Najpierw udało mu się przyrządzić dobrze dwa eliksiry, a teraz, na dodatek, obudził się o piątej rano!
Ktoś pewnie powie: "Ale to przecież wcześnie!"
A on odpowie: "Tak, ale nie dla mnie."
Allen przez koszmary zwykle budził się około drugiej, trzeciej. Szokiem było dla niego, kiedy tej nocy spojrzał na budzik i zobaczył migające cyfry, które wskazywały piątą cztery.
Chłopak dobrze wiedział, że już nie zaśnie, więc leżał na łóżku, wpatrując się w sufit. Po chwili go to jednak znudziło i zaczął rozglądać się po pokoju.
Słabe światło wciąż wschodzącego słońca rzucało swoje promienie na całe pomieszczenie, dzięki czemu nie miał problemu z obserwowaniem.
Jego współlokatorzy nadal spali (zdziwiłby się, gdyby nie), tak samo jak Gugu. Ze swojego miejsca miał idealny pogląd na klatkę, więc widział jak jego przyjaciel leży na jej środku. Uśmiechnął się delikatnie.
Zazdrościł im tego, że potrafią bez problemu spać.
Westchnął cicho, sięgając do swojej szafki nocnej. Jako że nie miał nic innego do roboty, postanowił skończyć robić koszulkę. Jeśli wszystko dobrze by poszło, jeszcze dzisiaj mógłby ją ubrać na zwierzątko.
Zajęty szyciem, nie przejmował się upływem czasu, więc podskoczył, kiedy budzik jednego z jego współlokatorów nagle zaczął dzwonić. Sprawdził godzinę.
Szósta trzydzieści.
A ubranko nadal nie gotowe.
Skrzywił się, chowając swoją pracę w szufladzie. Będzie musiał skończyć później.
Wstał, biorąc z kufra swoje rzeczy. Wiedział, że może pierwszy skorzystać z łazienki. Trudno byłoby się nie zorientować, biorąc pod uwagę, że jego współlokatorzy nadal leżeli w łóżku.
Załatwił toaletowe sprawy w ciągu dziesięciu minut.
Podszedł do okna, otwierając je, a Gugu jak zwykle opuścił pokój. Nim jednak całkowicie to zrobił, wylądował na parapecie i przyjaźnie dziobnął chłopaka w palec. Podejrzewał, że według gołębia było to życzenie dobrego dnia.
- Tak, nawzajem - uśmiechnął się, gładząc go po głowie.
Po tej pieszczocie odleciał.
Allen wziął swoje rzeczy i wyszedł z pokoju, kierując się w stronę pierwszej sali. Niestety, nie miał szczęścia, jeśli chodziło o pierwszą lekcję.
Numerologia.
Sam nie wiedział, co miał w głowie, żeby wybrać ten przedmiot.
Teraz jednak nie mógł marudzić, tylko posłusznie uczestniczyć na zajęcia i cierpieć.
Szczęście dzisiaj nie było po jego stronie, ponieważ ich nauczycielka postanowiła pytać każdą osobę z osobna z ostatnich tematów. Al był bardzo zdenerwowany. Nie powtórzył nic, a nic. Miał tylko nadzieję, że coś pamięta.
Chwała Merlinowi, pytanie, które otrzymał, nie było trudne, ani skomplikowane i odpowiedział na nie bez problemu. Mógł nawet zauważyć uśmiech na twarzy kobiety.
Po zakończeniu Numerologii poszedł w stronę błoni.
Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami minęła mu całkiem przyjemnie. Gromoptak, którego prezentował nauczyciel, był naprawdę przepiękny. W dodatku, dzięki Nathanielowi wiele się o nim dowiedział. Wcześniej jedynie wiedział, że pochodzi z Ameryki.
Niestety, lekcja szybko się skończyła (uważał, że nawet szybciej od Numerologii), jednak nie chciał jeszcze opuścić błoni, a co za tym idzie, stworzenia. Widząc, że Nathaniel podszedł do ptaka, sam postanowił tam podejść. Zatrzymał się kilka kroków dalej, patrząc na nich z bezpiecznej dla siebie odległości. Dopiero spojrzenia nauczyciela w jego stronę speszyło go na tyle, że odważył podejść się bliżej.
