek.
- Co jest? Nie wydajesz się zadowolona z tego, że mnie widzisz - skrzyżowała ręce na piersi.
" - Bo nie jestem" - pomyślała.
- O, naprawdę? Ranisz mnie Lu.
Otworzyła szerzej oczy, patrząc na dziewczynę. Była pewna, że to tylko pomyślała, a nie powiedziała... W sumie nieważne. Skrzywiła się i spojrzała na jeden z zegarów wiszących na ścianie.
- Tak, a teraz pozwolisz, że pójdę na lekcje - mruknęła.
- Jasne Lu, widzimy się później.
- Nie nazywaj mnie Lu - warknęła w jej stronę z morderczym spojrzeniem.
- Będę mówić jak mi się podoba, nic z tym nie zrobisz - powiedziała z szerokim uśmiechem na twarzy.
Luciana zacisnęła dłonie w pięści i minęła ją, licząc w głowie do dziesięciu, żeby się uspokoić.
Weszła do sali i zajęła miejsce w pierwszej ławce. Wyciągnęła podręczniki oraz kilka kawałków pergaminu wraz z kałamarzem i piórem.
- Hej.
Obok niej usiadła Susan.
- Hej - odpowiedziała dość nieprzyjemnym głosem.
Skrzywiła się z tego powodu, ale postanowiła to zignorować. Yuko całkowicie zepsuła jej humor, nie musiała się z tego tłumaczyć.
Lekcja minęła zaskakująco dobrze, a Luciana dowiedziała się kilku nowych rzeczy. Gdy tylko się skończyła, szybko się spakowała i wybiegła z sali. Nie chciała się dzisiaj z nikim użerać.
Kiedy tak sobie szła, nagle poczuła, jak ktoś łapie ją za nadgarstek i ciągnie w swoją stronę.
Oczywiście.
Yuko i Valeria.
- Czego chcecie? - zmrużyła oczy.
- Nah, czy my musimy od razu czegoś chcieć? - zapytała niewinnie Valeria.
- Zawsze czegoś chcecie - stwierdziła.
- No dobrze, masz rację Lu-
- Nie nazywaj mnie Lu... - powtórzyła, zaciskając pięści. Miała dość Yuko i jej zdrobnień, dlaczego nie potrafiła zrozumieć, że ich nie lubi?!
- Ale teraz chcemy pogadać. Dlaczego nas unikasz?
- A dlaczego nie miałabym? - syknęła. - Nasza przyjaźń ogranicza się do pieniędzy, prawda?
Valeria i Yuko spojrzały po sobie.
- Prawda - przyznała Valeria. - Ale Matthias ignoruje mnie od momentu, kiedy przestałaś się z nami zadawać - nadęła policzki.
Luciana przewróciła oczami. Tak, Matthias. Jego rodzice byli przyjaciółmi jej ojca i no cóż, chłopak wydawał się w niej zakochany, ale ona do niego nic nie czuła. W przeciwieństwie do Valerii, która się nim całkowicie zauroczyła. Nie dziwiła się, że nie chce z nią rozmawiać, jeśli niej nie było przy niej.
- Może dlatego, że się tobą nie interesuje? W sumie - przesunęła po niej wzrokiem. - Nie dziwię mu się.
- Ej! - ku jej zdziwieniu, to krzyknęła Yuko. - Jak śmiesz ją obrażać?!
- W porządku - powiedziała Valeria. - Chodźmy stąd, bo najwidoczniej ktoś nie ma humoru. Odezwij się, jak ci przejdzie, cześć - pomachała do niej i odeszła, ciągnąć za sobą Yuko, która patrzyła na nią z nienawiścią w oczach.
Luciana westchnęła, chowając twarz w dłoniach. W końcu sobie poszły...
Zdjęła ręce z twarzy, żeby zauważyć idącą w jej stronę Susan. No naprawdę? Czy nikt nie potrafił wziąć wskazówki, że dzisiaj nie chciała z nikim rozmawiać?
- To przez nie masz taki zły humor? - zapytała.
- Może - odpowiedziała.
Nie chciała jej powiedzieć prawdy, nie teraz, może nigdy. Nie potrzebowała współczucia i litościwych spojrzeń. Mogła przeżyć bez tego.
- Wiesz, Luciana... Jeśli coś będzie nie tak, zawsze możesz mi powiedzieć.
I wtedy Susan zrobiła coś, czego Luciana się nie spodziewała.
Przytuliła ją.
Zamarła w jej ramionach, a oczy się rozszerzyły.
Co-?
Dlaczego ona to zrobiła?!
Pierwszą jej reakcją było odepchnięcie jej. I to też zrobiła.
Susan sapnęła zaskoczona nagłym odepchnięciem. Luciana skrzyżowała ręce na piersi, patrząc w bok z rumieńcem na twarzy. Po chwili spojrzała na dziewczynę.
- P-Po co to zrobiłaś?!
- Myślałam-
- N-Nie powinnaś mnie przytulać, j-ja- - przerwał jej dzwonek.
Nim rudowłosa zdążyła zareagować, Luciana ją minęła, biegnąc prosto do swojej klasy. Nadal czuła ciepło na policzkach. To było zawstydzające. Bardzo.

***

Lekcje w końcu minęły, a w trakcie nich dziewczyna miała szansę się zastanowić nad wydarzeniami sprzed kilku godzin. Okey, zareagowała trochę pochopnie, musiała to przyznać, ale nie była przyzwyczajona do uścisków od nikogo innego, niż swoja bliźniaczka. Feliciana zawsze pokazywała jej swoją miłość w przeciwieństwie do ich rodziców. Byli zainteresowani tylko sobą i swoimi problemami.
Dobrze, było postanowione. Gdy tylko znajdzie Susan, przeprosi ją za swoją reakcję, mając nadzieję, że ta to zrozumie i nie będzie prosić o wyjaśnienia. W przeciwnym razie może nie być zbyt miło, a tego wolała uniknąć.
Nie chciała jednak jej szukać, więc poczłapała do biblioteki, tak jak zwykle robiła po lekcjach. Usiadła przy jednym z wolnych stolików i zaczęła odrabiać zadania domowe. Nie wiedziała, ile czasu minęło, kiedy nagle usłyszała chrząknięcie. Podniosła wzrok od pergaminu, widząc przed sobą Susan. Skrzywiła się lekko, czując się dziwnie niezręcznie w jej obecności.

<Susan?>

wtorek, 17 lipca 2018

Od Nathaniela do Allena

Nathaniel uśmiechnął się delikatnie i przewrócił oczami, po czym dał Allenowi całusa w czoło i poczochrał jego czerwoną grzywkę.
-Jasne, że z tobą pójdę - powiedział. -Pozwól mi się tylko przygotować, dobrze?
-Dobrze. To ja będę czekał u siebie - powiedział i skierował się w stronę drzwi.
Nathaniel szybko się przebrał i wziął ze sobą torbę, do której włożył sakiewkę z pieniędzmi. Poinformował matkę, że niedługo wróci i poszedł po Allena. Kiedy znaleźli się odpowiednio daleko od posiadłości Bloodshedów i wścibskich spojrzeń sąsiadów czarnowłosy chłopak wziął Allena za rękę i ścisnął ją delikatnie.
Nadal nie mógł uwierzyć w to, że są razem. Dotyk ust Allena był czymś niesamowitym, tak samo jak trzymanie jego dłoni w swojej.
Wziął głęboki oddech i zbliżył się do Allena, chcąc czuć bijące od niego ciepło. Podjął dobrą decyzję, zabierając go od ojca.
W końcu dotarli do sklepu z różdżkami, gdzie spędzili dobre pół godziny, w które Allen Adkins zdążył zrujnować sklep i o mało nie wysadził go w powietrze. Opłacało się jednak, bo za sto którymś razem w końcu udało mu się wybrać odpowiednią różdżkę.
Zapłacili odpowiednią ilość galeonów i pożegnali sprzedawcę, który pomachał im na pożegnanie.

***

Kiedy wrócili do posiadłości Bloodshedów Nathaniel zabrał Allena do swojego pokoju. Usiedli razem na łóżku czarnowłosego, który zdjął swój płaszcz i ułożył go obok siebie. Spojrzał na Adkinsa z delikatnym uśmiechem na twarzy.
-Chciałbyś wybrać się na spacer dziś wieczorem? - zapytał.
-Czemu nie? - odpowiedział Allen, wzruszając ramionami.
Nathaniel padł na łóżko i zamknął oczy. Chciałby, żeby te wakacje nigdy się nie kończyły. Nie chciał musieć ukrywać tego, że kocha Allena. Nie chciał traktować go z czułością tylko wtedy, gdy nikt nie będzie patrzył.
-Nat? Wszystko w porządku?
Otworzył oczy, by zobaczyć zmartwione spojrzenie Allena. Uśmiechnął się delikatnie i uniósł dłoń, by pogłaskać go po policzku. Wpatrywał się w miedziane oczy chłopca, w które mógł teraz patrzeć ile tylko mu się podobało.
Starł rękawem połowę jego makijażu, a kiedy Adkins chciał odwrócić głowę, Nat powstrzymał go. Podniósł się i usadowił sobie chłopca okrakiem na kolanach. Spojrzał prosto w te cudowne oczy i chwycił go za brodę.
-Dla mnie i bez tego jesteś piękny - powiedział, po czym zbliżył się do chłopaka i pocałował go czule.
Poczuł, jak Allen odwzajemnia pocałunek i uśmiechnął się delikatnie. Objął go w pasie i przyciągnął do siebie, chcąc być jak najbliżej swojego Liska. Wsunął palce w jego włosy i mierzwił je delikatnie. Zdecydował się na nieco odważniejszy krok i rozchylił nieco usta, dotykając warg Allena końcówką języka. Poczuł, jak jego usta się rozchylają...
BAM!
-Ej, Nat... Co?! - usłyszeli Serge'a i spojrzeli na niego.
Blondyn zamknął drzwi i zasłonił oczy ramieniem, jednak po chwili pozwolił sobie spojrzeć na nich jednym okiem.
No tak, Nat zapomniał poinformować swojego brata, że lepiej będzie, jeśli od teraz będzie pukał, zanim wtargnie do jego pokoju.
-Co wy robicie? - zapytał, dalej częściowo zasłaniając twarz ramieniem.
-Całujemy się, braciszku - powiedział Nathaniel, nie wypuszczając Allena z objęć. -Myślałem, że nie obchodzi cię, czy będę z dziewczyną, czy...
-Nie chodzi o to, że to chłopak - powiedział Serge. -To... to Adkins!
-Dzięki - powiedział Allen, obrzucając go zażenowanym spojrzeniem.
Serge w końcu opuścił ramię i wziął głęboki oddech.
-Wybacz, po prostu jestem zaskoczony. Nic do ciebie nie mam, Allen - powiedział. - Mogę z wami posiedzieć, czy jesteście zajęci...?
Nathaniel jeszcze przez chwilę patrzył na brata, po czym przeniósł wzrok na Allena.
-Jesteśmy zajęci? - spojrzał na niego pytająco.

