Serge, ku uciesze brata, zmienił swoje nastawienie do ich związku, chociaż i tak lubił ich drażnić i dokuczać Adkinsowi.
Często, gdy przyłapywał ich na dawaniu sobie całusów rzucał ciche "fuj", po czym odwracał się i zasłaniał twarz rękami, ale Nat wiedział, że skrywa pod nimi złośliwy uśmieszek.
Podejrzewał, że Allen też wie, ponieważ zawsze w takich momentach uśmiechał się delikatnie i przewracał oczami.
Czy reszta rodziny wiedziała?
Oczywiście, że nie.
To, co trapiło Nathaniela, to jego narzeczona, za którą wcale nie chciał wychodzić. Na razie postanowił nie wspominać o tym Allenowi.
Podróż minęła im szybko i miło, spędzona na rozmowach i drobnych wygłupach, oraz docinkach ze strony Serge'a.
-Allen, czy twoim zdaniem jestem seksi? - zapytał, pozując w dziwny sposób.
-W tym momencie nie za bardzo - zaśmiał się, a na twarz Nata wstąpił delikatny uśmiech.
Serge najpierw zrobił obrażoną minę, jednak chwilę później zaczął się śmiać.
W ramach zemsty spróbował wyrzucić Allena za burtę.
-Ups, wybacz. Nie sądziłem, że mi się uda. Myślałem, że Nat rzuci ci się na ratunek, czy coś - powiedział, drapiąc się nerwowo po karku i patrząc na owiniętego w ręczniki i koce przemoczonego Allena, który obdarzał go spojrzeniem mogącym zabijać.
Nathaniel nawet nie udawał rozbawionego - no bo po co udawać, jak nie trzeba?
Siedział za Allenem, chowając twarz w owijających go ręcznikach i starał się nie śmiać zbyt głośno.
-I ty przeciwko mnie - powiedział Allen z delikatnym uśmieszkiem na twarzy.
Gugu pokręcił łebkiem z dezaprobatą, po czym wleciał Serge'owi na głowę i dziobnął go mocno.
-Au! Ty wredne ptaszysko - chwycił go za szyję, a oczy gołębia powiększyły się znacznie, prawie wychodząc z orbit. Serge posadził go na stoliku, a Gugu zaczął łapać powietrze otwartym dziobkiem.
-Kiedy masz zamiar zrobić coś z Susan? - zapytał Allen, opierając się o Nathaniela.
Serge zarumienił się i zaczął wodzić oczami po pokładzie, unikając spojrzenia Allenowi w oczy.
-No... um...
-Zabawne. Tyle czasu nazywaliśmy ich kretynami, bo nie byli w stanie zobaczyć, co do siebie czują, a sami nie byliśmy lepsi, tylko zastanawialiśmy się: "Dlaczego on, do cholery, tak się na mnie gapi? Dlaczego tak się nade mną pochyla?" - powiedział Nat.
Allen zaśmiał się, a Serge spojrzał na niego.
-Ta dziewczyna za tobą szaleje! - powiedział. -Jesteś ślepy, czy ślepy?
-Wydaje ci się - odpowiedział Serge, a para westchnęła ciężko i przewróciła oczami.
***
W końcu dotarli na miejsce. Przekroczyli bramę Szkoły Sześciu Domów.
-Chłopaki! - usłyszeli, po czym odwrócili się, by zostać zamkniętymi w mocnym uścisku Susan. -Tęskniłam za wami! Za twoimi humorkami, twoimi blond włosami... I za twoimi polisiami! - chwyciła Allena za policzki i poszarpała je delikatnie, po czym znów wyściskała każdego po kolei. -Dobra, brakuje jeszcze naszej gwiazdy. Gdzie jest moja miłość?
Przyłożyła dłoń do czoła i rozejrzała się, niczym pirat wypatrujący lądu. Serge wzdrygnął się delikatnie, a na twarzy Nata pojawił się delikatny uśmieszek.
-Jest! - zawołała, widząc Lucianę. Podbiegła do niej i rzuciła się jej na szyję, niemal ją przewracając.
Kiedy już wszyscy się wyściskali, ruszyli razem w stronę wielkiej sali, gdzie rozeszli się, by usiąść przy odpowiednich stołach. Przywitali pierwszorocznych, dowiedzieli się o paru nowych zasadach, dotyczących głównie nie dokarmiania zwierząt profesora McDone'a.
Nathaniel przypomniał sobie sowę, pod wzrokiem której opadł z sił. Wzdrygnął się nieco, po czym poczuł lekkie szturchnięcie w ramię. To jego znajomy z Mystervusu, Mick.
-Wszystko w porządku? - zapytał.
-Tak, dzięki - odpowiedział krótko i wysilił się na delikatny uśmiech.
***
Kiedy rozchodzili się do dormitoriów na drodze stanęła mu mała, srebrnowłosa dziewczyna i spojrzała na niego. Annie.
-Witaj - powiedziała cicho, ale i tak mógł ją dobrze usłyszeć.
-Witaj - odpowiedział. -Coś się stało?
-Nie, po prostu... pomyślałam, że skoro niedługo... wiesz... To może warto by się trochę poznać?
-Nie, dziękuję - odpowiedział krótko, po czym ruszył w stronę swojej wieży.
No tak, chodzą do jednej szkoły.
Westchnął. Musi coś zrobić, nie może przecież mieć żony i jednocześnie spotykać się z Allenem, usiłując ukryć istnienie jednego przed drugim.
***
Data ślubu zbliżała się z każdym dniem, które mijały coraz szybciej i Nathaniel nie wiedział, co robić. Nie mógł zawieść rodziny, nie mógł przynieść mamie wstydu, rezygnując z małżeństwa. Wielokrotnie rozmawiał o tym z Sergem, jednak nie potrafili znaleźć odpowiedniego wyjścia.
Za każdym razem, gdy Serge mijał Allena, obdarzał go ciepłym uśmiechem i smutnym spojrzeniem. Allen patrzył wtedy na Nathaniela, który unikał jego wzroku.
Zima nadeszła szybko, tak samo jak i Bal Bożonarodzeniowy. Serge zdobył się na odwagę i zaprosił Susan. Nathaniel zaproponował Allenowi, by zaprosił Lucianę, a jemu nie będzie przeszkadzała "samotność" na balu.
Wszyscy świetnie się bawili, włączając w to Nathaniela, jednak jego serce pękało na myśl o tym, co się niedługo wydarzy.
Czekał na Allena na ozdobionym białymi różami tarasie. Opierał się o barierkę, a gdy usłyszał kroki za sobą odwrócił się i uśmiechnął do chłopaka z czerwoną grzywką.
Wyciągnął do niego dłoń, a ten przyjął ją. Po chwili tańczyli przy dźwiękach dochodzących z sali. Nathaniel cały czas uśmiechał się delikatnie, patrząc Allenowi w oczy.
W oczach czarnowłosego było to, co zawsze - bezgraniczna miłość do tego chłopca, jednak nie było w nich radości.
-Coś się stało? - zapytał Allen.
Nathaniel oparł głowę o jego czoło i zamknął oczy, walcząc ze łzami. Otworzył je powoli i pocałował go ten jeden, ostatni raz, wkładając w to wszystkie swoje uczucia. Objął go, wsunął palce jednej dłoni w jego włosy. Allen objął go ciasno w pasie, odwzajemniając pocałunek. Nat poczuł łzy spływające po jego twarzy, niemal słyszał odgłos swojego pękającego serca.
Odsunął się od Allena i po raz kolejny spojrzał mu w oczy.
-Kocham cię, Allen... I zawsze będę - powiedział, a jego głos załamał się.
Allen spojrzał na niego z troską i otarł łzy z jego policzka, Nathaniel wziął głęboki oddech.
-Ale to koniec, Allen. Koniec.
Spuścił wzrok i puścił chłopaka, po czym szybkim krokiem opuścił taras.
***
Siedział w swoim pokoju, trzymając w dłoniach chustkę, którą dostał kiedyś od Allena. Chustkę, która była teraz mokra od łez Bloodsheda.
Bloodshed.
Pierdolony Bloodshed.
Dlaczego musiał należeć do tej rodziny morderców i stosować się do ich zasad? Może małżeństwo rodziców też było zaaranżowane, a oni w ogóle tego nie chcieli... Może jego ojciec spełnił tylko swój "obowiązek", spłodził bachora i odszedł do kobiety, którą naprawdę kochał.
Teraz Nathaniel nienawidził go jeszcze bardziej.
Wstał i podszedł do wiszącego na ścianie herbu rodziny Bloodshedów i przez chwilę patrzył na niego wściekle, po czym rąbnął w niego dłonią, roztrzaskując go i wbijając sobie odłamki szkła w dłoń.
Usiadł z powrotem na łóżku, sycząc z bólu, a łzy nadal spływały po jego twarzy.
Kiedy już uporał się z krwawiącą kończyną zacisnął w dłoni chustkę Allena, przyciskając ją do piersi i zasnął.
A gdy spał śnił o wspólnych chwilach z tym cudownym chłopcem, a łzy nadal spływały po jego policzkach.
<Allen?>