- Naprawdę je kochasz - powiedział, a na jego twarzy pojawił się przyjazny uśmiech.
Chłopak odwrócił się w jego stronę, po czym wrócił spojrzeniem na stworzenie.
- Nie sposób ich nie kochać.
Allen miał zamiar się zgodzić, ale zaskoczyła go propozycja Bloodsheda.
- Są nieprzewidywalne, prawda?
- Po prostu spokojnie podejdź - nakazał.
Przełknął głośno ślinę, ale bez słowa wykonał jego polecenie. Spojrzał na wyciągniętą rękę, niepewnie podając mu swoją.
I po raz kolejny.
Te dziwne uczucie ciepła w miejscu, w którym go złapał.
Na jego twarzy pojawił się lekki rumieniec, a zarazem uśmiech, kiedy dotknął palcami piór stworzenia.
Zaczął delikatnie głaskać jego głowę, tak jak robił to z Gugu.
- Muszę lecieć, widzimy się o szesnastej? - zapytał, puszczając jego rękę.
- Tak, do zobaczenia! - miał zamiar mu pomachać, ale wtedy gromoptak wybrał idealny moment, żeby ugryźć jego grzywkę.
Czerwonowłosy zaśmiał się, delikatnie go od siebie odsuwając.
Gdyby nie było, on też miał lekcje, na których musiał być.
Reszta zajęć minęła mu tak jak zwykle. Nic szczególnego, czym mógł się pochwalić.
Tym razem udało mu się przyjść na czas, jeśli chodziło o korepetycje. Drugi chłopak nie ukrywał zadowolenia na twarzy z tego powodu.
Nastolatek starał się tak jak poprzednio, żeby wszystko wykonać dobrze. Ale jak już zostało powiedziane wcześniej, szczęście nie było dziś po jego stronie.
Jak na złość musiał pomylić te głupie składniki!
Nathaniel musiał popatrzeć na niego z rozczarowaniem.
A on musiał się przez to popłakać.
Szczerze mówiąc, sam nie wiedział, dlaczego zareagował łzami. Po prostu poczuł się okropnie i nie potrafił tego powstrzymać.
Zostanie samemu w sali, wcale mu nie pomogło, a sprawiło, że zaczął płakać jeszcze bardziej.
Ugh, był na to zbyt wrażliwy.
Kilkanaście minut minęło, a on w końcu opuścił lochy i skierował się do swojego dormitorium. Po drodze mijał kilka osób, które patrzyły na niego sceptycznie. Cóż się dziwić, pewnie jego oczy były mocno zaczerwienione, a na policzkach pozostały ślady łez. Miał tylko nadzieję, że jego podkład nie spłynął wraz z nimi.
Przekroczył próg swojego pokoju, od razu rzucając się na łóżko. Przytulił twarz do poduszki, ignorując otoczenie wokół niego. Chciał zostać sam.
Było tak do czasu powrotu Gugu.
Gołąb od razu zrozumiał, że coś jest nie tak i zaczął dziobać liska po odkrytych częściach ciała.
Oderwał twarz od poduszki, patrząc na swojego towarzysza.
Zwierzątko przekręciło łebek i ponownie dziabnęło chłopaka, jakby prosił, żeby ten powiedział, co się stało.
- To nic takiego - uśmiechnął się smutno - Pamiętasz moje wczorajsze żarty o tym, że zostanę mistrzem eliksirów? Chyba trochę się przeliczyłem.
Ponownie został dziabnięty, tym razem mocniej.
Jeśli Gugu nie był magicznym gołębiem, to najprawdopodobniej był najmądrzejszy ze wszystkich ze swojego gatunku. Czasem zachowywał się bardziej ludzko niż niektóre osoby. Dociekał odpowiedzi i nie poddał się, dopóki jej nie otrzymał.
To było kochane.