<Al, kociaku? :v >

Od Allena do Nathaniela

Stał przed swoimi drzwiami, dotykając palcami swoich ust.
W takim razie będę ci to powtarzał do końca życia - powiedział cicho z blaskiem w oczach. - Kocham cię, Allenie Adkinsie. Kocham cię ponad wszystko i nigdy nie pozwolę cię sobie odebrać, nigdy nie pozwolę ci odejść, mój Lisku.
Uśmiechnął się szeroko, znikając za drzwiami. Wskoczył na łóżko i zaczął się od niego odbijać niczym kilkuletnie dziecko. Gugu przez ten cały czas patrzył na niego zdezorientowany.
- Tak, tak, tak! - krzyczał radośnie - Nie mogę w to uwierzyć! Możesz w to uwierzyć?! - zapytał przyjaciela, podbiegając do niego i łapiąc w obie ręce.
Przytulił go do siebie, zaczynając się obracać. Gołąb zaczął gruchać z niezadowolenia, więc chłopak go puścił. Pokręcił się jeszcze chwilę sam, po czym położył się na łóżko, wpatrując się w kręcący się teraz sufit. Uśmiech nie zszedł mu z twarzy.
- Nawet nie wiedziałem, że tyle na to czekałem - przyznał. - Ale robiłem to i teraz...
Gu wylądował na jego klatce piersiowej, a Al zaczął go głaskać po głowie.
- ...Teraz mogę powiedzieć, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi - westchnął z zadowoleniem, zamykając oczy.
Po chwili je jednak otworzył, kiedy poczuł delikatne dziobnięcie na policzku.
- Nie martw się, nie zasypiam - obiecał. - Nie pójdę spać w ubraniach - zaśmiał się.
Ptak nie wyglądał, jakby się tym przejmował. Spojrzenie w jego oczach mówiło całkowicie o czymś innym.
- Oh - Allena olśniło, a jego policzki ponownie tego dnia pokryły się rumieńcem.
Gugu jeszcze nie wiedział. Jak mógł o tym zapomnieć?
- Bo widzisz... Ja i Nathaniel jesteśmy razem.
Usłyszał gruchanie pochodzące od towarzysza, a w jego oczach zalśniło coś, czego czerwonowłosy nie mógł teraz zidentyfikować. Miał tylko nadzieję, że to było coś, co pochwalało ich związek. Gugu wydawał się lubić Bloodsheda, więc raczej nie miał się o co martwić, ale czasem trudno mu było odczytać intencje gołębia.
Więc jedyne co mógł teraz mieć, to tylko ją.

***

Allen siedział na jednej z fontann, czytając książkę. Nudziło mu się niemiłosiernie, a nigdzie nie było śladu Nathaniela. Zostało mu jedynie czytać powieść, którą znalazł w jednej z wielu w posiadłości Bloodshedów. Naprawdę ich rezydencja była ogromna. Dziwił się, że jeszcze się tam nie zgubił, chociaż po dłuższym zastanowieniu powinien się z tego cieszyć. Nie chciałby się tam zgubić i spotkać któregoś członka rodziny czarnowłosego. Było dla niego dużym zaskoczeniem, że jeszcze nikogo nie spotkał. Był tu z tydzień? Może z dwa. Nie był całkowicie pewny, nie liczył czasu. Zaczął cicho nucić pod nosem, wracając do lektury. W ogóle nie czuł fabuły i nie rozumiał, dlaczego zdecydował się na tę książkę, a nie inną. Po kilku minutach odłożył ją, wzdychając. Nie był aż tak znudzony, żeby czytać aż tak nudną książkę. Odchylił głowę do tyłu, patrząc na niebo. Po raz kolejny było ono bezchmurne. Na bank musiało to być jakieś zaklęcie.
- Allen?
Obniżył głowę, wpatrując się w szare tęczówki swojego chłopaka. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Wstał ze swojego miejsca i podbiegł do niego, mocno go do siebie przytulając.
- Nat! - krzyknął zadowolony.
Myślał, że dzisiaj go w ogóle nie zobaczy.
Wtedy drugi chłopak zrobił coś, co całkowicie zaskoczyło młodszego.
Odepchnął go.
- Nat? - zapytał niepewnie, marszcząc brwi.
Starszy obdarował go zimnym spojrzeniem swoich szarych oczu. Ostatni raz na niego tak patrzył, kiedy spieprzył na korepetycjach z Eliksirów. Chociaż nie, nawet wtedy jego spojrzenie nie było tak złowrogie.
- Dlaczego mnie przytuliłeś? - zapytał ochrypłym, równie zimnym głosem.
Zadrżał.
- P-Ponieważ chciałem - zaczął niepewnie - I jesteśmy razem...
Nat parsknął.
- Właśnie, co do tej drugiej części... - na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech.
- N-Nat? - powiedział łamliwym głosem.
Zaczął się bać.
Nathaniel złapał go za kołnierzyk i przybliżył jego twarz do swojej. Ich usta oddzielało kilka centymetrów, jednak żaden z nich nie miał ochoty teraz na pocałunek. Słowa, które później wypowiedział Bloodshed, sprawiły, że jego ciało oblał zimny pot i poczuł, że jego serce przestaje bić. Jego oddech stał się szybszy, a on sam spojrzał z niedowierzaniem na chłopaka. Ten zaśmiał się, jednak brakowało serdeczności, która zwykle w nim była. Był obojętny, bezuczuciowy. Nathaniel puścił jego kołnierz, nie zwracając uwagi, że Al prawie się przewrócił. Odwrócił się do niego tyłem i poszedł przed siebie, znikając z jego pola widzenia.
Na wcześniejszym, czystym niebie pojawiły się chmury i zaczął padać deszcz. Wystarczyły sekundy, żeby Allen zmoknął.
On się jednak tym nie przejmował. Jedyne, o czym myślał, to słowa, które wypowiedział Nathaniel.
Nadal odbijały się w jego uszach, tak, jakby zostały wypowiedziane zaledwie kilka sekund wcześniej.
- Zrywam z tobą, szlamo.

***

Poderwał się z łóżka ze skowytem. Zacisnął dłonie na pościeli, ciężko oddychając. Rozejrzał się po pomieszczeniu, żeby zorientować się, że nadal znajduje się w swoim pokoju.
To był tylko sen.
A raczej koszmar.
Jego ciało oblała ogromna ulga. Odetchnął, kładąc się z powrotem na posłaniu. Zerknął na zegar, znajdujący się na pobliskiej szafce nocnej.
Trzecia piętnaście.
Odwrócił głowę w stronę okna, obserwując, jak niebo delikatnie jaśnieje.
Wiedział, że już nie zaśnie, więc przynajmniej będzie mógł być świadkiem wschodu słońca nad Anglią.
Nie przeszkadzało mu to. Wolał nie spać, niż śnić coś podobnego.
- Tylko dlaczego muszą mi się śnić koszmary po tak cudownym dniu? - mruknął niezadowolony.
Chyba nigdy nie będzie mu dane się dowiedzieć.

***

Tak jak myślał, nie zasnął przez resztę nocy. Z łóżka wyczołgał się dopiero o ósmej. Jego organizm był wyczerpany, ale nie mógł pozwolić mu odpocząć. Nie chciał kolejnych koszmarów.
Po skończeniu porannej rutyny postanowił posprzątać pokój. Dawno już tego nie robił, przez to panował tutaj lekki bałagan. Męczyło go, że musiał robić to własnoręcznie, ale jeszcze nie udało mu się zakupić nowej różdżki, po zepsuciu starej. Koniec wakacji nie był aż tak blisko, ale Allen stwierdził, że dzisiaj zapyta się Nata, czy nie wybrałby się z nim z powrotem do tego magicznego miasteczka, żeby mógł sobie zakupić nową różdżkę. Porządkowanie wszystkiego zajęło mu godzinę i po tym czasie wybrał się na dół, żeby zjeść coś lekkiego na śniadanie. Jak zwykle powitała go pusta kuchnia i równie pusta, ogromna jadalnia. Zastanawiał się, o której godzinie posiłki jada reszta Bloodshedów, jeśli jeszcze ani razu się z nikim nie minął. Jak na razie odsunął te myśli na bok, ciesząc się prostą miską płatków z mlekiem.
Kiedy w końcu skończył, umył miskę w zlewie i ruszył w stronę pokoju Nathaniela. Zatrzymał się przed drzwiami i niepewnie w nie zapukał. Gdy usłyszał ciche, "proszę", nacisnął klamkę i wszedł do środka.
- Hej, Nat - powitał go z uśmiechem, zamykając za sobą drzwi.
- Witaj, Al - również się uśmiechnął.
Czując nagły przypływ odwagi, podszedł do swojego chłopaka i delikatnie pocałował go w usta. Już wczoraj chciał zainicjować pocałunek, ale zawsze coś mu w tym przeszkodziło. Starszy odwzajemnił pocałunek, a po chwili oboje się od siebie oderwali. Na ich policzkach pojawił się delikatny rumieniec, ale oboje go zignorowali.
- Co tam? - zapytał czarnowłosy.
- W porządku - mruknął.
Miał cichą nadzieję, że nie widać zmęczenia w jego oczach.
- Chciałem się zapytać, czy poszedłbyś ze mną do Meridian?
- Jasne, jakiś konkretny powód?
- Uh, tak... Widzisz, złamałem swoją różdżkę.
Zmarszczył brwi.
- W jaki sposób? - zapytał zaciekawiony.
Allen odchrząknął i odwrócił wzrok.
- Ostatnio zdarzyło mi się spaść z drzewa... - przyznał zawstydzony.

<Nat? :3>

niedziela, 15 lipca 2018

Od Nathaniela do Allena

Nathaniel przez chwilę patrzył na chłopaka, po czym uśmiechnął się delikatnie i zmusił go, by spojrzał mu w oczy.
-W takim razie będę ci to powtarzał do końca życia - powiedział cicho z blaskiem w oczach. - Kocham cię, Allenie Adkinsie. Kocham cię ponad wszystko i nigdy nie pozwolę cię sobie odebrać, nigdy nie pozwolę ci odejść, mój Lisku.
Dotknął jego policzka opuszkami palców. Allen uśmiechnął się delikatnie, gdy Nathaniel odgarnął czerwoną grzywkę z jego twarzy i złożył na jego ustach czuły pocałunek.
-Chodźmy, niedługo zaczną nas szukać - powiedział, wstając i wyciągnął rękę do chłopaka.
Do swojego chłopaka.
Nathaniel nigdy nie przypuszczał, że jego pierwszym partnerem będzie chłopak i że pierwszy pocałunek przeżyje właśnie z kimś płci męskiej. Nigdy nie przypuszczał nawet, że pierwszą osobą, jaką pokocha będzie mężczyzna. Że w ogóle będzie to mężczyzna.
Pierwszy partner, pierwszy pocałunek.
Nathaniel miał nadzieję, że Allen będzie jego jedynym partnerem i każdy następny pocałunek będzie przeżywał właśnie z nim.
Szli razem leśną ścieżką, ze splecionymi dłońmi, a Bloodshed czuł, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Nagle jednak zmarkotniał, przypominając sobie o przyszłej narzeczonej.
-Nat? Coś nie tak? - usłyszał Allena.
-Nie, wszystko w porządku - powiedział, uśmiechając się do niego. Później zajmie się kwestią niechcianej narzeczonej. Mogło pójść łatwo, biorąc pod uwagę, że ona również nie była nim zainteresowana.
Odprowadził ukochanego pod jego pokój i stanął przed nim, tak jak poprzedniego wieczoru.
Ukochany.
Jak cudownie było móc myśleć w ten sposób o Allenie.
Upewnił się, że nikt się nie zbliża, po czym złożył na ustach chłopaka pełen miłości pocałunek.
-Gdyby coś się działo, wiesz, gdzie mnie szukać - powiedział z delikatnym uśmiechem. -Dobranoc, mój Lisku.
Odwrócił się, niechętnie puszczając jego dłoń i odszedł do swojego pokoju. Tam, gdy był już gotowy do snu, przytulił mocno poduszkę do swojej piersi, po czym zamknął oczy i uśmiechnął się szerzej niż kiedykolwiek, a na jego policzki wstąpił rumieniec.
Tak, z pewnością był szczęśliwy.

<Lisku? <3 >

Od Allena do Nathaniela

Jego oczy się rozszerzyły, gdy poczuł jego usta na swoich.
W końcu.
Allen poczuł mocny rumieniec na twarzy, zbytnio się nim nie przejmując. To nie był jego pierwszy pocałunek, a jednak było w nim coś, czego nigdy wcześniej nie czuł. Zamknął powoli oczy i położył swoje dłonie na jego ramionach, bardziej się do niego przybliżając.
Usta Nathaniela były słodkie. Lubił ten smak. Wręcz go uwielbiał. Wszystko, co należało do Nathaniela, byłoby przez niego uwielbiane. Merlinie, to było cudowne.
Wydał z siebie zaskoczone sapnięcie, kiedy poczuł pod swoimi plecami trawę. Nie przerwał jednak pocałunku, gładząc kciukami dłonie chłopaka. A może raczej powinien powiedzieć SWOJEGO chłopaka. Hormony wewnątrz niego zaczęły buzować i gdyby mógł, zacząłby piszczeć jak dwunastoletnia dziewczynka. Czekał na to tak długo i w końcu to otrzymał. Nie mógł powstrzymać motyli w brzuchu oraz fajerwerków wybuchających pod jego oczami. Naprawdę nie chciał przestawać. Niestety, potrzeba oddychania była zbyt silna.
Oderwali się od siebie i Allen od razu mógł poczuć jego wzrok na sobie. Uśmiechnął się delikatnie, otwierając oczy i wpatrując się w jego tęczówki, które odzwierciedlały szczęście, a co najważniejsze, miłość... Miał nadzieję, że z jego oczu również to było widać, ponieważ czuł zupełnie to samo. Już miał się odrobinę podnieść, żeby skraść kolejny pocałunek, ale wtedy Nat postanowił się odezwać.
- Kocham cię, Allenie Adkinsie.
Zamarł.
Jeśli przed chwilą jego oczy były pełne miłości, to teraz wyrażały tylko szok i niedowierzanie.
Nie... Musiał się przesłyszeć, prawda?
Nathaniel nie powiedział mu, że go kocha, prawda?
To jego mózg stroił sobie z niego jakieś żarty, prawda?
- Al, wszystko w porządku? - zapytał zaniepokojony.
Czerwonowłosy wziął drżący, głęboki oddech.
- Możesz powtórzyć, t-to, co powiedziałeś wcześniej? - poprosił miękko.
Na policzkach Bloodsheda pojawił się rumieniec. Odchrząknął i odwrócił na chwilę wzrok, żeby znowu na niego spojrzeć z ogromną szczerością.
- Powiedziałem, że cię kocham.
To było to.
Tyle wystarczyło.
- Dlaczego płaczesz?! - Nathaniel zaczął panikować, wycierając łzy, które nagle spłynęły mu po policzkach. - Czy powiedziałem coś nie tak?!
To pytanie nie powstrzymało Allena od głośnego szlochania. Podniósł się, odsunął od siebie dłonie Nata i schował twarz w jego szyi, nadal łkając.
Czarnowłosy, nie wiedząc, co może jeszcze zrobić, objął go i zaczął nim kołysać, próbując uspokoić.
Allen czuł się jak dupek, że się rozpłakał, jednak to było silniejsze od niego. Zacisnął swoje dłonie na materiale jego płaszcza. Skupił się na pocieszających słowach oraz na kołysaniu. Zaledwie kilka minut później jedynym dowodem na płacz Adkinsa były czerwone oczy i poplamione od suchych łez policzki. Nat nadal trzymał go w swoich ramionach, opierając swój podbródek o jego głowę.
- W porządku...? - zapytał z wahaniem.
- Teraz już tak - mruknął, odsuwając go od siebie.
Nathaniel złapał jedną dłonią jego podbródek i ponownie spojrzał w jego oczy.
- Co się stało-? Dlaczego-?
Położył mu palec na ustach i krzywo się uśmiechnął.
- P-Przepraszam, że tak zareagowałem... Po prostu byłem w szoku - przyznał ze wstydem.
Kiwnął głową, biorąc dłoń, którą położył na jego twarzy, splątując ją ze swoją.
- Tylko... dlaczego w ten sposób?
Poczuł się zażenowany tym pytaniem. No tak, mógł się spodziewać, że w końcu nadejdzie.
- Po prostu...
Odwrócił głowę, patrząc w jakiś martwy punkt. Nie potrafił mu tego powiedzieć prosto w twarz.
- Nikt nigdy nie powiedział mi, że mnie kocha...

<Nat?>

Od Susan do Luciany

Dziewczyna siedziała na swoim łóżku, czytając książkę. Tym razem nie był to podręcznik, ale książka fantasy, jedna z tych, które uwielbiała czytać jako małe dziecko.
Westchnęła na myśl o dzieciach, które nie posiadają zdolności magicznych, a bardzo chciałyby spotkać kiedyś smoka czy inne fantastyczne stworzenia. Z czasem ta chęć zanikała i była to jedna z najsmutniejszych rzeczy, jakie Susan kiedykolwiek widziała.
Wzięła głęboki oddech i włożyła w książkę zakładkę, po czym zamknęła ją i odłożyła na półkę. Przyszła pora, by wstać i udać się na lekcje. Spakowała odpowiednie podręczniki do torby, którą zarzuciła sobie na ramię i wyszła z wieży Lumentis. Skierowała się w stronę sali do Astronomii, uśmiechając się do mijającego ją Allena Adkinsa, jednego z uczniów Foxmunditi i najbardziej lubianego przez nią ucznia w szkole. Zapytała go, jak się czuje Gugu, po czym dała ma przyjacielskiego przytulasa, zbywając pytanie o zabandażowaną dłoń machnięciem ręki.
Pomachała mu na pożegnanie, po czym weszła do sali. Pierwszą osobą, jaką zobaczyła, była Luciana. Dziewczyna usiadła obok niej i uśmiechnęła się szeroko.
-Hej - powiedziała.
-Hej - odpowiedziała, jakby chciała zamordować wszystkich wokół.
Okej, pomyślała rudowłosa unosząc brwi i otworzyła swój podręcznik. Lekcja się rozpoczęła i zwykle pilna uczennica w ogóle nie słuchała nauczyciela, zastanawiając się, co mogło się przydarzyć jej koleżance z ławki.
Po lekcji chciała ją o to zapytać, jednak Luciana wystrzeliła z klasy niczym torpeda. Susan czym prędzej ruszyła za nią, jednak nie było jej dane dogonić dziewczyny. Uderzyła w kogoś, a podręczniki wypadły jej z rąk i rozsypały się po podłodze.
Następnym razem będzie wiedziała, że ma włożyć książki do torby nawet wtedy, kiedy następna lekcja ma odbyć się w sali obok.
-Przepraszam - mruknęła cicho, schylając się po książki.
-Tutaj jest jeszcze jedna - usłyszała znajomy głos.
Podniosła się i zobaczyła niebieskie oczy i blond czuprynę Serge'a. Przypomniała sobie ostatnie słowa, jakie do niego skierowała i zrobiło jej się okropnie głupio.
-Dziękuję - powiedziała i odebrała mu książkę, wbijając wzrok w ziemię.
-Co ci się stało w rękę? - zapytał i dotknął delikatnie jej zabandażowanej dłoni.
Na twarz Susan wkradł się rumieniec, czym prędzej odsunęła rękę i schowała ją za plecami.
-Mały wypadek - powiedziała. -Nic wielkiego.
-W porządku.
-Um... Przepraszam za to, co ostatnio powiedziałam. Miałam zły dzień i... przepraszam.
-Nie szkodzi - powiedział, a na jego twarz wstąpił delikatny uśmiech.
Susan, czując, że zaraz znowu przybierze barwę buraka uśmiechnęła się tylko i wyminęła go, rzucając szybkie "do zobaczenia".
W końcu udało jej się znaleźć Lucianę. Opierała się o ścianę, rozmawiając z dwoma nieznanymi rudowłosej dziewczynami i nie wyglądała na zbyt zadowoloną. Kiedy w końcu odeszły Susan zbliżyła się do niej.
-To przez nie masz taki zły humor?
-Może.
-Wiesz, Luciana... Jeśli coś będzie nie tak, zawsze możesz mi powiedzieć - to mówiąc przytuliła ją delikatnie. Czuła, że właśnie tego potrzebuje dziewczyna.