Nie chcąc go martwić, opowiedział mu wszystko, co leżało mu na sercu. Praktycznie od razu, po jego postawie, mógł zauważyć, że jest z tego powodu zadowolony.
Naprawdę się cieszył, że ma takiego przyjaciela.
***
Dlaczego musiał być taką porażką?
Usiadł przy stole, nakładając na swój talerz jajecznicy i zaczął jeść. Nie przejmował się otoczeniem wokół siebie, do momentu, aż jeden znajomy z jego zespołu nie objął go ramieniem.
- Gotowy na mecz, Pałko?
- Tak, tak - mruknął zmęczony, wracając do posiłku.
Jadł tak przez kilka sekund, aż w końcu się zatrzymał.
Chwila...
Co?!
- Jaki mecz? - zapytał.
Chłopak - James - zmarszczył brwi.
- No dzisiejszy. Gramy z Mystervusem. Nie mów, że zapomniałeś?
Oj, zapomniał, ale nie chciał się do tego przyznać.
- Oh, oczywiście, że nie. Chciałem się tylko upewnić - zaśmiał się niezręcznie.
Drugi zmarszczył brwi, ale nie powiedział ani słowa, wracając do rozmowy z resztą kompanów.
Allen westchnął, odsuwając od siebie talerz.
Przez to wszystko odechciało mu się jeść.
Niedługo później on i reszta drużyny opuścili salę, żeby przygotować się na grę.
Może i był przygotowany na to fizycznie, ale na pewno nie mentalnie.
Gdyby sobie wcześniej przypomniał o nadchodzącej rozgrywce, to wziąłby te okropne tabletki nasenne, których tak bardzo nienawidził.
Teraz jednak nie mógł już nic zrobić.
Na dźwięk gwizdka, wzniósł się w powietrze. Od razu zaczęła się gra.
Latał w jednym miejscu, nie widząc potrzeby przemieszczania się. Odbijał nadlatujące w jego stronę tłuczki, trochę od niechcenia, co spotkało się z dezaprobatą kapitana drużyny.
- Może włożyłbyś w to, więcej życia, co?! - krzyknął, po czym odleciał, żeby móc strzelić bramkę drużynie przeciwnej.
Więcej życia, co?
Oh, on mu z przyjemnością pokaże więcej życia!
Musiał tylko poczekać na odpowiednią okazję.
Zjawiła się zaledwie dwie bramki później.
Podleciał bliżej tłuczka i odbił go z całą siłą, jaką umiał w siebie włożyć.
Z szerokim uśmiechem patrzył, jak leci w stronę drużyny przeciwnej z niesamowicie dużą szybkością. Szybko jednak zszedł mu z twarzy, kiedy zorientował się, w czyją stronę leci i że ta osoba nie ma o tym zielonego pojęcia.
- Nathaniel! - zawołał, ale niestety było już za późno.
Widział to, jak w zwolnionym tempie.
Tłuczek uderzył w jego twarz, co doprowadziło do jego upadku z miotły.
Z przerażeniem na twarzy, patrzył, jak spada na ziemię. Na szczęście, któryś z nauczycieli, użył zaklęcia, żeby złagodzić jego upadek.
Zobaczył, jak osoby z trybun zaczynają wbiegać na boisku, żeby zobaczyć, co stało się chłopakowi.
Bez zastanowienia zaczął pikować w tamtą stronę. Wylądował bezpiecznie na trawie i podbiegł do zbiorowiska.
- Nat?! - zawołał, nie przejmując się tym, że zdrobnił jego imię.
- Ty! - nim zdążył zareagować, ktoś złapał go za kołnierz.
Osoba, która go złapała, miała blond włosy i niebieskie tęczówki. Jego oczy były zimne i wlepione w jego twarz z nienawiścią.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Myślisz, że zazdrość usprawiedliwia cię do atakowania mojego brata w ten sposób-
Brata? Oh, faktycznie. Nathaniel miał brata, ale chłopak przed nim nie był do niego ani trochę podobny.
- -I słuchaj mnie, jak do ciebie mówię, rozumiesz?!