<Luciana?>

Od Luciany do Jisoo

Czy ten dzień mógł być jeszcze gorszy?
Najpierw zaspała, później okazało się, że jednemu z używanych przez nią kosmetyków, minął termin ważności, na śniadaniu ubrudziła swoją spódnicę, przez co musiała pójść, się przebrać, a w dodatku zapomniała notatek na lekcje Eliksirów, przez co została obdarowana Trollem i wyśmianiem przez całą klasę.
Miała ochotę wybuchnąć, wydłubać oczy, każdej napotkanej osobie. Torturować powoli i bezlitośnie. Wszystko, byleby zapomnieć o swojej dzisiejszej porażce.
Gdyby tego brakowało, jeszcze dzisiaj miała lekcje Scorpalorii. Po kij zajęcia z latania na miotle, jeśli nawet nie była w drużynie?! Nie rozumiała tego. Może udałoby się jej w jakiś sposób z tego wymigać.
- Hej.
Odwróciła głowę za siebie, żeby spotkać się z brązowymi oczami i czerwoną grzywkę. Jej oczy błysnęły z uznaniem.
- Hej Al~! Mam dla ciebie propozycje nie do odrzucenia! - zaćwierkała radośnie.
Allen podniósł brwi. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział Lucianę tak szczęśliwą. Chwila... Czy ona w ogóle kiedykolwiek, była AŻ tak szczęśliwa?
- Słucham?
- Mam teraz lekcje Scorpalorii, nie chciałbyś się zamienić i pójść na nią za mnie? Proszę?
Twarz chłopaka momentalnie stała się rozbawiona.
- Luciana, ty wiesz, że to niemożliwe, prawda?
Policzki dziewczyny pokryły się rumieńcem. Tak, wiedziała o tym, ale warto było spróbować. A na kim innym miała to zrobić jak nie na jednym z największych idiotów w całej szkole? Miała nadzieje, że się na to złapie i zrobi to dla niej w podskokach. Miałaby później problem u nauczyciela, ale to było lepsze niż wejście na miotłę.
- Racja - powiedziała ostrym tonem. Ten dzień miał być dla niej koszmarny, więc ona będzie koszmarna dla niego.
Jej towarzysz się wzdrygnął.
- To... do zobaczenia później? - zapytał niepewnie.
Przeszyła go swoimi brązowymi tęczówkami, minęła go, uderzając mocno w ramię, wyszeptała ciche:
- Spłoń w Piekle.
Po czym zniknęła mu z oczu. Nie miała zamiaru się z nikim dzisiaj użerać.

***

Po zbyt krótkiej, przynajmniej dla niej, przerwie, nastąpił dzwon, który nie symbolizował nic innego, jak kolejną lekcję. Zacisnęła mocno pięści, nie przejmując się tym, że wbija paznokcie w swoją dłoń. Oh, dlaczego musiała mieć tę lekcję?! Wolała dodatkową godzinę Eliksirów i znosić kolejne szykanowanie, niż latać. Niestety, los nie był dzisiaj po jej stronie i nauczyciel nie miał żadnego nieszczęśliwego wypadku, który mógłby go usprawiedliwić, żeby nie prowadzić dzisiaj zajęć.
Wraz z resztą udała się na boisko do Scorpalorii. Ze znudzeniem obserwowała pobliskie tereny. To może wydać się dziwne, ale niby była tu już tyle razy, a za każdym kolejnym wydawało jej się, że dostrzega szczegóły, których wcześniej nie zauważyła.
- Luciana, podejdź i odbierz swoją miotłę.
Spojrzała na nauczyciela, który tylko patrzył na nią wyczekująco. Westchnęła męczeńsko, podeszła do mężczyzny i odebrała to, czego nie chciała już więcej widzieć na oczy. Wróciła do innych osób, zaciskając drewno tak mocno w swojej dłoni, że zrobiła się cała biała od wewnątrz. Nie wsiadłaby na nią. Nie ma mowy.
Dlatego też, gdy reszta osób była już w powietrzu, zrobiła o to nauczycielowi okropną awanturę. Wiedziała, że on sam jest do tego przyzwyczajony, ponieważ robiła ją na każdej lekcji, z której nie udało jej się wyrwać. Tym razem się nie podda, musi wygrać tę kłótnię.
- Luciano - powiedział w końcu - Daruj tego sobie i mi. Przynajmniej zrób jedno okrążenie wokół boiska.
Tylko jedno? W porządku, to nie brzmiało wcale tak źle, biorąc pod uwagę, że reszta miała zrobić tych okrążeń aż dziesięć.
- W porządku. Zrobię tylko jedno okrążenie - zrobiła nacisk na słowo "tylko".
- Dobrze, jednak, żeby nie było, dam ci za to Zadowalający, nie licz na więcej. No, chyba że zdecydujesz się na więcej kółeczek.
Czy to był szantaż? Przygryzła wargę tak mocno, że mogła poczuć metaliczny posmak krwi w ustach. Na pewno nie dostanie za latanie na miotle Zadowalającego. Co to, to nie! Miała swoją godność. Nawet jeśli miałaby się ośmieszyć swoim sposobem latania lub zabić, to zrobiłaby wszystko, byle tylko otrzymać przynajmniej Powyżej Oczekiwań.
Położyła swoją miotłę na ziemi i podniosła nad nią dłoń.
- Do mnie - wymruczała.
Na szczęście, ta posłuchała ją za pierwszym razem, wznosząc się w powietrze. Fakt mogłaby na nią wsiąść, bez używania jej lewitacji, ale tak było dla niej łatwiej. Powoli usiadła, mocno zaciskając ręce na rączce. Teraz tylko wystarczyło się odbić i mogła polecieć, hen daleko. Problem w tym, że nie chciała. Nie miała lęku wysokości, ale latając na czymś tak niestabilnym, jak to, ją przerażało. Jak niedawno skończył Nathaniel?! Nie chciała być na jego miejscu. Czując coraz większą panikę w sercu i zniecierpliwione spojrzenie nauczyciela, połknęła głośno ślinę. W nagłym przypływie odwagi odbiła stopy od ziemi i poczuła, jak unosi się nad ziemią.
" - Tylko nie patrz w dół, tylko nie patrz w dół" - uspokajała się.
Jeśli nie spojrzy w dół, wszystko będzie w porządku.
Powoli, bez pośpiechu, zrobiła wymaganą ilość okrążeń. Gdy w końcu wylądowała, stanęła na ziemi drżącymi nogami, chociaż nie tylko one były jak galaretka-całe jej ciało się trzęsło.
- Było aż tak źle? - mężczyzna zapytał monotonnie.
On. Chyba. Sobie. Z. Niej. Kpił.
- BYŁO OKROPNIE! - wrzasnęła, zaskakując wszystkich wokół.
Zarumieniła się z powodu niepotrzebnej uwagi i zrobiła to, co nakazał jej instynkt.
Uciekła.
<Jisoo?>

sobota, 14 lipca 2018

Od Nathaniela do Allena

Nathaniel przez chwilę wpatrywał się w Allena, zaskoczony jego pytaniem. Już miał otworzyć usta, gdy nagle Allen powiedział coś jeszcze:
-B-bo jeśli te dwa pierwsze... to te uczucia są odwzajemnione.
Serce Nathaniela zabiło mocniej, wstrzymał oddech, jego źrenice rozszerzyły się. Ścisnął dłonie Allena nieco mocniej. Położył dłonie na jego policzkach i uśmiechnął się delikatnie, gładząc je kciukami. Przez chwilę patrzył w cudowne, miedziane oczy chłopca, po czym zbliżył się do niego. Przymknął oczy i sprawił, by ich usta się złączyły. Obydwaj znieruchomieli na krótką chwilę. W końcu Nathaniel musnął usta Allena po raz kolejny i kolejny, wkładając w to wszystkie swoje uczucia. Objął chłopca i wsunął palce jednej dłoni w jego włosy, dociskając jego twarz do swojej. Pogłaskał go po karku, jeszcze raz muskając jego usta.
Chwilę później Allen mógł poczuć chłodną trawę pod swoimi plecami i to, jak palce dłoni Nathaniela splatają się z jego palcami, jak czarne włosy chłopaka łaskoczą jego policzki, jak serce Nata bije tuż przy jego sercu.
Ale przede wszystkim mógł czuć usta Bloodsheda ocierające się o jego wargi.
Teraz, kiedy już to zrobiłem, nie wypuszczę cię tak łatwo - pomyślał. -Zbyt długo na to czekałem.
Był niewiarygodnie szczęśliwy, słysząc, jak Allen mówi, że odwzajemnia jego uczucia. Miał ochotę wykrzyczeć całemu światu, że kocha Allena Adkinsa i nikomu go nie odda, nie pozwoli go sobie odebrać.
W końcu niechętnie się od niego oderwał, uśmiechnął delikatnie i spojrzał w cudowne, miedziane oczy chłopaka. W oczy, które tak bardzo kochał i w które mógłby patrzeć do końca życia. W jego szarych oczach nie było widać żadnych innych uczuć niż szczęście i bezgraniczna miłość.
-Kocham cię, Allenie Adkinsie.

<Allen? <3 >

Od Allena do Nathaniela

Allen patrzył na oddalającego się Nathaniela, ze smutkiem błyszczącym w jego oczach. Z drugiej strony, jego ciało zaatakowało zdziwienie. Co się tam działo? Dlaczego Nathaniel był tym aż tak bardzo przerażony?
Miał ochotę za nim biec, nawet już miał to zrobić, ale w ostateczności się rozmyślił. Nie chciał zawieść chłopaka, więc pokuśtykał w stronę lasu.
Zapewne znalazłby się tam szybciej, gdyby nie obrażenia, które wczoraj odniósł. Co jakiś czas z jego ust wydobywało się syknięcie lub kwilenie z bólu. Wcześniej nie miał tego problemu, ponieważ nie decydował się na bieganie.
W końcu znalazł się wśród drzew. Zatrzymał się, biorąc kilka wdechów. Na szczęście nie biegł aż tak szybko, więc był pewny, że nie dopadnie go atak. Chyba by się pochlastał, gdyby astma ponownie w tym tygodniu dałaby o sobie znać. No bo ileż można? Gugu zapewne też nie byłby z tego powodu zadowolony.
Oparł się o jeden z pni i podniósł głowę. Dostrzegł kawałek nieba, który nie był przesłonięty koronami drzew. Jak zwykle było piękne, pokryte gwiazdami. Mógł stąd zobaczyć początek jednej z konstelacji, niestety nie mógł sobie teraz przypomnieć jakiej. Na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech, ale szybko zniknął, zostając zastąpiony prostą, wąską linią.
Co się tutaj w ogóle działo?
Kiedy wsiadał do pociągu, te kilka tygodni temu, to jedynym jego problemem było przeżycie ze swoim pijanym "ojcem". Teraz się namnożyły, a razem z nimi jego życiowe przemyślenia.
Prawie by się pocałowali, prawda?
Zrobiliby to już dwa jak nie trzy razy wcześniej.
Coś musiało być na rzeczy, nie było mowy, że nie!
Chłopak przygryzł wargę, obniżając głowę z postanowieniem pospacerowania po granicy lasu. Chętnie zaszyłby się głębiej, ale nie chciał się ponownie zgubić. Plus Nathaniel obiecał, że po niego wróci, więc chciał mieć polanę na widoku.
Schował ręce do kieszeni, idąc przed siebie. Zdarzało mu się czasem potknąć o gałęzie czy też kamienie pod nogami. Mimo że był niedaleko polany, to było tu sporo drzew, które zasłaniały światło księżyca, więc nie koniecznie widział, gdzie idzie. Że tak jeszcze nie wpadł na drze-
- Oww!
Dobra, nie było tematu.
Odsunął się od pnia, zaczynając masować swój obolały nos. Chyba ten spacer był złym pomysłem. Westchnął cicho, mijając przeszkodę i idąc dalej przed siebie. Tym razem wystawił rękę do przodu, na wszelki wypadek, gdyby znowu miał w coś uderzyć.
Więc jaki miał być cel tego spaceru...?
Ah, tak! Przemyślenia. Wczoraj mu się to nie udało przez zaśnięcie, więc teraz był to idealny czas. Tylko o czym on chciał myśleć, jeśli wczorajszy problem najwidoczniej się rozwiązał? Może o tym, co się stało, kiedy znalazł Nathaniela? Aż drgnął na przypomnienie tej sytuacji. To było straszne! Naprawdę myślał, że jego przyjaciel nie żyje. Te martwe oczy, krew... Wszystko było takie prawdziwe... Skąd miał wiedzieć, że jednorożce mają moc oczyszczania? Może i mieli lekcje o jednorożcach, ale był przekonany, że nauczyciel nigdy nie wspominał o takim czymś! A może jednak coś było... Potrząsnął głową, to nie było teraz ważne. Jak bardzo nieczyste serce miał Bloodshed, żeby któryś z jednorożców chciał go wyczyścić? Chłopak nie wydawał mu się nieczysty, ale w sumie nie znał go jakoś super długo. No dobra, parę miesięcy, ale co tak naprawdę o nim wiedział? Zupełnie nic. To jednak nie był żaden problem dla Allena. Dopóki nie będzie traktować go i innych z wyższością, to będzie miał dla niego swój calutki szacunek. Uśmiechnął się lekko, znowu zatrzymując się przy jednym z drzew. Stąd miał idealny widok na posiadłość Bloodshedów. Czarne linie, które były tam wcześniej, nadal wisiały nad rezydencją. Czerwonowłosy był bardzo ciekawy, o co w tym wszystkim chodzi, ale uznał, że to nie jego sprawa. Jeśli Nat będzie chciał mu powiedzieć, to, to zrobi. Ufał mu.
Nagle, zaskoczony, zauważył, że linie znikają, rozpraszając się w różne strony. Zmarszczył brwi. To było co najmniej dziwne, ale to znaczyło, że Nat zaniedługo wróci! Chyba...
Gdyby Al był psem, był w stu procentach przekonany, że teraz merdałby szczęśliwie ogonem i szczekał na powrót swojego pana. Miał już dość zostawania samotnie w lesie na jakiś czas. W dodatku w nocy. Teraz miał dylemat. Powinien wejść na polanę, czy zostać w lesie? Niby starszy kazał mu zostać wśród drzew, ale z drugiej strony...
Zrobił kilka kroków w stronę łąki. Kiedy nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło, zrobił kilka kolejnych, znowu się zatrzymał i tak ciągle, aż do momentu bycia na samym środku. Usiadł, po czym położył się na trawie, patrząc w niebo. Stąd gwiazdy wyglądały jeszcze piękniej i nawet potrafił poznać niektóre konstelacje! Nie żałował, że wyszedł.
- Mówiłem ci, że masz zostać w lesie!
Oho, ale najwidoczniej ktoś nie był zadowolony z tego powodu. Odwrócił głowę w bok, żeby spotkać rozwścieczoną twarz Nathaniela.
- Wiem, ale-
- Złamałeś słowo! - warknął
Cóż, pora na Plan B.
- A-Ale ja... - zaczął łamliwym głosem, a jego oczy automatycznie się zaszkliły. - N-Nie chciałem zostawać sam w lesie! B-Było tam tak s-strasznie i c-ciemno. U-Uderzyłem w drzewo i prawie z-złamałem sobie n-nos, bo myślałem, że c-coś mnie goni! - krzyknął z "przerażeniem".
Twarz Nathaniela nieznacznie zmiękła. Kucnął obok niego.
- Przepraszam - mruknął. - Nie zmienia to jednak faktu, że nie powinieneś wychodzić stamtąd beze mnie - pogłaskał go po włosach. - Nie wybaczyłbym, gdyby coś ci się stało.
Allen starł fałszywe łzy z oczu i powoli usiadł. Wiedział, że nie powinien w ten sposób kłamać, ale to było jednorazowo! Nie chciał, żeby Nat był na niego zły, więc trochę przekoloryzował swoją opowieść. Nie zrobiłby tego ponownie, nie chciał.
Przekręcił z zastanowieniem głowę i złapał dłonie chłopaka w swoje.
- Co się tam stało, Nat? - zapytał z powagą, wskazując głową w kierunku posiadłości.
Drugi odwrócił wzrok.
- To... nie jest teraz ważne - mruknął.
Okey. I tak to nie obchodziło Allena. O to zapytał z grzeczności. Miał inny temat, który chciał z nim poruszyć. I nie ma możliwości, że nie otrzyma na niego odpowiedzi.
- Chodźmy - powiedział czarnowłosy, wstając. - Jest już późno.
- Musimy porozmawiać - odparł.
- Zrobimy to w domu, w porządku? Albo lepiej jutro, dobrze? Dzisiaj już nie mam ocho-
- Posłuchaj mnie, Bloodshed. Nie będziemy rozmawiać jutro, nie będziemy rozmawiać w domu. Zrobimy to tu i teraz i nie graj ze mną w żadne gierki - powiedział poważnie, wstając i patrząc na niego wyzywająco.
Miał ochotę się głośno zaśmiać, kiedy zobaczył, jak oczy jego towarzysza się rozszerzają, a usta delikatnie otwierają w szoku. No bo kto by się spodziewał, że słodki, niewinny i uległy we wszystkim Adkins, może być jednocześnie tak stanowczy i poniekąd przerażający?
Nathaniel odchrząknął, wlepiając wzrok w ziemię.
- W porządku, o czym chcesz rozmawiać? - zapytał, chowając dłonie w kieszeniach.
Allen otworzył usta, ale po chwili je zamknął. Co miał powiedzieć?! Myślał o tym, wyobrażał sobie scenariusze, ale teraz jego usta zaschły i nie potrafił z siebie wydusić ani słowa! Zerknął na Nathaniela, który patrzył na niego, wyczekująco i młodszy wiedział, że jak niczego za chwilę nie powie, to cierpliwość Bloodsheda się skończy i wrócą do domu bez przeprowadzonej konwersacji.
- O nas - wyparował.
Starszy zamrugał, a na jego policzkach pojawił się rumieniec.
- Co-
- A, a, teraz mówię ja - przerwał mu. - Jasne?
Kiwnął głową.
- Dobrze - również odchrząknął, a na jego policzkach pojawił się rumieniec.
Trudno, już zaryzykował, mógł ciągnąć to dalej.
- Nie wiem, co się między nami dzieje, ale uważam, że dawanie sobie buziaków nie jest czymś, co robią przyjaciele płci męskiej, wiesz? Pocałowalibyśmy się prawie trzy jak nie więcej razy w usta! To powinien być ostateczny dowód, że coś się dzieje, tak? Byłem w paru związkach i doskonale wiem, że to rzeczy zarezerwowane dla par.
Przerwał na chwilę, oblizując zbyt suche wargi językiem.
- Czy ci się podobam? Jesteś we mnie zakochany? Czy to jednak coś innego? - zapytał i odważył się spojrzeć w jego oczy.
Chłopak wpatrywał się w niego w stanie czystego szoku. Jego twarz była bardziej czerwona niż wcześniej i wydawał się nie mieć pojęcia, co powiedzieć.
Allen nabrał powietrza do płuc i odważył się jeszcze raz odezwać.
- B-Bo jeśli to te dwa pierwsze... - zawahał się. - ...To te uczucia są wzajemne.
<Nat? <3 >

czwartek, 12 lipca 2018

Od Nathaniela do Allena

Jednorożec, na którego Allen najwyraźniej nie zwrócił wcześniej uwagi, dotknął pyskiem twarzy płaczącego chłopca. Młodzieniec spojrzał na zwierzę i przez chwilę w szoku patrzył na jego zakrwawiony róg. Koń położył łeb na klatce piersiowej Nathaniela i zamknął oczy, jednak jego uszy sterczały, czuwał.
Minęło kilka minut, podczas których Allen nie rozumiał, co się dzieje i tylko wpatrywał się w stworzenie załzawionymi oczami. W końcu jednak zwierzę podniosło łeb i wstało. Posłało Allenowi przyjazne spojrzenie, po czym odwróciło się i odeszło, jak gdyby nigdy nic.
Nathaniel poczuł, jak jego serce znów zaczyna bić, jak do jego ust powoli napływa powietrze. Wziął delikatny wdech, po czym zamrugał kilkukrotnie, a kiedy zdał sobie sprawę z tego, że wcale nie jest martwy, rozpaczliwie zaczął nabierać powietrze do płuc.
-Nat? Nat! - usłyszał znajomy głos.
Chwycił chłopaka za ramię, nadal ciężko oddychając. Jego oczy były szeroko otwarte, z przerażeniem wpatrywały się w pustą przestrzeń.
Poczuł ciepłą dłoń na swoim policzku, zobaczył miedziane oczy przyjaciela i powoli zaczął się uspokajać. Jego oddech stał się wolniejszy, serce również zwolniło. Nathaniel przez chwilę wpatrywał się w miedziane oczy chłopca, po czym jego oczy zaszkliły się i Nat zamknął go w objęciach. Allen objął go, szeptał mu do ucha, by go uspokoić, a ciałem Bloodsheda wstrząsał cichy szloch.
-Już dobrze... Już dobrze, Nat - mówił, gładząc go po plecach i karku.

***

Siedzieli na polance, dalej dochodząc do siebie po tym, co się wydarzyło.
-Nat? Co tu się właściwie wydarzyło? - zapytał Allen, gdy drugi chłopak zajmował się jego ranami i siniakami.
-Nie wiem dlaczego, ale... oczyścił mnie.
-Oczyścił? - Allen spojrzał na niego, marszcząc brwi, po czym syknął cicho, gdy Nat niechcący za mocno poruszył jego uszkodzonym nadgarstkiem.
-Wybacz - powiedział, po czym pochylił się i ucałował nadgarstek chłopca.
Obydwaj znieruchomieli.
Nat nie wiedział, dlaczego to zrobił, to był po prostu odruch. Nie czuł się z tym jednak źle i chłopak zauważył, że takie rzeczy przychodzą mu z coraz większą łatwością.
-Widzisz... Czasami jednorożce decydują, że chcą oczyścić kogoś ze wszystkich win. Dzisiaj wypadło na mnie. To niewinne stworzenia, więc po czymś takim już na zawsze będą naznaczone.
-Naznaczone?
Nat pokiwał głową.
-Jego róg już zawsze będzie ubrudzony moją krwią.
-Nat?
-Tak?
-Dlaczego cię oczyścił? Zrobiłeś aż tyle złego?
Nathaniel uśmiechnął się smutno, patrząc przyjacielowi w oczy.
-Już samo to, że jestem Bloodshedem sprawia, że powinienem spłonąć w czeluściach piekielnych.

***

-Co z twoją raną? - zapytał Allen, kiedy wracali do domu.
Nathaniel rozpiął koszulę i pokazał przyjacielowi klatkę piersiową, na której nie było nawet jednego zadrapania.
Było za to sporo mięśni i Nat mógłby przysiąc, że na twarz Allena wstąpił delikatny rumieniec. Zaśmiał się cicho i zapiął koszulę, po czym wziął chłopca za rękę.
Bo tak.
Bo tak chciał.
Tak jak poprzedniego dnia odprowadził go pod drzwi jego pokoju. Tym razem nie wahał się zbyt długo, zanim złożył na policzku chłopca delikatny pocałunek.
-Dobranoc, Allen - uśmiechnął się i odwrócił, by odejść, jednak nie wszedł do swojego pokoju, a do pokoju Serge'a.

***

Bondyn nadal siedział na łóżku, skulony i zapłakany. Nathaniel nie pytał, jak się czuje, ponieważ dobrze wiedział. Widział to.
Po prostu objął brata i przytulił go mocno, a ten wtulił się w niego. Pogłaskał młodszego po głowie i ucałował go delikatnie w czoło. Nie wiedział, czy z czasem Serge nauczy się z tym żyć.
Wolałby, żeby tak nie było.
Wolałby, żeby jego brat nie przyzwyczaił się do zabijania, żeby nie został mordercą, któremu będzie groziło dożywocie w Azkabanie z chordą dementorów wokół.
Wyszedł dopiero, kiedy jego ukochany braciszek zasnął.

***

Zapukał do drzwi Allena, obejmując poduszkę. Nie czekał długo. Drzwi otworzyły się i stanął w nich zaspany Al, patrzący na Bloodsheda ze zdziwieniem.
-Co jest? - zapytał i ziewnął. -Pali się?
Nathaniel uniósł głowę, patrząc na chłopca zaszklonym spojrzeniem, a jego policzki mokre były od łez. Chłopak objął poduszkę mocniej i spuścił wzrok, zawstydzony.
-Mogę... - reszta zdania nie przeszła mu przez gardło, było mu strasznie głupio.
-Możesz - powiedział Allen spokojnym głosem.
Nathaniel wszedł do pokoju i usiadł na łóżku, czekając na Allena, który zamknął drzwi i chwilę później już siedział obok niego.
-Znowu miałeś koszmar?
Pokiwał głową i pociągnął nosem, otarł łzy z policzka i wziął głęboki oddech.
-Połóż się.
Nathaniel wsunął się pod kołdrę, a Allen położył się tuż obok niego i objął go delikatnie. Chłopak wtulił się w niego, słuchał spokojnego bicia serca przyjaciela.
Masz dziewiętnaście lat i beczysz, kiedy przyśni ci się coś niemiłego, zganił sam siebie.
Odrzucił tę myśl, gdy poczuł dłoń Allena na swojej głowie. Uśmiechnął się delikatnie i zamknął oczy, by po chwili zasnąć.

***

Obudził się wcześniej niż jego przyjaciel.
Spojrzał na śpiącego chłopca i uśmiechnął się delikatnie, po czym wstał i wyjął z biurka kawałek pergaminu oraz pióro i atrament. Napisał krótką wiadomość:

"Będę czekał na łące obok lasu, przy wiecznie kwitnącej wiśni. Nie musisz się spieszyć.

Nat ♥ "

O dziwo nie zawahał się ani chwili, rysując serduszko przy swoim imieniu. Uśmiechnął się po raz kolejny, po czym położył liścik na poduszce obok głowy Allena.
-Dziękuję  - powiedział cicho i ucałował jego policzek, po czym wyszedł.
Chciał zrobić coś dla Allena.
Tak po prostu.
Nathaniel był zdziwiony, że chłopak wytrzymał z nim tyle czasu. Dziwiło go też to, jak bardzo zbliżył się do chłopca. Cieszył się przyjaźnią z nim, jednak Allen zachowywał się, jakby nie chciał zatrzymać się na etapie "przyjaciel".
Właściwie to ja też się tak zachowuję, pomyślał, przewracając oczami.
Zjadł szybkie śniadanie, sprawdził, jak miewa się jego brat, po czym poszedł się przebrać.
Czarna koszula z delikatnie podwiniętymi rękawami i czarne spodnie.
Czy on miał w szafie cokolwiek, co nie było czarne?
Nie.
Nałożył swoje ulubione buty nabyte w mugolskim sklepie, wysokie i ciężkie. Zostawił włosy w takim ułożeniu, jak zwykle.
Obowiązkowo nawinął na nadgarstek chustę, którą dostał od Allena.
Zrobi dla niego coś specjalnego.
Popchnie ich relację trochę bardziej do przodu.

***

Nie był pewien, czy mu się spodoba. Mógł tylko mieć taką nadzieję.
Kiedy zobaczył chłopca, uśmiechnął się delikatnie, a gdy do niego podszedł wyciągnął rękę w jego stronę. Allen przez chwilę patrzył na niego, po czym chwycił ją niepewnie. Nat przyciągnął go do siebie i objął, niczym partnerkę do tańca.
W istocie, Allen był teraz jego partnerem do tańca.
Chwilę później wydobył z siebie swój zachrypnięty głos i zaczął śpiewać, jednocześnie rozpoczynając taniec.


Cały czas patrzył Allenowi w oczy, uśmiechając się przy tym delikatnie. Czuł się wspaniale. Czuł, że to ten moment, ta chwila.
Ta osoba.
Delikatny podmuch wiatru sprawił, że płatki kwiatów z wiecznie kwitnącej wiśni zaczęły wirować wokół nich. W oczach Nathaniela pojawiła się iskierka radości, patrzył na Allena jak nigdy wcześniej - z czułością, miłością.
Kochał tego chłopca.
Kochał go ponad wszystko.
Mógłby z nim tańczyć i śpiewać mu do końca życia, a i po śmierci nie opuściłby jego boku.
Poczuł łaskotanie w okolicach brzucha i przyjemne ciepło w sercu oraz w miejscach, w których dotykał go Allen. Czuł, że wszytko jest dokładnie tak, jak powinno być. Czuł, że dla tego jednego chłopca mógłby zrobić wszystko. Poszedłby za nim wszędzie, gdziekolwiek Allen by nie zechciał i zrobiłby wszystko, o co go poprosi.
Boże, jak on go kochał...
W końcu przestali się poruszać, Nathaniel oparł czoło o głowę Allena i przymknął oczy, przyciągając go do siebie delikatnie.
-'Cause everytime we touch, I get this feeling, and everytime we kiss I swear I could fly... - śpiewał cicho, a gdy to robił, jego usta ocierały się o usta Allena.
Dotknął jego policzka i pogładził go kciukiem. Otworzył oczy, by spojrzeć w miedziane oczy chłopca. Chwycił jego podbródek i uniósł delikatnie jego twarz. Przechylił głowę i zbliżył się powoli, przymykając oczy.
Tak bardzo chciał go pocałować.
Boże, tak bardzo...
Huk.
Nathaniel uniósł głowę i zobaczył czarne linie nad swoim domem.
O nie...
Chwycił Allena za ramiona i spojrzał mu w oczy.
-Idź do lasu i nie wychodź pod żadnym pozorem, rozumiesz?
-Nat, dlacze...
-Rozumiesz?!
Allen pokiwał głową, Nathaniel puścił jego ramiona.
-Wrócę po ciebie. Trzymaj się blisko polany, na której wczoraj byliśmy. Wrócę.

***

Wbiegł do domu i spojrzał na zdezorientowaną matkę. Nie miał pojęcia, co w jego salonie robi tylu Sanguinecintho i jakoś nieszczególnie chciał brać w tym wszystkim udział.
On też już tu był.
Patrzył na Nathaniela z zainteresowaniem, a chłopak poczuł ogromną złość na to, że ten człowiek w ogóle żyje.
-Słyszałem, że pozbyliście się pierwszych mugoli - odezwał się po chwili. -Braw.
Nathaniel nie odpowiedział, patrząc tylko z nienawiścią na siedzącego w starym fotelu mężczyznę. Marna podróba Czarnego Pana, która myślała, że ma lepszy plan, który tym razem nie zawiedzie.
Wierzyć mu się nie chciało, że jego rodzina bierze udział w tym wszystkim.
-Niedługo zaczynacie kolejny rok nauki, prawda?
-Tak - odpowiedział Serge, widząc, co się dzieje z jego bratem.
-Czy mógłbym was prosić, abyście dokonali... selekcji uczniów?
-Mamy zabijać naszych przyjaciół?! - Nathaniel był coraz bardziej wściekły. Czuł, że zaraz rzuci się na tego człowieka i zamorduje go własnymi rękami.
-Przyjaciół? Nie, chłopcze. Każę wam zabijać mugoli, którzy myślą, że są godni uczęszczać do magicznych szkół i hańbią ród czarodziejów. Interesuje mnie w szczególności jeden chłopiec, Allen Adkins. Ma w sobie coś... niezwykłego. Chciałbym, żebyś go odnalazł i dostarczył mi żywego. Zamieniłbym z nim parę słów...
-Oczywiście - odpowiedział.
Nigdy.
Nigdy nie odda mu Allena.

<Allen?>

Od Allena do Nathaniela

Był na pięknej, kwiecistej polanie. Nieopodal było małe jeziorko, którego woda była krystalicznie czysta. Na niebie znajdowały się puchate chmury, jednak żadna z nich nie przysłoniła jasnych promieni świecącego słońca. Na łące pasły się dzikie konie oraz jednorożce. Allen był prawie pewien, że było tutaj o wiele więcej magicznych stworzeń, ale na razie nie mógł ich dostrzec. Słyszał śpiew ptaków z oddali.
Było cudownie.
Nagle ktoś zasłonił mu dostęp do światła słonecznego. Podniósł głowę, spotykając się ze spojrzeniem szarych oczu.
Nathaniel.
Oboje wpatrywali się w swoje oczy, a na ich ustach pojawiły się delikatne uśmiechy. Czerwonowłosy nie wiedział, kiedy udało im się złapać za ręce, ale mu to nie przeszkadzało. Spacerowali wokół zwierząt, a te wcale nie wydawały się spłoszone ich obecnością, jedynie przyglądali im się z zainteresowaniem. Minęło trochę czasu, gdy w końcu się zatrzymali. Było to o wiele dalej od ich miejsca spotkania. Wydawało się, że w tym miejscu jest o wiele jaśniej. Nie mylił się, ponieważ już kilka sekund później zaczął odczuwać niewyobrażalne ciepło na swoim ciele.
Tylko czy aby na pewno było one spowodowane słońcem?
A może tym, że właśnie Nat trzymał jego ręce w swoich, gładząc jego dłonie kciukami i powoli zbliżając swoją twarz do jego?
Al poczuł rumieniec na twarzy, ale w żadnym wypadku nie próbował odepchnąć drugiego. Wręcz przeciwnie! Zaczął się do niego przybliżać. Nawet stanął na palcach, żeby móc dosięgnąć jego ust.
Byli tak niesamowicie blisko.
Ich wargi dzieliły zaledwie milimetry.
Przymknął oczy, czekając...
No właśnie, na co?
Nigdy się nie całował, nie wiedział, jakie to uczucie. Ludzie wspominali o fajerwerkach wybuchającymi przed oczami, motylach w brzuchu i mrowieniu warg. Byłoby tak samo w jego przypadku? Zaraz miał się przekonać.
Mógł już poczuć jego oddech na jego twarzy.
Jeszcze troszkę i w końcu się pocałują.
Jeszcze odrobi-
TRZASK!

***
- OWW, CHOLERA!
Allen zaczął głośno skomleć, próbując usiąść. Niestety, jego ciało odmawiało mu w tym posłuszeństwa. Głupim pomysłem było zasypiać na drzewie...
Mógł poczuć łzy spływające mu po policzkach, spowodowane bólem całego ciała, ale to miało zamiar przejść. Wystarczyło chwilę poleżeć, usiąść, wyciągnąć różdżkę i rzucić na siebie zaklęcie, które ukoiłoby ból, wrócić do zamku i posmarować kremem swoje nowe siniaki. Dałby radę. Usłyszał obok swojego ucha głośne gruchanie, więc odwrócił głowę. Obok stał Gugu, który ani trochę nie wyglądał na zadowolonego. Wręcz mógł zauważyć, jak patrzy na niego z politowaniem. Uśmiechnął się słabo w stronę stworzonka, podnosząc rękę i gładząc go po łebku.
- Tak, wiem, jestem idiotom, ale nie martw się! Będzie dobrze! - zmusił się na kilka, krótkich chichotów.
Był pewien, że gdyby gołąb mógł, to przewróciłby oczami na jego słowa, ale nie zrobił nic, oprócz gruchania.
Po paru minutach chłopak zmusił się do siadu. Stęknął parę razy za ból, który przeszywał jego ciało z każdym kolejnym ruchem. W końcu mu się to udało, opierając się o pień. Wziął głęboki oddech, sięgając po różdżkę z kieszeni. Zbladł na jej widok.
Złamana.
- No nie - jęknął, chowając twarz w dłoniach - Dlaczego mam takiego pecha?! - zapytał nikogo w szczególności.
Przyjaciel w żaden sposób mu nie odpowiedział, tylko stał obok, ani na chwilę nie odrywając od niego wzroku.
- Eh, wygląda na to, że będę musiał się przeciągnąć do posiadłości w takim stanie - zażartował - A właśnie... Kiedy się aż tak ściemniło? - zmarszczył brwi.
Niebo było pełne gwiazd oraz jednego, rogalikowatego księżyca.
- Spałem aż tak długo? - westchnął cicho.
Na wspomnienie spania, przypomniał mu się jego sen. Jego policzki automatycznie się zaczerwieniły. Dlaczego akurat musiał spaść w takim momencie?! Najwidoczniej wszechświat był przeciwko niemu w każdym momencie jego życia...
- Dobrze, będziemy musieli powoli wracać do domu. Jest już ciemno, a ja do końca nie znam drogi powrotnej - zaśmiał się nerwowo, ignorując nienawistne spojrzenie Gugu skierowane w jego stronę - Ale znajdziemy się, musimy. To nie tak, że ten las jest jakiś super duży, prawda?

***

- Oh, czyli ten las jednak jest naprawdę super duży - przegryzł wargę, mając wrażenie, że po raz kolejny mija te same drzewo.
Przytulił do siebie bardziej swoje rzeczy jedną ręką, a drugą, oparł się o drzewo. Ciało dalej bolało go po upadku z wysokiego drzewa, więc chodzenie bez żadnego oparcia sprawiało mu trudności.
- Zaczynam żałować, że kazałem wrócić Gugu samemu - mruknął cicho.
Oczywiście, Allen musiał bawić się w bohatera i w osobę, która sobie bez problemu poradzi. Dziwił się, że Gu mu uwierzył i posłusznie odleciał.
- Zrobił mi na złość - stwierdził - Nie ma innej możliwości, że odleciał - przewrócił oczami.
Po krótkim odpoczynku znowu zaczął iść przed siebie. Zaczęło się robić coraz ciemniej, a chłopak wewnętrznie zaczął panikować. Po raz kolejny w tym miesiącu i chyba setny w tym roku.
- Że ja jeszcze przez to nie zsiwiałem - burknął.
No nic, kontynuował wędrówkę dalej. Ani trochę nie uśmiechało mu się nocowanie w lesie. Niby nie spotkał żadnego stworzenia oprócz ptaków, ale kto wie, co ukrywa się w tych gęstwinach? Aż głośno przełknął ślinę na samą myśl, mając nadzieje, że nagle przed oczami nie wyskoczy mu żaden wilkołak, czy coś.
Nie wiedział, ile tak szedł, ale w końcu doszedł na jakąś polanę.
Kolejne przypomnienie snu i kolejny rumieniec na twarzy.
On naprawdę ma pecha, że śnią mu się takie rzeczy, kiedy stara się o tym nie myśleć!
Jego stwórca musiał mieć ogromne poczucie humoru, żeby aż tak bardzo uprzykrzać mu życie. Po raz kolejny tego dnia westchnął, idąc przed siebie. Utrzymywał powolne tempo, próbując trzymać równowagę. Sam nie wiedział, dlaczego w ogóle wszedł na tę polanę. Nie mijał żadnej w drodze do lasu, więc stąd na pewno nie dostanie się do zamku rodziny Nathaniela, jednak jego intuicja kazała mu tutaj przyjść. Pierwsza zasada Adkinsa?
Zawsze słuchać intuicji.
W końcu dokuśtykał do środka łąki, a tam zmęczony, upadł na kolana. Nie, nie znalazłby się. To była okropna kara, tylko za co? Czy w ostatnim czasie zrobił coś złego?
Oprócz prawdopodobnego zakochania się w dziedzicu Bloodshedów?
Podniósł głowę z zamiarem krzyku bezradności, lecz nim zdążył otworzyć usta, zauważył coś kątem oka. Z zainteresowaniem zerknął w tamto miejsce. Z powodu wyczerpania i zbyt wielu obrażeń nie mógł wstać, więc zaczął się czołgać w tamtą stronę. Niemal się zaśmiał na wiedzę, że tym również da sobie dodatkowe siniaki.
- Oh, losie, co ty ze mną robisz? - zapytał otwarcie.
W końcu udało mu się doczołgać na tyle blisko, żeby dostrzec ludzką sylwetkę leżącą na trawie. Zdziwiony, zmarszczył brwi, ale bez żadnego słowa, podpełznął bliżej.
Zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy zorientował się, że to Nathaniel.
- "Losie, naprawdę...?" - jęknął w myślach.
Mimo wszystko zmusił się na delikatny uśmiech, gdy znalazł się tak blisko, że mógł dotknąć jego ręki.
- Hej, co tutaj robisz? - zapytał, jednak nie dostał żadnej odpowiedzi.
Okey, Nat nie miał w zwyczaju go ignorować. Niepewnie zerknął na jego twarz, a wtedy jego oczy się rozszerzyły.
Otwarte, martwe oczy.
Krew spływająca z ust.
Przebita klatka piersiowa.
I znowu krew.
- N-Nat...? - zapytał z niedowierzaniem - Weź, t-to nie jest z-zabawne... - spróbował zachichotać, ale brzmiało to bardziej, jak skowyt.
Cisza.
Allen złapał go za ramiona i zaczął nim potrząsać.
Nadal nic.
Chłopak nie pamiętał, kiedy zaczął szlochać oraz kiedy przytulił głowę przyjaciela do swojej klatki piersiowej. Czuł się jak za mgłą. Ledwie zapamiętał, że zaczął przeklinać swoje życie, pech, los, obwiniać siebie...
To bolało.
Dlaczego osoby, na których mu zależało, zawsze odchodziły...?
Czy to jakaś pieprzona klątwa...?

<Nathaniel? :c>

środa, 11 lipca 2018

Od Nathaniela do Allena

Nigdzie nie mógł znaleźć Allena.
No i dobrze.
Nie chciał, żeby chłopak dowiedział się, co takiego robią teraz Bloodshedowie.
Jego ręce drżały, gdy brał do ręki różdżkę. Spojrzał na matkę, która najwyraźniej była tak samo zaniepokojona jak i on. Przeniósł wzrok na brata, który wydawał się być jeszcze bardziej zestresowany niż on.
Nathaniel wziął głęboki oddech i wziął garść proszku fiuu, zamknął oczy, po czym wypowiedział adres i rzucił proszkiem. Poczuł łaskoczące go płomienie, a gdy otworzył oczy był już w zupełnie innym miejscu.
Zobaczył uprzątnięty, skromny salon. Powoli wyszedł z kominka i strzepał z siebie kurz, po czym rozejrzał się. Pomieszczenie było puste, więc chłopak musiał iść dalej.
Sprawdził kuchnię i łazienkę, jednak tam również nikogo nie było.
Czyżby spodziewał się wizyty?
Zostało jeszcze jedno miejsce - sypialnia.
Nathaniel nacisnął klamkę i powoli otworzył drzwi. Wszedł do środka i kątem oka zobaczył kulącą się pod ścianą ludzką postać. Zwrócił ku niej lodowate spojrzenie swych szarych oczu i wyjął różdżkę spod płaszcza.
-Proszę, nie... - usłyszał tylko, zanim wypowiedział te dwa słowa.
-Avada Kedavra.

***

Gdy wrócił do domu pierwszym co zrobił było sprawdzenie, w jakim stanie jest Serge. Blondyn siedział skulony na swoim łóżku, trzymając się za głowę, a po jego policzkach obficie spływały łzy. Brat spojrzał na niego, wziął kilka głębokich, łapczywych wdechów.
-Co my zrobiliśmy... - wyjęczał, po czym znów zaniósł się szlochem. -Co my zrobiliśmy, Nat?!
Nathaniel wyszedł z pokoju brata, nie mogąc tego dłużej znieść. Sam nie czuł się najlepiej, o ile w ogóle można czuć się dobrze po czymś takim.
Nagle zdał sobie sprawę z tego, jak łatwo przyszło mu wykonanie jego zadania. Wypowiedział te dwa słowa, jakby robił to codziennie. Użył zaklęcia niewybaczalnego, jakby to nie było nic złego.
Wyszedł z domu i skierował się w stronę lasu, mając w głowie tylko jedno słowo.
Morderca.
Zabił tego człowieka z zimną krwią, bez mrugnięcia okiem.
Morderca.
Wiedział, że będzie zabijał dalej i że przyjdzie mu to równie łatwo, co tego dnia.
Morderca.
Wiedział, że już zawsze pozostanie mordercą.
Było już ciemno, gdy znalazł się na polance w środku znajdującego się za domem lasu. Polana była oświetlona niebieskim blaskiem, a księżyc świecił nad głową Nathaniela. Chłopak upadł na kolana, a wtedy poczuł, jak jego policzki stają się mokre.
Usłyszał szelest gdzieś w krzakach, uniósł głowę. Z zarośli wynurzyło się piękne, białe stworzenie i wlepiało w Bloodsheda spojrzenie swoich ogromnych, czarnych ślepi.
Jednorożec.
Nathaniel prychnął i pochylił głowę, zaciskając powieki. Jeszcze tego brakowało, by w takiej chwili nawiedziło go najczystsze stworzenie na świecie.
Poczuł, jak coś dotyka jego policzka.
Allen? - pomyślał, po czym otworzył oczy.
Zobaczył łeb jednorożca, który ścierał łzy z jego policzków. Nathaniel przez chwilę wpatrywał się w stworzenie i czuł, jak wzrasta w nim wściekłość.
-Odejdź! - wrzasnął. -Nie zasługuję na to, byś do mnie podchodził!
Jednorożec nie posłuchał, dalej ścierając łzy z twarzy chłopca.
-Zabiłem! - wrzasnął i odepchnął od siebie łeb stworzenia, które uparcie do niego wracało. -Myślałem, że jeśli zabiję przestępcę, nie będę czuł się tak źle! Zabiłem! - spojrzał zwierzęciu w oczy.
Nagle poczuł ogromny ból w klatce piersiowej, nie był w stanie wziąć oddechu. Jego oczy rozszerzyły się w szoku, gdy zdał sobie sprawę z tego, co się stało.
Jednorożec wbił swój róg w jego klatkę piersiową, przebijając ją na wylot.
Teraz oprócz łez Nathaniel czuł ciepłą krew wypływającą z jego ust.
Zastanawiał się, dlaczego zwierzę to zrobiło.
Upadł na ziemię, a jednorożec położył się obok niego. Chłopak widział róg pokryty jego krwią, która skapywała z niego powoli.
Zdał sobie sprawę z tego, co zrobiło to stworzenie.
Ale dlaczego?
Dlaczego postanowił wybaczyć Nathanielowi tak potworną zbrodnię i oczyścić go z wszystkich win?
Nie wiedział.
Poczuł, jak coraz trudniej mu się oddycha.
Po chwili jego klatka piersiowa przestała się poruszać, chłopak przestał oddychać. Jego nieruchome, szare oczy wpatrywały się w rozgwieżdżone niebo.

<Allen?>

Od Allena do Nathaniela

Stał jak wryty w drzwiach, patrząc przed siebie.
Czy Nathaniel właśnie...?
Czy on próbował...?
Otrząsnął się, pokręcił głową i zaszył się w pokoju, zamykając za sobą drzwi głośniej, niż zamierzał. Położył się na łóżku i przytulił do siebie poduszkę, zastanawiając się nad tym, co prawie się wydarzyło. Czy żałował, że się nie wydarzyło?
Cholera, tak!
- Chwila, co?! - podniósł głowę, czując ciepło na policzkach.
Dlaczego żałował?! Nie powinien! On i Nathaniel byli tylko przyjaciółmi, prawda? Prawda?! A może... A może Al nie chciał być "tylko przyjaciółmi"? Patrząc na zachowanie Nata, to ten też nie wyglądał, jakby chciał. Chłopak spuścił głowę, wpatrując się w swoją pościel. Nie wiedział co myśleć, co sądzić. To wszystko było za bardzo skomplikowane. Położył głowę z powrotem na łóżko, cicho wzdychając. Powinien przestać się zadręczać. To nie było aż tak ważne. Kogo on oszukiwał? Było ważne! Ale czy aby na pewno po to, by zastanawiać się nad tym właśnie teraz? Miał na to dużo czasu, nawet całe wakacje!
Westchnął, okrywając swoje ciało kołdrą. Gugu już dawno spał, a on też powinien. Było już późno. Nie widział stąd zegara, ale podejrzewał, że było coś około północy lub nawet później. Zamknął oczy, zmuszając się do zaśnięcia.

***

Allen nie miał jakichś szczególnych planów na następny dzień. No może miał jeden. Jak na razie nie był on jednak aż tak ważny. Wstał o godzinie takiej jak zwykle, przygotował się na cały dzień i zjadł śniadanie, które składało się z płatków i mleka.
Znudzony przechadzał się po ogrodzie, zastanawiając się, co może zrobić. Wszystkie jego pomysły kierowały się, żeby porobić coś z Nathanielem. Niestety, nie mógł na to pozwolić. Tego właśnie dotyczył jego plan.
Ignorowanie Nathaniela.
Nie robił tego specjalnie! No dobrze, może i specjalnie, ale to było w dobrych intencjach! Po prostu jego głowa była pełna zbędnego bałaganu rozważań oraz różnych scenariuszy. Miał zamiar wszystko sobie dokładnie uporządkować, nim postanowi do niego zagadać. Zwykle, gdy był za bardzo zamyślony, zdarzało mu się palnąć jakąś głupotą dotyczącą jego przemyśleń. To, co siedziało mu w głowie, było bardzo zawstydzające i wolałby przypadkowo o tym nie napomknąć. Spaliłby się ze wstydu, gdyby zrobił coś takiego.
Szedł spokojnie jedną z ogrodowych dróżek, kopiąc żwir, który miał pod nogami. Posiadłość była ogromna, nie mógł się tutaj nudzić! A jednak to robił. Al był ekstrawertykiem jakich mało, więc spędzanie czasu samotnie jakoś się do niego nie uśmiechało. Musiał to jakoś przeżyć, przynajmniej dzisiaj.
Zatrzymał się przy jednej z wielu ogrodowych fontann i usiadł na jej brzegu. Ze znudzeniem obserwował swoje odbicie w wodzie. Poprawił swoją denerwującą grzywkę i podniósł głowę do góry, żeby poobserwować niebo. O dziwo pogoda wcale nie była taka zła. Nigdy nie przekraczał granicy Ameryki, nie licząc szkoły oczywiście, więc był to jego pierwszy raz w Anglii. Słyszał wiele plotek dotyczących pogody tego kraju oraz widział wiele filmów i seriali, gdzie akcja działa się w Wielkiej Brytanii. Nie mógł sobie przypomnieć, żeby w którymkolwiek niebo było tak niebieskie i bezchmurne. Biorąc pod uwagę, że nadal był w posiadłości Bloodshedów, to zawsze istniała możliwość, że na ich terenie zostało rzucone jakieś zaklęcie, żeby pogoda wyglądała, tak jak wyglądała.
Podciągnął kolana do piersi i położył na nich głowę. Zaczął patrzeć przed siebie, co jakiś czas zerkając na otoczenie wokół siebie. W końcu zatrzymał wzrok na jednym, w miarę interesującym punkcie.
Las.
Dlaczego by nie pójść do lasu?
Podniósł brew na tę sugestię, którą podsunął mu mózg i zaczął się nad tym mocno zastanawiać. W sumie nie był to zły pomysł. Odprężający zapach drzew oraz żywicy na pewno pomógłby mu w oczyszczeniu umysłu. Mógłby nawet zabrać ze sobą pergamin i coś napisać! Uśmiechnął się delikatnie na ten pomysł. Wstał i o wiele szybszym krokiem niż wcześniej, ruszył ścieżką z powrotem do zamku.
Zaledwie piętnaście minut później, szedł tą samą drogą, tym razem z potrzebnymi mu rzeczami. Plus z Gugu na ramieniu. Zaczął cicho podgwizdywać pod nosem, kiedy zszedł ze ścieżki na trawnik, będąc coraz bliżej gęstwiny drzew. Nie wiedział, ile dokładnie tak szedł, ale kiedy odwrócił się za siebie, nie widział już nawet posiadłości Bloodshedów. W końcu zatrzymał się przy jednym z większych drzew. Chętnie poszedłby dalej, ale obawiał się zgubienia, a wtedy nie byłoby zbyt miło. Niby miał Gugu, który mógłby mu pomóc z wydostaniem się stąd, ale nie chciał mu robić tym kłopotu.
Spojrzał na drzewo, myśląc, czy nie byłoby lepiej, gdyby na nie wszedł. Miałby wtedy ładniejszy widok, słońce świeciłoby bardziej, a co najważniejsze delikatny, chłodny wietrzyk byłby na wyciągnięcie ręki. Gugu, jakby czytając w myślach swojego towarzysza, odleciał z jego ramienia, lądując na jednej z wysokich i grubych gałęzi. Na tej, którą upatrzył sobie Allen.
Chłopak delikatnie się uśmiechnął, wyciągając z kieszeni jeansów różdżkę. Zaklęciem Wingardium Leviosa, doprowadził swoje rzeczy obok gołębia. Schował różdżkę na jej miejsce, wytarł nieco spocone dłonie w materiał spodni, po czym złapał pobliską gałąź. Wspinaczka trwała o wiele dłużej niż zwykle. Może gdyby nie te wszystkie siniaki i leczący się złamany nadgarstek...
Ostatecznie udało mu się wejść. Usiadł na gałęzi, opierając się o pień, próbując uspokoić oddech. Gu spojrzał na niego zaniepokojony.
- W-W porz-porządku - wysapał w próbie uspokojenia przyjaciela.
Nie cierpiał astmy z całego serca, ale w tym momencie nie mógł nic na nią poradzić, tylko modlić się, że opanuje duszności sam. Na szczęście i tym razem mu się upiekło, gdy zaledwie kilka minut później jego oddech został opanowany. Wiedział jednak, że nie powinien tak często ryzykować, a jeśli już, to powinien mieć przy sobie inhalator. Miał tylko nadzieje, że pieniądze, które ma przy sobie starczą mu na niego oraz na lek. Odgarnął swoją grzywkę z twarzy, sięgając po wypełniony w połowie kawałek pergaminu. Od niedawna zaczął pisać opowiadanie, które wymagało kontynuacji. Niby miał kilka pomysłów na nowe, ale wolał najpierw skończyć te, które zaczął. Najpierw położył na swoich zgiętych kolanach książkę z grubą okładką, która pełniłaby funkcję oparcia dla kartki. Pisanie na samych kolanach byłoby okropnie niewygodne. Gdy już całe jego miejsce pracy było uporządkowane, zamoczył pióro w atramencie i wziął się do pracy.
Warunki pogodowe oraz przyrodnicze niesamowicie mu sprzyjały. Słońce nie świeciło tak mocno, dając idealne światło na pergamin, wiatr sprawiał, że liście pod i nad nim cicho szeleściły, co go uspokajało. Śpiew ptaków również mu w niczym nie przeszkadzał. Nawet co jakiś czas przerywał pisanie, żeby się wsłuchać w ich ćwierkanie. Dokładnie nie wiedział, kiedy odstawił wszystko, zamykając oczy i wsłuchując się w dźwięki wokół siebie. Gruba księga leżała na kartkach, żeby przypadkiem gdzieś nie odleciały w czasie jego odpoczynku. To wszystko sprawiło, że całkowicie zapomniał o pierwotnym celu przyjścia do lasu. Zamiast tego zasnął. Gugu ułożył się obok, opierając łebek na jego udzie i również został wprowadzony do krainy snów.

<Nat? c: >