- Ja-
- Zamknij się - warknął.
- Serge, uspokój się.
Podeszła do nich dziewczyna o długich brązowych włosach, patrzyła na nich ze znudzeniem.
- Uspokój się?! Widziałaś, co zrobił Natha-?!
- Tak, widziałam - powiedziała spokojnie - Nie zapominaj jednak, że to gra. Tutaj zdarzają się wypadki tego typu. Nathaniel nie jest pierwszy i nie będzie ostatni. Teraz puść biedaka i nie strasz go tak - mruknęła, rozdzielając ich.
Serge patrzył na nią zdezorientowany, by po chwili odwrócić wzrok.
- Cokolwiek - syknął, odchodząc od nich.
Al przez chwilę nie rozumiał, co w ogóle się stało.
- Dziękuję - w końcu udało mu się wydukać.
- Nie ma sprawy - westchnęła. - Radzę ci jednak na niego uważać - z tymi słowami również odeszła.
- Ze względu na powstałe okoliczności przerywamy mecz! Zostanie ponowiony w innym terminie! - powiadomił sędzia.
W ciągu kilku minut stadion pozostał pusty.
Został tylko on, patrząc na swoje buty.
Po co mu to było...?
Kiedy wszedł do szatni, nikogo już tam nie zastał.
Może i dobrze.
Nie chciał mieć teraz z nikim do czynienia.
Po przebraniu się wrócił do swojego pokoju i tak jak dnia poprzedniego, schował twarz w poduszkę.
Nie mógł powstrzymać tego, że się martwił.
Jak mocno oberwał? Kiedy wyzdrowieje? Co, jeśli przez jego głupotę, bardzo poważnie go skrzywdził?
Ta trzecia myśl była najgorsza.
Przecież nie chciał tego zrobić, to było niechcący! To wina jego kapitana! Gdyby go nie podpuścił, nic takiego nie miałoby miejsca!
Z drugiej strony mógł mieć gdzieś jego słowa i grać po swojemu.
Pływał tak w swoim poczuciu winy, dopóki nie usłyszał stukania. Oderwał się od poduszki, patrząc na okno. Za szybą stał Gugu. Chłopak zmarszczył brwi, otwierając okno.
- Co tak wcześnie? - zapytał - Zazwyczaj wracasz wieczorem.
Gołąb nawet nie gruchał, tylko patrzył prosto w jego oczy. Młodzieniec odwzajemnił spojrzenie, po czym parsknął.
- Wiesz, prawda? Nie zdziwiłbym się, gdybyś wszystko widział...
Skinięcie głowy mu wystarczyło.
- Powiedz mi, co ja mam teraz zrobić? Pewnie będzie na mnie wściekły...
Ptak stał przez chwilę w miejscu, po czym podleciał do jego szafki nocnej, stukając dziobem w pusty pergamin.
- Mam napisać list?
Znowu pokiwał głową.
- Założę się, że jest nieprzytomny, a jego brat zapewne wyrzuci go, myśląc, że to od którejś z jego adoratorek.
Spojrzenie, które otrzymał po tym zdaniu, krzyczało: "Masz to zrobić".
- Dobra, dobra, geez - przewrócił oczami - Jeśli cię to uszczęśliwi.
Podniósł kawałek pergaminu i kałamarz wraz z piórem, podchodząc do jedynego biurka w pokoju. Usiadł przy nim, zamaczając pióro w atramencie. Gugu wylądował na biurku, tuż obok jego prawej ręki.
- Tylko co mam napisać?
Podszedł do niego bliżej, ocierając główkę o jego serce.
- Coś od serca? Może nie przesadzajmy, co? Ale wiem o co ci chodzi, dziękuje - uśmiechnął się i zaczął pisać.
Nie minęło dużo czasu, kiedy podpisał się pod treścią swoim typowym "AA". Zawiązał list na szyi gołąbka i nim zdążył zrobić coś jeszcze, ten zdążył odlecieć.
Miał nadzieje, że to nie skończy się katastrofą.
<Nathaniel?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz