sobota, 30 czerwca 2018

Od Nathaniela do Allena

Cisza w ogóle mu nie przeszkadzała. Leżał tak, patrząc w sufit. Chciał podnieść dłoń, by odgarnąć włosy z twarzy, jednak zorientował się, że nie może tego zrobić, coś ją blokowało. Spojrzał nieco w bok, by zobaczyć ich złączone dłonie. Naprawdę nie puścił jej zaraz po przeprosinach?
Na jego policzkach po raz pierwszy od dłuższego czasu pojawił się delikatny rumieniec, który nadał jego bladej twarzy odrobiny koloru.
Nie puścił jednak dłoni Allena. Czuł przyjemne ciepło, jakiego nigdy nie zaznał od kogoś innego niż brat czy matka. Jego dziadkowie nigdy nie byli zbyt uczuciowi, tak samo jak wujostwo i reszta rodziny, o ojcu nie wspominając.
Dupek. Zrobił dziecko innej kobiecie, zranił jego matkę i sprawił, że Serge jest najmniej akceptowanym członkiem rodziny, po czym uciekł nie wiadomo gdzie i stać go tylko na przysyłanie dwóch listów miesięcznie. A przynajmniej było go stać. Od dłuższego czasu Nathaniel nie otrzymał ani jednego listu.
-Au - usłyszał syknięcie Allena i zorientował się, że mocno zacisnął dłoń na jego ręce.
-Wybacz - powiedział, rozluźniając uścisk i pogładził jego dłoń kciukiem.
Nathaniel, co ty, do cholery, wyprawiasz?
-Nie szkodzi - powiedział chłopak, uśmiechając się delikatnie i podrapał się nerwowo po karku.
Ten bałwan Adkins potrafił być naprawdę uroczy, pomyślał, a na jego twarz wstąpił ledwo zauważalny uśmiech.
Podniósł się delikatnie i syknął cicho, gdy poczuł ból w ramieniu. A pielęgniarka mówiła, że ma się ruszać jak najmniej. Mówiła.
-Dlaczego po prostu nie użyjesz tych kropli, tak jak kiedy wsadziłeś dłoń do kotła?
-To nie działa na złamania - wyjaśnił spokojnie. -Gdybym zdarł sobie mięśnie z kości, to owszem, ale na same kości nie działa.
Allen pokiwał głową, podczas gdy Nathaniel usiłował podnieść się do siadu. Kątem oka zauważył, jak młodszy kolega podnosi się, by mu pomóc.
Nie puszczaj dłoni, proszę, nie - pomyślał, jednak z jego twarzy nie dało się wyczytać żadnych emocji. Po prostu pozwolił, by Allen delikatnie objął go w talii, a następnie posadził Nathaniela, jakby był zrobiony ze szkła. Później wrócił na swoje miejsce.
-Dziękuję - powiedział.
Myślał, że Allen już zabrał swoją dłoń, jednak Bloodshed znów poczuł to przyjemne ciepło. Naprawdę to zrobił?
Cholerne włosy.
Nathaniel dmuchnął, usiłując przesunąć swoje włosy, które spadały mu na oczy. Mógł też co prawda potrząsnąć głową, jednak nie pozwalało mu na to usztywnienie barku. Jego szyja poruszała się bardzo sztywno i nie pozwalała na szybkie i mocne ruchy.
W pewnym momencie włosy zniknęły z jego oczu za sprawą delikatnej dłoni Allena. Oczy Nathaniela rozszerzyły się lekko, jego serce na moment przestało bić, gdy zobaczył twarz chłopca tuż przy swojej twarzy. Spojrzał w śliczne, miedziane oczy chłopca przepełnione blaskiem. Policzki młodszego kolegi pokryły się mocnym rumieńcem i Bloodshedowi wydawało się, że on też na moment przestał oddychać.
Dłoń chłopca całkowicie przykryła policzek starszego, Nathaniel wstrzymał oddech, a w jego oczach pojawił się blask, jakiego nikt nigdy u niego nie widział. Allen nachylił się lekko nad pokiereszowanym chłopakiem, który uśmiechnął się nieco szerszej niż zwykle, pokrywając się delikatnym rumieńcem.
Z tym rumieńcem i blaskiem w oczach Allen wyglądał tak uroczo, tak niewinnie, że można by się zakochać.
Zaraz.
Co.
Chyba naprawdę mocno oberwał.
Nathaniel otrząsnął się i spojrzał na chłopaka przytomnym wzrokiem.
-Co robisz? - zapytał.
-Ja... - odsunął się gwałtownie. - Wydawało mi się...
Szukał wytłumaczenia i najwyraźniej nie potrafił go znaleźć, ponieważ zaczął rzucać nerwowe spojrzenia wokół siebie.
-Nieważne, nic się nie stało - powiedział Nathaniel.
Nagle poczuł się senny, bardzo senny. Jego powieki zaczęły opadać, co młodszy kolega musiał zauważyć, ponieważ Nat poczuł okrywającą go pierzynę. Ten mały był naprawdę uroczy i chłopak zaczął się zastanawiać, dlaczego prawie wszyscy w szkole traktują czerwonowłosego tak przedmiotowo.
Gugu już siedział na ramieniu swojego pana, gruchając jakby na pożegnanie.
-Papa, Gugu - uśmiechnął się delikatnie.
-Gruuu!
Zaśmiał się cicho. To niesamowite, jak często się śmiał, odkąd poznał Allena.
-Dobranoc, Nat.
-Dobranoc, Lisku - powiedział sennie, a jego powieki opadły zanim jego młodszy kolega opuścił salę.

***

Nie!
Nie, nie, nie.
Nie!
Nie powiedział Allenowi, że go nie będzie!
Co jeśli chłopak pomyśli, że Nathaniel już nie chce dłużej udzielać mu korepetycji?
Pozostało tylko mieć nadzieję, że tak się nie stanie.
Minęło kilka dni odkąd Nathaniel w końcu doszedł do siebie. Niestety nie miał czasu, by powiedzieć Allenowi o chwilowej przerwie w korepetycjach, ponieważ musiał jak najszybciej wyjść z zamku.
Siedział teraz w głębszej części lasu znajdującego się na obrzeżach szkoły. Nie mógł zagwarantować, że i tym razem zachowa przytomność umysłu podczas przemiany. Co prawda dużo ćwiczył, jednak nie zawsze wszystko musi się udać, prawda?
W końcu nadszedł ten czasu. Księżyc wisiał nad jego głową, oświetlając okolicę. Nathaniel przygotował się na nadchodzący ból.
Najpierw poczuł okropny ból głowy, jakby ktoś chciał mu rozsadzić czaszkę od wewnątrz. Upadł na kolana i poczuł, jak jego kończyny się rozciągają. Wbił palce w ziemię i wrzasnął przeraźliwie, gdy jego twarz zaczęła zmieniać się w wilczy pysk.
W końcu jednak przemiana dobiegła końca i Nathaniel wstał, rozejrzał się i zaczął węszyć. Część niego była w pełni świadoma tego, co się dzieje, zaś druga część chciała dać się ponieść instynktowi bestii.
Jego wycie rozdarło powietrze, zaburzając grobową ciszę panującą w lesie.
Przechadzał się w swej drugiej postaci, co jakiś czas napotykając inne magiczne stworzenia, jednak nie był nimi zainteresowany. Modlił się tylko o to, by nie napotkać innego wilkołaka i nie wdać się z nim w bójkę, które zwykle kończyły się tragicznie. Nie chciał mieć na sumieniu innej osoby.
Poczuł, że jest głodny.
No tak, w końcu nic nie jadł przed wyjściem z zamku, a nie pozwoli sobie na uśmiercenie jakiegokolwiek stworzenia. Nie będzie jadł zająca tylko dlatego, że nie jest magiczny.
Jednak strona bestii zaczęła brać górę i po pewnym czasie Nathaniel zaczął biegać po lesie w poszukiwaniu czegokolwiek do jedzenia.
Do jego nozdrzy dotarł miły zapach, niezwykle znajomy, co wydało mu się dziwne. Natychmiast pobiegł w tamtą stronę, po czasie orientując się, że prowadzi do obrzeży lasu.
Zatrzymał się gwałtownie, gdy zobaczył przechadzającego się zaledwie kilka metrów dalej Allena. Co on sobie myślał? Dobrze wiedział, że uczniowie nie mogą opuszczać terenu szkoły po zmroku, a Nathanielowi nie wydawało się, by lunatykował.
Nagle Allen zatrzymał się i spojrzał w jego stronę, chłopak zobaczył przerażenie w jego oczach.
Nie mógł się zdradzić, ale nie mógł też dłużej tu zostać. Nie chciał go skrzywdzić, gdyby nagle jego wilkołacza strona wzięła górę.
Adkins najwyraźniej nie miał zamiaru się ruszyć. Po prostu stał i patrzył na niego, jakby stracił zdolność ruchu.
Nathaniel rozwarł paszczę i warknął na niego. Musiał go przegonić. W pobliżu mogły się znajdować inne wilkołaki.
Allen nadal się nie ruszył. Nathaniel podniósł się na tylnych łapach, co sprawiło, że teraz był trzy razy wyższy od chłopaka. Po raz kolejny rozwarł paszczę, ukazując ostre, białe zęby i ryknął mu prosto w twarz. Adkins upadł i cofnął się, a gdy Nathaniel uniósł łapę, jakby przymierzał się do uderzenia go, chłopak uciekł.
Opadł na cztery łapy i patrzył, jak chłopak ucieka, oglądając się za siebie.
Wybacz, Allen - pomyślał.

***

Dwa dni później, kiedy doszedł do siebie po przemianie, wrócił do szkoły i jak zwykle był bardzo aktywny na lekcjach. Całe szczęście, że pełnia wypadała w weekend i nie musiał teraz nadrabiać zaległości.
Przemierzał szkolny korytarz w poszukiwaniu jednej, konkretnej osoby. Musiał sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku po ich spotkaniu w lesie.
Zobaczył go opierającego się o ścianę i wbijającego wzrok w ziemię. Natychmiast ruszył w jego stronę.

<Allen?>

Od Allena do Nathaniela

Zaczął czuć się niespokojnie.
Minęło już około pół godziny, a po Gugu ani śladu.
Nie napotkał żadnych przeszkód na drodze, prawda?
A co jeśli Nathaniel coś mu zrobił?!
Szybko zignorował tę myśl. Przecież czarnowłosy kochał zwierzęta! Był tego świadkiem dnia poprzedniego, kiedy głaskał gromoptaka.
W takim razie, co powstrzymywało gołębia przed powrotem?
Czy tego chciał, czy nie, musiał sam sprawdzić. Miał tylko nadzieję, że nie napotka jego brata. Wolał nie lekceważyć rady brązowowłosej dziewczyny.
Niechętnie wstał z łóżka i podszedł do lustra. Chciał sprawdzić, czy wygląda w miarę reprezentacyjnie przed wyjściem do ludzi. Wyszedł z dormitorium, kierując się w stronę skrzydła szpitalnego. Po drodze spotkał kilka osób, które posyłały mu specyficzne spojrzenia. Poczuł uczucie nagłego deja vu z dnia wcześniejszego. Czy ludzie kiedyś przestaną się nim tak bardzo interesować? Jeśli będzie odwalał takie akcje, to najprawdopodobniej nigdy.
Zatrzymał się przed drzwiami do odpowiedniego pomieszczenia, niepewny tego, czy wejść. Nie mógł być tchórzem! Z tym postanowieniem wszedł do środka.
Chłopak leżał na jednym z łóżek, a większość jego ciała pokryta była bandażami. Allen wzdrygnął się na ten widok. Naprawdę mocno go uszkodził...
Ku swojej uldze zobaczył Gugu, bezpiecznie siedzącego na jego klatce piersiowej. Miał ochotę się uśmiechnąć, ale chęć uciekła, kiedy zauważył, że Bloodshed na niego patrzy. Poczucie winy powróciło.
- W tym stanie i tak ci nic nie zrobię.
Przegryzł wargę, nie wiedząc, co powinien powiedzieć. Dlatego też wydukał pierwsze, co przyszło mu do głowy.
- Jak się czujesz? Zrobiłem ci krzywdę? - zapytał, powoli idąc w stronę łóżka.
...
Naprawdę...?
Leżał przed nim.
W bandażach.
A on jeszcze się go pyta, jak się czuje i czy go skrzywdził, jeśli dobrze to widać?
"Czasem naprawdę jestem kompletnym idiotą" - przeszło mu przez myśl.
- Złamana ręka, skręcona kostka, naciągnięty mięsień, rozbita głowa... wymieniać dalej?
Dobra. Wymienienie tego, co mu dolegało, dało mu większego wstydu, niż samo widzenie jego obrażeń, przez co spuścił wzrok. Chciał coś powiedzieć, nawet zwykłe przepraszam, ale nie był pewny czy te słowa coś by dały. Plus cały jego list opierał się na przeprosinach, więc po co się powtarzać?
- Należało mi się. Po tym, jak na ciebie nawrzeszczałem...
Nagle poczuł jego dłoń na swojej ręce. Podniósł głowę, patrząc na niego ze zdezorientowaniem. Nie powiedział jednak nic.
- Przepraszam.
Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech i był prawie pewny, że rumieniec również.
Nie wiedział co się z nim dzieje, ale przyłapywał się na tym, że czerwienił się częściej niż zwykle.
Co mogło być temu winne?
Usiadł na łóżku, tak jak poprosił go o to drugi chłopak. Przez moment siedzieli w ciszy, a czerwonowłosy wlepił swoje oczy na zasypiającego Gugu. Mimowolnie uśmiechnął się na ten widok.
- Przeczytałem twój list.
Powrócił spojrzeniem na Nathaniela.
- Oh, spodziewałem się raczej, że Serge go wyrzuci - przyznał.
- Serge był zajęty czymś innym - powiedział, a na jego usta wstąpił tajemniczy uśmiech. - To, co najbardziej mnie zastanawia, to, to, dlaczego, do cholery, podpisałeś się jako Anonimowy Alkoholik. Chcesz mi coś powiedzieć? - zaśmiał się.
Znowu ten śmiech i znowu ta sama reakcja.
Co, do cholery, się z nim działo?!
- To moje inicjały! - bronił się.
- Przecież wiem, bałwanie - znów się zaśmiał.
"Niech on przestanie się śmiać!" - poprosił w swojej głowie, chociaż wiedział, że prośby nie zostaną wysłuchane.
Znowu cisza.
Allen nie był pewien, co mógłby powiedzieć, żeby zacząć jakąś rozmowę.
Cisza na szczęście była wygodna i nie przeszkadzała mu w żadnym stopniu, ale wolał coś mówić.
Poruszył się odrobinę, żeby poprawić pozycję, w której siedział i wtedy zorientował się, że Nat nadal trzyma jego rękę. Nie powiedział jednak nic na ten temat, ciesząc się ciepłem z niej emanującym. Zaczął się zastanawiać, dlaczego w pierwszej kolejności, chłopak złapał go za rękę? Nie twierdził, że to złe czy cokolwiek, ale musiał przyznać, że go to zaskoczyło.
Powrócił wzrokiem na Gugu, postanawiając zacząć go głaskać drugą ręką. Momentalnie zaczął gruchać.
- Mam nadzieję, że nie sprawiał żadnych problemów.
- Tylko nafajdał na Serge'a. Nic poza tym.
Spojrzał na niego z przerażeniem.
- Nie patrz tak na mnie. Jak widzisz, Serge nic mu nie zrobił.
- Ale kto wie, czy nie zrobi czegoś mnie - mruknął.
Podniósł brew.
- Dlaczego tak myślisz?
- Nieważne - powiedział, wzruszając ramionami.
Dziewiętnastolatek spojrzał na niego podejrzliwie, ale zachował milczenie na ten temat.
- Nakarmiłem go herbatnikami. Mam nadzieję, że to nie problem.
- Nie, żaden - zapewnił - Karmię go tylko tym.
Cisza po raz kolejny.
Tylko tykanie zegara w tle.

<Nat? c: >

piątek, 29 czerwca 2018

Od Susan do Luciany

Susan podniosła ręce w obronnym geście.
-Spokojnie, po protu jesteśmy zaskoczeni twoją wypowiedzią. Również moim zdaniem to nic złego. A twoim, Serge?
-To w sumie nie moja sprawa, ale nie widzę w tym problemu. Mam paru znajomych gejów, którzy chcieli się ze mną umówić. Kiedy pierwszy raz to usłyszałem myślałem, że żartuje i powiedziałem "Jasne, chodźmy!", a potem byłem wielce zdziwiony, kiedy chciał mi dać buziaka.
Susan zaśmiała się cicho, a Serge spojrzał na nią nieco mniej rozbawiony.
-Ty nie musiałaś później tłumaczyć reszcie, że nie kręci cię ta sama płeć.
-Nie musiałam - odpowiedziała, uśmiechając się tajemniczo. -I raczej nie będę musiała.
Serge podniósł się.
-Chcesz mi powiedzieć, że...
-Tak - powiedziała i splotła swoją dłoń z leżącą na stole dłonią Luciany.
Zobaczyła w jego oczach szok i... smutek?
Z powodu jej, czy Luciany?
-Żartowałam - powiedziała, puszczając dłoń koleżanki, która starała się opanować śmiech. -Lubię chłopców, ale wiesz... żeby życie miało smaczek, raz dziewczynka, raz chłopaczek - puściła Lucianie oczko i miała wrażenie, że koleżanka zaraz wejdzie pod stół, byle tylko nie pokazać, jak bardzo ją to bawi.
-Bardzo śmieszne - powiedział Serge, odwracając głowę w przeciwną stronę, jednak obydwie dziewczyny zobaczyły, jak na jego usta wstępuje uśmieszek. -Muszę iść, mam jeszcze do napisania referat z Astronomii - powiedział i trącił pożyczoną wcześniej od Susan książkę łokciem, przesuwając ją w stronę Luciany. Czyżby zrobił to umyślnie? -Do zobaczenia - uśmiechnął się miło, po czym wstał i odszedł.
Susan przez chwilę patrzyła, jak odchodzi, jednak tym razem otrząsnęła się, zanim całkowicie odpłynęła. Spojrzała na książkę, a następnie na Lucianę, po czym uśmiechnęła się delikatnie.
-Ja też muszę już iść - powiedziała. -Sumy - odpowiedziała na pytające spojrzenie Włoszki.
-A, no tak. Zaraz, co to...
Z książki wystawał kawałek pergaminu. Luciana otworzyła ją i wlepiła wzrok w karteczkę, tak samo, jak Susan.

"Kiedy tylko cię zobaczyłem, poczułem uścisk w moim sercu. Jeszcze nigdy się tak nie czułem. Piękny blask naturalnej, intensywnej barwy twych oczu odebrał mi mowę, tak samo jak twój uroczy uśmiech.
Spotkajmy się jutro o północy pod schodami prowadzącymi do zamku.
Serge"

Luciana spojrzała na Susan, która uśmiechnęła się do niej smutno i westchnęła cicho.
-Trudno - powiedziała. -Do zobaczenia jutro.
Odeszła ze spuszczoną głową, aby nikt nie zobaczył jej lśniących od łez oczu.

<Luciana? Zadowolona jesteś z siebie?>

Od Luciany do Serge'a do Susan

- Ale nie zrobił tego, prawda? - zapytała zaciekawiona.
- To już zostawiam dla waszej interpretacji - powiedział złośliwie.
- No weź! - Susan żartobliwie się oburzyła. - Powiedz nam!
- Już opowiedziałem o jednym moim wypadku, więc zmieniamy temat! - uśmiechnął się niewinnie.
Luciana oraz Susan wydawały się tym zirytowane, ale nie skomentowały tego.
Przez chwilę cała trójka była cicho, zastanawiając się, o czym jeszcze mogliby porozmawiać. Włoszka zerknęła na książkę, którą wypożyczyła. Zwykłe, zapewne głupie romansidło, ale przynajmniej zabije czas.
Romansidło?
Hmm...
- Może porozmawiamy o miłości? - zaproponowała.
Momentalnie twarz Susan ponownie się zarumieniła, a Luciana nie potrafiła powstrzymać śmiechu. Serge spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Miłość aż tak bardzo cię śmieszy?
- Co? Oczywiście, że nie! - odparowała, czerwieniąc się z zażenowania.
Mogła próbować się powstrzymać.
- No to co? Podoba wam się ktoś? - zapytała.
Susan odwróciła wzrok, próbując zignorować znudzenie tematem. Ona jednak swoje wiedziała.
- Ty zaproponowałaś tę rozmowę, ty zaczynaj.
- Ja? - zapytała, jakby nie potrafiła tak uwierzyć.
- Tak, sama też chętnie posłucham - do rozmowy włączyła się rudowłosa, tym razem bardziej zadowolona niż wcześniej.
Rumieniec na jej twarzy zwiększył się. Patrzyli na nią wyczekująco, a ona nie wiedziała, co powiedzieć. Nie mogła powiedzieć, że nikt nigdy w jej życiu jej się nie podobał, bo byłoby to kłamstwo. Jednak... kto powiedział, że musi mówić o swoich miłosnych zainteresowaniach? Uśmiechnęła się promiennie.
- No to według mnie miłość jest sprawą indywidualną. Każdy ma prawo kochać, kogo chce i nikt nie powinien móc tego zabraniać. Denerwuje mnie, gdy słyszę oburzenia na ten temat. To przykre - westchnęła. - No czy komuś dzieje się krzywda, kiedy chłopak kocha innego chłopaka, a dziewczyna inną dziewczynę? Według mnie nie. A wy jak myślicie? - zapytała, podnosząc wzrok, który wcześniej miała utkwiony w książce.
Szybko jednak odwróciła spojrzenie, kiedy zobaczyła, że teraz patrzyli na nią jeszcze intensywniej niż wcześniej.
- No co...? - zapytała niepewnie, a w jej wnętrzu zaczął gotować się gniew. - To tylko moje zdanie, tak?! - warknęła zirytowana.
Oho, jej temperament zaczął wracać.

<Susan?>

Od Nathaniela do Allena

Nie wiedział, ile czasu minęło odkąd zemdlał, ale wiedział jedno - na szafce nocnej obok jego szpitalnego łóżka siedział gołąb, który wyglądał, jakby padł ofiarą sześcioletniej dziewczynki bawiącej się w projektanta mody.
To musiał być gołąb Allena.
Ptak z trudem trzymał w dziobku rulonik pergaminu. Nathaniel domyślił się, że to do niego i czym prędzej zabrał zwierzątku kartkę.
-Powiedz mu, że następnym razem ma to po prostu złożyć. Albo pisać drobnym druczkiem. Pewnie się namęczyłeś. Czekaj - powiedział, po czym sięgnął do szafki, jednak cofnął się, sycząc z bólu.
Spróbował jeszcze raz i tym razem mu się udało. Otworzył szufladkę i wyjął z jej wnętrza paczkę herbatników. Wiedział, że Serge nie zostawi go na pastwę okropnego szpitalnego jedzenia.
Wyjął jedno ciasteczko i rozkruszył je na szafce nocnej, by dać gołębiowi nagrodę za wykonaną pracę. Gołąbek zaczął dziobać okruchy, a Nathaniel nagle przypomniał sobie o Wittym. Miał nadzieję, że zwierzak domyślił się, co się stało i stukał w okno w pokoju Serge'a.
Tak, na pewno tak zrobił.
Rozwinął rulonik i zaczął czytać list. Na końcu uśmiechnął się delikatnie i złożył go na cztery części, po czym schował do swojej szufladki i zamknął ją.
-Twój pan to debil, wiesz? - zwrócił się do gołębia, który posłał mu wrogie spojrzenie. -No co?
Gołąb odpowiedział mu spojrzeniem mówiącym "No dobra, jest głupi, ale jest kochany!".
-Tak, tak, oczywiście - Nathaniel wyciągnął dłoń, by go pogłaskać, ale zatrzymał się. Co jeśli nieumyślnie zmieni ukochanego pupila Allena w kamień? Cofnął dłoń i odgarnął włosy z twarzy. Poczuł coś miękkiego i szorstkiego. Bandaż.
Czyli naprawdę mocno go trzasnął. W końcu Allen był umięśniony o to nie bez powodu.
-Au - mruknął cicho.
Usłyszał jakieś szmery, podniósł wzrok, by zobaczyć blond włosy swojego brata. Zaraz, czy to jakaś dziewczęca dłoń się w nie wplata? Oj, Serguś, Serguś, ty mały lowelasie.
-Hej, kaleko - przywitał go niebieskooki chłopiec.
-Hej, romantyku od siedmiu boleści. Kim była ta panna?
-Co? O czym ty mówisz?
-Widziałem.
-A może to była wyjątkowo smukła męska dłoń? - uśmiechnął się złośliwie.
-Proszę cię, nikt nie ma smuklejszych dłoni niż ja - starszy z braci zaśmiał się, a młodszy odpowiedział tym samym. -Z kim się tam obściskiwałeś?
-Nie interesuj się - odpowiedział, a delikatny rumieniec wstąpił na jego twarz.
-Luciana czy Susan? - uniósł brew. -Ostatnio często z nimi przebywasz.
-Zajmij się swoim życiem miłosnym. Jak widzę pierwszy liścik już jest... zaraz, czy to ptak Adkinsa?
Gugu, bo tak miał na imię gołąb (a przynajmniej tak przedstawił go w liście Allen) wyprostował się dumnie i spojrzał na Serge'a, jakby chciał powiedzieć "It's me, bitch".
-Poznaj Gugu. Gugu, poznaj mojego wiecznie niezadowolonego z życia brata, Serge'a.
Gołąb gruchnął coś w odpowiedzi, po czym usiadł na ramieniu blondyna i...
-No i bluza do prania - powiedział Nathaniel.
-Masz szczęście, że kocham zwierzęta. Nawet te beznadziejnie ubrane - powiedział Serge i złapał gołębia za szyję, po czym postawił go z powrotem na szafce nocnej.
-Ej, koszulkę ma stylową.
Gołąb znów się wyprostował, po czym podniósł ogon i wrócił do jedzenia okruszków.
Później, kiedy już Serge go opuścił, Nathaniel zobaczył kolejną blond grzywę pofarbowaną w pewnej części na czerwono. Allen wyglądał, jakby nie wiedział, czy może wejść, czy nie.
-W tym stanie i tak ci nic nie zrobię - powiedział, głaszcząc siedzącego na jego klatce piersiowej Gugu.
-Jak się czujesz? Zrobiłem ci krzywdę?
-Złamana ręka, skręcona kostka, naciągnięty mięsień, rozbita głowa... wymieniać dalej?
Allen spuścił wzrok, Bloodshed westchnął, patrząc na niego.
-Należało mi się - powiedział po chwili. -Po tym, jak na ciebie nawrzeszczałem...
Allen stał tak blisko jego łóżka, że Nathaniel bez problemu mógł złapać go za rękę - i zrobił to. Sam nie wiedział czemu, ale zrobił to. Al podniósł wzrok, by spojrzeć w wypełnione blaskiem szare oczy Nathaniela.
-Przepraszam - powiedział.
Allen uśmiechnął się delikatnie, a na jego twarz znów wstąpił rumieniec, co było całkiem urocze.
Uro... co?
Nathaniel wiedział, że dzieje się z nim coś bardzo dziwnego, ale postanowił się tym na razie nie przejmować. To, że praktycznie połowa jego ciała była uszkodzona było teraz wystarczającym problemem.
Bloodshed skinieniem głowy wskazał materac swojego łóżka, a Allen niepewnie na nim usiadł.
-Przeczytałem twój list.
-Och, spodziewałem się raczej, że Serge go wyrzuci.
-Serge był zajęty czymś innym - powiedział, a na jego usta wstąpił tajemniczy uśmiech. - To, co najbardziej mnie zastanawia, to to, dlaczego, do cholery, podpisałeś się jako Anonimowy Alkoholik. Chcesz mi coś powiedzieć? - zaśmiał się. Naprawdę miał na to ochotę.
-To moje inicjały!
-Przecież wiem, bałwanie - znów się zaśmiał.
Cały ten czas trzymał liska za rękę, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

<Al? :3 >

Od Allena do Nathaniela

Postępy, postępy i jeszcze raz postępy!
Najpierw udało mu się przyrządzić dobrze dwa eliksiry, a teraz, na dodatek, obudził się o piątej rano!
Ktoś pewnie powie: "Ale to przecież wcześnie!"
A on odpowie: "Tak, ale nie dla mnie."
Allen przez koszmary zwykle budził się około drugiej, trzeciej. Szokiem było dla niego, kiedy tej nocy spojrzał na budzik i zobaczył migające cyfry, które wskazywały piątą cztery.
Chłopak dobrze wiedział, że już nie zaśnie, więc leżał na łóżku, wpatrując się w sufit. Po chwili go to jednak znudziło i zaczął rozglądać się po pokoju.
Słabe światło wciąż wschodzącego słońca rzucało swoje promienie na całe pomieszczenie, dzięki czemu nie miał problemu z obserwowaniem.
Jego współlokatorzy nadal spali (zdziwiłby się, gdyby nie), tak samo jak Gugu. Ze swojego miejsca miał idealny pogląd na klatkę, więc widział jak jego przyjaciel leży na jej środku. Uśmiechnął się delikatnie.
Zazdrościł im tego, że potrafią bez problemu spać.
Westchnął cicho, sięgając do swojej szafki nocnej. Jako że nie miał nic innego do roboty, postanowił skończyć robić koszulkę. Jeśli wszystko dobrze by poszło, jeszcze dzisiaj mógłby ją ubrać na zwierzątko.
Zajęty szyciem, nie przejmował się upływem czasu, więc podskoczył, kiedy budzik jednego z jego współlokatorów nagle zaczął dzwonić. Sprawdził godzinę.
Szósta trzydzieści.
A ubranko nadal nie gotowe.
Skrzywił się, chowając swoją pracę w szufladzie. Będzie musiał skończyć później.
Wstał, biorąc z kufra swoje rzeczy. Wiedział, że może pierwszy skorzystać z łazienki. Trudno byłoby się nie zorientować, biorąc pod uwagę, że jego współlokatorzy nadal leżeli w łóżku.
Załatwił toaletowe sprawy w ciągu dziesięciu minut.
Podszedł do okna, otwierając je, a Gugu jak zwykle opuścił pokój. Nim jednak całkowicie to zrobił, wylądował na parapecie i przyjaźnie dziobnął chłopaka w palec. Podejrzewał, że według gołębia było to życzenie dobrego dnia.
- Tak, nawzajem - uśmiechnął się, gładząc go po głowie.
Po tej pieszczocie odleciał.
Allen wziął swoje rzeczy i wyszedł z pokoju, kierując się w stronę pierwszej sali. Niestety, nie miał szczęścia, jeśli chodziło o pierwszą lekcję.
Numerologia.
Sam nie wiedział, co miał w głowie, żeby wybrać ten przedmiot.
Teraz jednak nie mógł marudzić, tylko posłusznie uczestniczyć na zajęcia i cierpieć.
Szczęście dzisiaj nie było po jego stronie, ponieważ ich nauczycielka postanowiła pytać każdą osobę z osobna z ostatnich tematów. Al był bardzo zdenerwowany. Nie powtórzył nic, a nic. Miał tylko nadzieję, że coś pamięta.
Chwała Merlinowi, pytanie, które otrzymał, nie było trudne, ani skomplikowane i odpowiedział na nie bez problemu. Mógł nawet zauważyć uśmiech na twarzy kobiety.
Po zakończeniu Numerologii poszedł w stronę błoni.
Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami minęła mu całkiem przyjemnie. Gromoptak, którego prezentował nauczyciel, był naprawdę przepiękny. W dodatku, dzięki Nathanielowi wiele się o nim dowiedział. Wcześniej jedynie wiedział, że pochodzi z Ameryki.
Niestety, lekcja szybko się skończyła (uważał, że nawet szybciej od Numerologii), jednak nie chciał jeszcze opuścić błoni, a co za tym idzie, stworzenia. Widząc, że Nathaniel podszedł do ptaka, sam postanowił tam podejść. Zatrzymał się kilka kroków dalej, patrząc na nich z bezpiecznej dla siebie odległości. Dopiero spojrzenia nauczyciela w jego stronę speszyło go na tyle, że odważył podejść się bliżej.
- Naprawdę je kochasz - powiedział, a na jego twarzy pojawił się przyjazny uśmiech.
Chłopak odwrócił się w jego stronę, po czym wrócił spojrzeniem na stworzenie.
- Nie sposób ich nie kochać.
Allen miał zamiar się zgodzić, ale zaskoczyła go propozycja Bloodsheda.
- Są nieprzewidywalne, prawda?
- Po prostu spokojnie podejdź - nakazał.
Przełknął głośno ślinę, ale bez słowa wykonał jego polecenie. Spojrzał na wyciągniętą rękę, niepewnie podając mu swoją.
I po raz kolejny.
Te dziwne uczucie ciepła w miejscu, w którym go złapał.
Na jego twarzy pojawił się lekki rumieniec, a zarazem uśmiech, kiedy dotknął palcami piór stworzenia.
Zaczął delikatnie głaskać jego głowę, tak jak robił to z Gugu.
- Muszę lecieć, widzimy się o szesnastej? - zapytał, puszczając jego rękę.
- Tak, do zobaczenia! - miał zamiar mu pomachać, ale wtedy gromoptak wybrał idealny moment, żeby ugryźć jego grzywkę.
Czerwonowłosy zaśmiał się, delikatnie go od siebie odsuwając.
Gdyby nie było, on też miał lekcje, na których musiał być.
Reszta zajęć minęła mu tak jak zwykle. Nic szczególnego, czym mógł się pochwalić.
Tym razem udało mu się przyjść na czas, jeśli chodziło o korepetycje. Drugi chłopak nie ukrywał zadowolenia na twarzy z tego powodu.
Nastolatek starał się tak jak poprzednio, żeby wszystko wykonać dobrze. Ale jak już zostało powiedziane wcześniej, szczęście nie było dziś po jego stronie.
Jak na złość musiał pomylić te głupie składniki!
Nathaniel musiał popatrzeć na niego z rozczarowaniem.
A on musiał się przez to popłakać.
Szczerze mówiąc, sam nie wiedział, dlaczego zareagował łzami. Po prostu poczuł się okropnie i nie potrafił tego powstrzymać.
Zostanie samemu w sali, wcale mu nie pomogło, a sprawiło, że zaczął płakać jeszcze bardziej.
Ugh, był na to zbyt wrażliwy.
Kilkanaście minut minęło, a on w końcu opuścił lochy i skierował się do swojego dormitorium. Po drodze mijał kilka osób, które patrzyły na niego sceptycznie. Cóż się dziwić, pewnie jego oczy były mocno zaczerwienione, a na policzkach pozostały ślady łez. Miał tylko nadzieję, że jego podkład nie spłynął wraz z nimi.
Przekroczył próg swojego pokoju, od razu rzucając się na łóżko. Przytulił twarz do poduszki, ignorując otoczenie wokół niego. Chciał zostać sam.
Było tak do czasu powrotu Gugu.
Gołąb od razu zrozumiał, że coś jest nie tak i zaczął dziobać liska po odkrytych częściach ciała.
Oderwał twarz od poduszki, patrząc na swojego towarzysza.
Zwierzątko przekręciło łebek i ponownie dziabnęło chłopaka, jakby prosił, żeby ten powiedział, co się stało.
- To nic takiego - uśmiechnął się smutno - Pamiętasz moje wczorajsze żarty o tym, że zostanę mistrzem eliksirów? Chyba trochę się przeliczyłem.
Ponownie został dziabnięty, tym razem mocniej.
Jeśli Gugu nie był magicznym gołębiem, to najprawdopodobniej był najmądrzejszy ze wszystkich ze swojego gatunku. Czasem zachowywał się bardziej ludzko niż niektóre osoby. Dociekał odpowiedzi i nie poddał się, dopóki jej nie otrzymał.
To było kochane.
Nie chcąc go martwić, opowiedział mu wszystko, co leżało mu na sercu. Praktycznie od razu, po jego postawie, mógł zauważyć, że jest z tego powodu zadowolony.
Naprawdę się cieszył, że ma takiego przyjaciela.

***

W sobotę rano wszedł zaspany do jadalni, żeby zjeść śniadanie. Najwidoczniej wszystko w jego życiu lubiło się sypać, ponieważ postępy trafił szlag. Najpierw zawalił eliksir, a później znowu obudził się o wpół do trzeciej.
Dlaczego musiał być taką porażką?
Usiadł przy stole, nakładając na swój talerz jajecznicy i zaczął jeść. Nie przejmował się otoczeniem wokół siebie, do momentu, aż jeden znajomy z jego zespołu nie objął go ramieniem.
- Gotowy na mecz, Pałko?
- Tak, tak - mruknął zmęczony, wracając do posiłku.
Jadł tak przez kilka sekund, aż w końcu się zatrzymał.
Chwila...
Co?!
- Jaki mecz? - zapytał.
Chłopak - James - zmarszczył brwi.
- No dzisiejszy. Gramy z Mystervusem. Nie mów, że zapomniałeś?
Oj, zapomniał, ale nie chciał się do tego przyznać.
- Oh, oczywiście, że nie. Chciałem się tylko upewnić - zaśmiał się niezręcznie.
Drugi zmarszczył brwi, ale nie powiedział ani słowa, wracając do rozmowy z resztą kompanów.
Allen westchnął, odsuwając od siebie talerz.
Przez to wszystko odechciało mu się jeść.
Niedługo później on i reszta drużyny opuścili salę, żeby przygotować się na grę.
Może i był przygotowany na to fizycznie, ale na pewno nie mentalnie.
Gdyby sobie wcześniej przypomniał o nadchodzącej rozgrywce, to wziąłby te okropne tabletki nasenne, których tak bardzo nienawidził.
Teraz jednak nie mógł już nic zrobić.
Na dźwięk gwizdka, wzniósł się w powietrze. Od razu zaczęła się gra.
Latał w jednym miejscu, nie widząc potrzeby przemieszczania się. Odbijał nadlatujące w jego stronę tłuczki, trochę od niechcenia, co spotkało się z dezaprobatą kapitana drużyny.
- Może włożyłbyś w to, więcej życia, co?! - krzyknął, po czym odleciał, żeby móc strzelić bramkę drużynie przeciwnej.
Więcej życia, co?
Oh, on mu z przyjemnością pokaże więcej życia!
Musiał tylko poczekać na odpowiednią okazję.
Zjawiła się zaledwie dwie bramki później.
Podleciał bliżej tłuczka i odbił go z całą siłą, jaką umiał w siebie włożyć.
Z szerokim uśmiechem patrzył, jak leci w stronę drużyny przeciwnej z niesamowicie dużą szybkością. Szybko jednak zszedł mu z twarzy, kiedy zorientował się, w czyją stronę leci i że ta osoba nie ma o tym zielonego pojęcia.
- Nathaniel! - zawołał, ale niestety było już za późno.
Widział to, jak w zwolnionym tempie.
Tłuczek uderzył w jego twarz, co doprowadziło do jego upadku z miotły.
Z przerażeniem na twarzy, patrzył, jak spada na ziemię. Na szczęście, któryś z nauczycieli, użył zaklęcia, żeby złagodzić jego upadek.
Zobaczył, jak osoby z trybun zaczynają wbiegać na boisku, żeby zobaczyć, co stało się chłopakowi.
Bez zastanowienia zaczął pikować w tamtą stronę. Wylądował bezpiecznie na trawie i podbiegł do zbiorowiska.
- Nat?! - zawołał, nie przejmując się tym, że zdrobnił jego imię.
- Ty! - nim zdążył zareagować, ktoś złapał go za kołnierz.
Osoba, która go złapała, miała blond włosy i niebieskie tęczówki. Jego oczy były zimne i wlepione w jego twarz z nienawiścią.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Myślisz, że zazdrość usprawiedliwia cię do atakowania mojego brata w ten sposób-
Brata? Oh, faktycznie. Nathaniel miał brata, ale chłopak przed nim nie był do niego ani trochę podobny.
- -I słuchaj mnie, jak do ciebie mówię, rozumiesz?!
- Ja-
- Zamknij się - warknął.
- Serge, uspokój się.
Podeszła do nich dziewczyna o długich brązowych włosach, patrzyła na nich ze znudzeniem.
- Uspokój się?! Widziałaś, co zrobił Natha-?!
- Tak, widziałam - powiedziała spokojnie - Nie zapominaj jednak, że to gra. Tutaj zdarzają się wypadki tego typu. Nathaniel nie jest pierwszy i nie będzie ostatni. Teraz puść biedaka i nie strasz go tak - mruknęła, rozdzielając ich.
Serge patrzył na nią zdezorientowany, by po chwili odwrócić wzrok.
- Cokolwiek - syknął, odchodząc od nich.
Al przez chwilę nie rozumiał, co w ogóle się stało.
- Dziękuję - w końcu udało mu się wydukać.
- Nie ma sprawy - westchnęła. - Radzę ci jednak na niego uważać - z tymi słowami również odeszła.
- Ze względu na powstałe okoliczności przerywamy mecz! Zostanie ponowiony w innym terminie! - powiadomił sędzia.
W ciągu kilku minut stadion pozostał pusty.
Został tylko on, patrząc na swoje buty.
Po co mu to było...?
Kiedy wszedł do szatni, nikogo już tam nie zastał.
Może i dobrze.
Nie chciał mieć teraz z nikim do czynienia.
Po przebraniu się wrócił do swojego pokoju i tak jak dnia poprzedniego, schował twarz w poduszkę.
Nie mógł powstrzymać tego, że się martwił.
Jak mocno oberwał? Kiedy wyzdrowieje? Co, jeśli przez jego głupotę, bardzo poważnie go skrzywdził?
Ta trzecia myśl była najgorsza.
Przecież nie chciał tego zrobić, to było niechcący! To wina jego kapitana! Gdyby go nie podpuścił, nic takiego nie miałoby miejsca!
Z drugiej strony mógł mieć gdzieś jego słowa i grać po swojemu.
Pływał tak w swoim poczuciu winy, dopóki nie usłyszał stukania. Oderwał się od poduszki, patrząc na okno. Za szybą stał Gugu. Chłopak zmarszczył brwi, otwierając okno.
- Co tak wcześnie? - zapytał - Zazwyczaj wracasz wieczorem.
Gołąb nawet nie gruchał, tylko patrzył prosto w jego oczy. Młodzieniec odwzajemnił spojrzenie, po czym parsknął.
- Wiesz, prawda? Nie zdziwiłbym się, gdybyś wszystko widział...
Skinięcie głowy mu wystarczyło.
- Powiedz mi, co ja mam teraz zrobić? Pewnie będzie na mnie wściekły...
Ptak stał przez chwilę w miejscu, po czym podleciał do jego szafki nocnej, stukając dziobem w pusty pergamin.
- Mam napisać list?
Znowu pokiwał głową.
- Założę się, że jest nieprzytomny, a jego brat zapewne wyrzuci go, myśląc, że to od którejś z jego adoratorek.
Spojrzenie, które otrzymał po tym zdaniu, krzyczało: "Masz to zrobić".
- Dobra, dobra, geez - przewrócił oczami - Jeśli cię to uszczęśliwi.
Podniósł kawałek pergaminu i kałamarz wraz z piórem, podchodząc do jedynego biurka w pokoju. Usiadł przy nim, zamaczając pióro w atramencie. Gugu wylądował na biurku, tuż obok jego prawej ręki.
- Tylko co mam napisać?
Podszedł do niego bliżej, ocierając główkę o jego serce.
- Coś od serca? Może nie przesadzajmy, co? Ale wiem o co ci chodzi, dziękuje - uśmiechnął się i zaczął pisać.
Nie minęło dużo czasu, kiedy podpisał się pod treścią swoim typowym "AA". Zawiązał list na szyi gołąbka i nim zdążył zrobić coś jeszcze, ten zdążył odlecieć.
Miał nadzieje, że to nie skończy się katastrofą.

<Nathaniel?>

Od Serge'a do Luciany

Magiczne wypadki?
Zastanowił się chwilę. W sumie to nie było tego aż tak mało, jak można by się spodziewać po kimś, kto nosi nazwisko Bloodshed. Zanim jednak opowiedział swoją zwariowaną historię, wysłuchał tego, co miała do powiedzenia przeurocza istotka imieniem Susan:
-Kiedy byłam mała wpadłam do kociołka...
-Z magicznym napojem? Tak jak Obelix? - przerwał jej ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy.
-Znasz mugolskie komiksy?
-Jasne - wzruszył ramionami. -Znam dużo mugolskich rzeczy. No, to jak z tym kociołkiem?
-Wpadłam do kociołka po eliksirze zmiany postaci i przez tydzień miałam szczurzy ogon. Ale to nie było najgorsze. Miałam też wielkie, szczurze zęby! Mama nie wypuszczała mnie przez ten czas z domu.
Cała trójka zaśmiała się na wzmiankę o szczurzych zębach, po czym dziewczyna kontynuowała:
-Później gnom z mojego ogródka stwierdził, że jestem bardzo ładną dziewczynką, więc postanowił zabrać mnie wbrew mojej woli do lasu, żeby tam robić ze mną, jak to ujął, "rzeczy dla zakochanych".
-Och - Serge wydał z siebie niskim głosem, podczas gdy na twarzy Luciany pojawiło się przerażenie.
-Ale nic ci nie zrobił, prawda? - zapytała Luciana, druga urocza istotka.
-Na szczęście mój brat w porę zareagował. Dopiero kilka lat później dowiedziałam się, co miał na myśli ten mały zboczeniec. Od tamtej pory boję się gnomów i nie wychodzę z domu, kiedy jakiś jest w pobliżu.
-A ty, Serge? - zapytała Luciana, wyraźnie zainteresowana.
-Cóż, ja byłem bardzo nieostrożnym dzieciakiem i często pakowałem się w kłopoty. A to wróżki powyrywały mi trzy czwarte włosów, a to innym razem jednorożec pomylił je z sianem - powiedział, a dziewczęta zaśmiały się uroczo. - Później wsadziłem rękę do kotła po eliksirze i teraz mam bliznę - podwinął rękaw, by pokazać koleżankom znamię. - Mój brat ma takie samo, ale z drugiej strony.
Uśmiechnął się na myśl o wspierającym bracie, jednak szybko wrócił do rozmowy z Lucianą i Susan.
-Ale ostatnie jest najlepsze - spojrzał na nie swoimi błękitnymi oczami, mógł przysiąc, że rudowłosa piękność drgnęła. -Mnie też chciał zgwałcić gnom.
Dziewczyny przez chwilę patrzyły na niego, po czym wymieniły spojrzenia i znów wlepiły w niego swoje cudne oczęta.

<Luciana?>

Od Luciany do Susan do Serge'a

Musiała przyznać, że rozmowa z Susan była bardzo przyjemna. Jednak było w niej coś, co ją dziwiło. I nie chodziło tutaj o jej towarzyszkę, a o nią samą...
Nie zachowywała się tak jak zwykle, a wręcz przeciwnie.
Na jej twarzy ciągle gościł uśmiech, a nawet zdarzało jej się zaśmiać! Toż to niespotykane!
Mimo to zrzuciła to na drugi plan. Cieszyła się jej towarzystwem i w tym momencie, to było najważniejsze.
Kiedy Serge do nich podszedł, nie mogła nie powstrzymać złośliwego uśmieszku, który posłała w stronę drugiej dziewczyny.
Rozmowa toczyła się dalej, a tematy były zmieniane jak rękawiczki - oczywiście, każdy z nich podzielił się zdaniem na daną kwestię.
Słuchała z zaciekawieniem ich wymiany zdań, dotyczących ich przygód z magicznymi stworzeniami. Wiedziała, że za niedługo to ona zabierze głos w tej sprawie, ale szczerze mówiąc, nie umiała sobie nic na szybko przypomnieć. Owszem, jako dziecko była bardzo ciekawska i cisnęła się tam, gdzie nie powinna, ale chyba nic z tego nie było powiązane ze zwierzętami. Kiedy więc Susan ją oto zapytała, odwzajemniła uśmiech i pokręciła głową.
- Niestety, nie doświadczyłam czegoś podobnego.
- No to może cokolwiek innego związanego z magią? - zaproponował Serge.
Zmarszczyła brwi i podrapała się po policzku, zastanawiając się nad tym.
- Wypadek na miotle się liczy?
- Jasne - odparła Susan.
- No to jak miałam około siedem lat - zaczęła - i byłam na wakacjach u moich wujków w Hiszpanii, wpadłam na jakże genialny pomysł, żeby polatać sobie na miotle mojego kuzyna. Oczywiście, nie powiedziałam mu o moich zamiarach, tylko po prostu sobie ją wzięłam i wybiegłam na podwórko. Widziałam wcześniej, jak inni używają mioteł, więc wejście na nią i wzbicie się w powietrze nie było żadnym problemem. Problemem był fakt, że jak znalazłam się w powietrzu, to nie wiedziałam co zrobić - zaśmiała się cicho. - Co prawda nie mam lęku wysokości, ale wtedy, gdy zobaczyłam jak wysoko jestem, zaczęłam panikować. Później nie potrafiłam zapanować nad miotłą i upadłam. Na szczęście krzaki złagodziły mój upadek, więc skończyło się na złamanej ręce. W tamtym momencie zaprzysięgłam sobie, że już nigdy nie wejdę na żadną miotłę.
Jej towarzysze zaczęli się śmiać, a Luciana do nich dołączyła. Zapewne gdyby powiedziała to komuś innemu i ten ktoś inny zareagowałby na to również śmiechem, to najprawdopodobniej już płakałaby w kącie z powodu wyzwisk, które by na niego rzuciła.
- Dotrzymałaś swojej obietnicy? - zapytała rudowłosa.
- Chciałabym, ale nauczyciel Scorpalorii mnie nie słuchał - wzruszyła ramionami.
Ponownie się zaśmiali.
- No to teraz wy. Jakie mieliście magiczne wypadki?
<Serge?>

Od Susan do Luciany

Susan uśmiechnęła się delikatnie.
-Całkiem dobrze, chociaż to nie moja ulubiona lekcja - powiedziała zgodnie z prawdą.
-A jaka jest twoja ulubiona? - zapytała zaciekawiona Luciana.
-Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami, oczywiście! - odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
-Też jest jedną z moich ulubionych!
No proszę. Jeszcze tego samego ranka dała jej twarz, a tu się okazuje, że mają ze sobą sporo wspólnego.
-Ulubione stworzenie?
-Trudno mi się zdecydować. Jest ich tak dużo i wszystkie są fantastyczne! A ty, masz jakieś?
-Jednorożce to jedne z moich ulubionych.
I tak rozmawiały przez dłuższą chwilę. Wymieniały się anegdotami ze swojego życia, dotyczącymi ich spotkań z magicznymi stworzeniami, kiedy to nagle do ich stolika przysiadł się Serge. Susan znieruchomiała i spojrzała na niego.
-Um... skończyłeś czytać? - zapytała niepewnie.
-Nie, nie jestem taki szybki jak ty - zaśmiał się. -Usłyszałem, o czym rozmawiacie i postanowiłem się przyłączyć. O ile nie macie nic przeciwko.
-Ja nie mam - powiedziała Luciana, po czym spojrzała na Susan z dziwnym uśmieszkiem. -A ty?
-Jasne, że nie - odpowiedziała i podrapała się nerwowo po karku.
Kontynuowali rozmowę we trójkę i było całkiem miło. Dowiedzieli się, że kiedyś Serge został potrącony przez niewidzialne stworzenie, a potem bał się wychodzić z domu, że Susan kiedyś o mało co nie straciła ręki przez swoje zbytnie zainteresowanie pałętającymi się przy jej domu gnomami, które okazały się być nie tak milusimi stworzeniami, jakie opisywano w książkach.
-Gnomy kręcą się wokół twojego domu? - Serge zmarszczył brwi. -Powinnaś sprawdzić, czy w twoim ogrodzie na pewno nic nie umarło.
Susan obiecała, że wspomni o tym w następnym liście do rodziców.
-A ty, Luciana? - zwróciła się do dziewczyny. -Masz jakieś dramatyczne historie z magicznymi stworzeniami w tle?
Uśmiechnęła się do niej miło. Naprawdę dobrze jej się rozmawiało z tą dziewczyną. Jako wynagrodzenie za zniszczoną buźkę zaprosi ją na jej ulubione ciacho!

<Luciana? :3 >

Od Nathaniela do Allena

Jak zwykle obudził się szybciej niż jego współlokatorzy. Przeciągnął się i wstał, podszedł do okna i otworzył je, a do pomieszczenia wleciał sporych wielkości biały nietoperz. Nathaniel co wieczór wypuszczał go, by ten mógł spokojnie polatać. Zwierzątko wleciało do otwartej klatki, a wtedy chłopak zamknął drzwiczki. Nie musiał karmić Witty'ego, ponieważ ten sam polował w nocy. Zostawiał mu jedynie świeżą wodę w miseczce.
Skierował się w stronę łazienki, by dokonać porannej toalety i przeanalizować swój sen.
Właśnie, jego sen.
Jedyne co chłopak mógł sobie przypomnieć ze swojego snu, to rumieniący się Allen, tłukący fiolki i niezdarnie czyszczący kociołki. Po raz pierwszy od bardzo dawna Nathaniel nie miał żadnych koszmarów.
Kiedy już był gotowy wyszedł z łazienki i wyjął z kieszeni szaty kawałek pergaminu z rozpiską zajęć na cały tydzień. Dzień zapowiadał się ciekawie, ponieważ składał się prawie w całości z jego ulubionych lekcji. Astronomia, Opieka Nad Maicznymi Stworzeniami, Obrona Przed Czarną Magią, Mugoloznawstwo i wiele więcej. Do tego spora część lekcji odbywała się z uczniami z Foxmunditi, co, nie wiedzieć czemu, wywołało mały uśmiech na twarzy Bloodsheda.
Wyszedł z dormitorium, zabierając wcześniej potrzebne mu książki. Na zewnątrz czekał na niego Serge, podrzucając w dłoni małą piłeczką.
-Hej, brzydalu - przywitał starszego brata ze złośliwym uśmieszkiem.
-Hej, kurduplu - odpowiedział, uśmiechając się delikatnie.
-Ej! To, że jestem niższy od ciebie nie znaczy, że jestem kurduplem!
Nathaniel zaśmiał się cicho, po czym razem z bratem ruszył w stronę plątaniny korytarzy. Odprowadził go pod jego klasę, ponieważ miał po drodze, po czym odszedł, by przywitać się z nauczycielem Astronomii.
Lekcja jak zwykle była dla niego ciekawa. Chętnie pochłaniał wiedzę, jaką starali mu się przekazać nauczyciele. Był za to wdzięczny, nie to co banda tych bałwanów, która nie pojmowała wielkości wiedzy ukrytej w gwiazdach.
Kolejna lekcja, którą uwielbiał. Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami. Uczęszczał na te lekcje razem z uczniami Foxmunditi, wśród których wielu z nich miało dobrą rękę do zwierząt. Nathanielowi brakowało zajęć praktycznych, podczas których mógłby mieć kontakt z niektórymi ze stworzeń. Wiedział, że nauczyciele nie mogą pozwolić na kontakt uczniów ze smokami czy ghulami, ale przecież nie zaszkodziłoby od czasu do czasu zobaczyć na własne oczy, jak w naturalnym środowisku zachowują się jednorożce czy gryfy.
Toteż tego dnia był szczęśliwy, gdy okazało się, że profesor przyprowadził jedno z oswojonych przez siebie zwierząt. Było to stworzenie niezwykle piękne i dumne, spokrewnione z feniksem. Nathaniel nie musiał nawet otwierać podręcznika, by upewnić się, że to gromoptak. Wszędzie rozpoznałby to stworzenie, jak i wiele innych. Młodzieniec był zaskoczony, ponieważ nie spodziewał się, że nauczyciel pozwoli uczniom na kontakt ze stworzeniem, które osiąga w Ministerstwie kategorię czwartą niebezpieczeństwa.
Profesor długo opowiadał im, skąd się wywodzą, gdzie żyją i czym się żywią. Nathaniel wiedział to wszystko, ponieważ od dawna chciał zostać Magizoologiem i przeczytał chyba wszystkie istniejące książki traktujące o magicznych stworzeniach. Patrzył z zachwytem na ogromnego, złotego ptaka, który dumnie poruszał głową.
-Może ktoś wie, jak należy się z nim obchodzić? - zapytał profesor. -Nathaniel, wydaje mi się, że ty wiesz coś na ten temat.
-Tak, profesorze. Kiedy spotkamy gromoptaka w naturalnym środowisku w żadnym wypadku nie powinniśmy go prowokować. Jest on zdolny do przywoływania burz, więc łatwo mógłby nas zranić piorunem, a nawet jeśli nie, od czegoś ma masywny dziób i ogromne szpony. Nie są łatwe w oswojeniu i raczej unikają ludzi, dlatego są tak rzadko spotykane. Większość uważa, że to stworzenia zadufane w sobie, podobnie jak hipogryfy, ale tak naprawdę są wrażliwe, jak wszystkie inne stworzenia. Jeśli spotkamy na swojej drodze gromoptaka powinniśmy oddać mu należyty szacunek, a może wtedy pozwoli, by obserwowano go z pewnej odległości.
-Ładnie, Nathanielu. Pięć punktów dla Mystervusu.
Lekcja ciągnęła się dalej, a młodzieniec nadal nie mógł oderwać wzroku od ptaka. W końcu uczniowie się rozeszli, a wtedy Bloodshed podszedł do nauczyciela.
-Przepraszam, profesorze, czy mógłbym go dotknąć?
-Chcesz, żeby odgryzł ci rękę? - nauczyciel uniósł brwi. -Są nieprzewidywalne.
-Całą lekcję spokojnie przesiedział. Wiedział, że nikt z nas nie miał względem niego złych zamiarów.
-Dużo wiesz na ich temat. Często zabierasz głos na moich zajęciach. Powiedz, chłopcze, nie myślałeś może nad tym, żeby zostać Magizoologiem?
-O niczym innym nie marzę, ale rodzina naciska, żebym został aurorem, tak jak oni.
-Och, mam rozumieć, że nie mają pojęcia o twoich planach.
Nathaniel pokręcił głową, na co profesor westchnął, po czym dał chłopakowi zezwolenie na podejście do stworzenia. Bloodshed podszedł powoli do gromoptaka, który zakołysał się niespokojnie i wydał z siebie ciche chrypnięcie.
-Hej, malutki - powiedział Nathaniel. -Nie zrobię ci krzywdy. Pozwolisz mi się dotknąć?
Wyciągnął rękę w jego stronę. Ptak kłapnął kilka razy dziobem, po czym pochylił łeb, a wtedy Nathaniel pogłaskał go delikatnie, a mały uśmiech wstąpił na jego usta.
-Naprawdę je kochasz - usłyszał.
Odwrócił wzrok i zobaczył Allena Adkinsa, uśmiechającego się przyjaźnie. Czyżby chłopak słyszał jego rozmowę z nauczycielem? Bloodshed mógł tylko mieć nadzieję, że nie przekaże tego dalej.
-Nie sposób ich nie kochać - odpowiedział, wracając spojrzeniem do ptaka. Gładził pióra na jego głowie, drugą ręką przytrzymując jego masywny dziób. Zwierzę podniosło nieco łeb i spojrzało złotymi oczami w oczy chłopaka. -Chcesz go dotknąć? - zapytał, sam nie do końca wiedząc, dlaczego.
-Um... no nie wiem... Są nieprzewidywalne, prawda?
-Po prostu spokojnie podejdź.
Allen podszedł do Nathaniela, który wyciągnął do niego rękę. Chłopak zawahał się, zanim podał dłoń towarzyszowi, zapewne już wyobrażając sobie siebie bez ręki. Nathaniel delikatnie chwycił Adkinsa za nadgarstek i powoli przyłożył dłoń czerwonowłosego chłopca do głowy stworzenia. Na twarzy młodszego kolegi pojawił się delikatny uśmiech. Ale co to, czy to rumieniec na jego twarzy? Aż tak podniecił się tym, że dotknął magicznego stworzenia?
Później udał się na Mugoloznawstwo, zostawiając Allena ze stworzeniem, które delikatnie pociągnęło za jego czerwoną grzywkę. Lekcja minęła szybko, tak jak zwykle.
I tak jak zwykle tylko Nathaniel słuchał wypocin profesora na temat mugoli, bo wszyscy wokół twierdzili, że są o niebo lepsi od niemagicznych ludzi, chociaż trzy czwarte z nich było w połowie mugolami lub miało mugoli w rodzinie.
W końcu nadszedł czas na korepetycje z Adkinsem. Nathaniel zastanawiał się, czym dzisiaj zaskoczy go ten chłopak.
Szło mu naprawdę dobrze, tylko prawie wysadził szkołę w powietrze, ponieważ pomylił składniki.
-Allen, do cholery - warknął. -Chcesz nas pozabijać? Jak mogłeś nie odróżnić skóry boomslanga od skóry vatera?
-Pomyliłem się!
-Boomslang ma łuski, a vater sierść, pustaku! - posłał mu groźne, pełne rozczarowania spojrzenie.
Allen pochylił głowę, a na jego twarz wstąpił ogromny rumieniec.
-Ja... przepraszam... - wydukał.
Czy on płakał?
Nathaniel poczuł ukłucie w klatce piersiowej, kiedy usłyszał zdławiony głos Allena. Nie sądził, że chłopaka aż tak dotkną jego słowa.
Chciał go przeprosić, naprawdę chciał to zrobić, jednak przeprosiny nie przeszły mu przez gardło.
-Koniec na dziś - powiedział zamiast tego i wyszedł.
Coś mu mówiło, że tym razem nie zaśnie tak szybko.

***

Następnego dnia, czyli w sobotę, miał się odbyć mecz Scorpalorii Mystervus kontra Foxmunditi. Nathaniel nie wiedział, czy będzie w stanie skupić się na grze, widząc markotną twarz Adkinsa.
Wsiadł na miotłę i wzniósł się w powietrze wraz z resztą drużyny. Czekali na znak rozpoczęcia gry, jakim było wyrzucenie w górę czerwonego kafla.
Drużyny szły łeb w łeb, co z resztą nie było dziwne - te domy nigdy nie brały do drużyny byle kogo.
Chłopak nie mógł przestać myśleć o sytuacji z poprzedniego dnia i dobrze wiedział, że rozmyślanie nad tym nie przyniesie jego drużynie zwycięstwa.
-Nathaniel! - usłyszał.
Odwrócił głowę i zobaczył pędzący w jego stronę tłuczek.
Ból był niesamowity. Zarówno ten, gdy dostał tłuczkiem w głowę, jak i ten, gdy z ogromną siłą uderzył w ziemię. Ochraniacze na kolana i łokcie na nic się nie zdały. Nathaniel czuł ogromny ból przeszywający całe jego ciało. Podniósł dłoń i dotknął swojego czoła. Spojrzał na nią, gdy poczuł pod nią coś mokrego.
Szlag.
Jego dłoń cała była brudna od ciemnoczerwonej krwi. Chłopak spróbował wstać, ale nie potrafił się ruszyć. Do jego uszu dobiegał tylko szum rozmów zaniepokojonej widowni.
-Nathaniel! - usłyszał. To na pewno był Serge. Zobaczył burzę rudych włosów. To musiała być przyjaciółka jego brata, Susan. Przybiegła też jakaś dziewczyna z Curiosicatu. Jak jej było? Luciana?
-Nat?! - usłyszał. Ktoś wołał do niego zdrobnieniem?
Wszystko wokół wirowało. Widział pochylające się nad nim zamazane twarze. Usłyszał głośny gwizdek, którego dźwięk wbijał mu się głęboko w czaszkę, powodując okropny ból głowy.
Zemdlał.

<Allen?>

Od Allena do Nathaniela

Dostając w końcu owoc w swoje ręce, powrócił na stanowisko. Miał już gdzieś czy się rumieni, czy nie, bo obojętnie jakby się starał to i tak nie ukryłby tego przed Nathanielem. A coś czuł, że gdyby próbował, to mógłby zacząć coś podejrzewać. Tylko co miałby podejrzewać?
Dodawał do kociołka składniki zgodnie z instrukcją, aż w końcu zauważył brak jednego. Zmarszczył brwi ze zdziwienia. Był przekonany, że przyniósł wszystko. Może też postanowił spaść? Przeszukał całą salę, ale niestety go nie znalazł. Postanowił skorzystać z rady swojego nauczyciela i improwizować. Zaledwie kilka minut później, trzeci i ostatni eliksir był gotowy. Czarnowłosy sprawdził, czy został poprawnie zrobiony i pochwalił go za dobrą robotę. Allen uśmiechnął się promiennie, będąc z siebie dumny. Eliksiry nie były aż takie złe. Dlaczego więc miał z nich tak słabe oceny?
Dostanie buteleczki eliksiru szczęścia, naprawdę go zaskoczyło. Nie miał jednak nic przeciwko, a przez całą drogę do jadalni, zastanawiał się, do czego mógłby go użyć.
- Jasne, do jutra - pomachał mu z przyjaznym uśmiechem, po czym ruszył w stronę ławki swojego domu.
Wiedział, że to i tak jest obojętne, gdzie usiądzie, ale kiedy nie ma żadnych przyjaciół, to siada się z tymi, którymi ma się na co dzień najbliższy kontakt, prawda?
Zajął miejsce obok jakichś dziewczyn, patrząc na jedzenie przed sobą. Odkąd tylko przekroczył progi szkoły, przerażał go wybór żywności. W domu nauczył się jeść tylko rzeczy gotowe lub mrożone, a czasem nie było go stać na zwykły, mały bochenek chleba. A tutaj? Mógł zjeść, co sobie tylko zażyczył! Nawet lody, które bezproblemowo były serwowane na kolacje. Zrezygnował jednak z jedzenia słodkości, nabierając na talerz frytki.
To mu wystarczyło.
Nalał do kielicha sok dyniowy, żeby mieć czym popić swój jakże wspaniały posiłek. Jadł powoli, ciesząc się smakiem smażonych ziemniaków. Przyłapał się, że co jakiś czas zerkał w stronę miejsca, w którym siedział Nathaniel. Nie uważał tego za nic złego, więc kontynuował posiłek oraz patrzenie w tamtą stronę.
Chociażby dopóki tamten go na tym nie przyłapał.
Speszony odwrócił wzrok, wlepiając oczy w talerz. Przez resztę kolacji, nawet nie podniósł głowy. Zareagował cichym westchnięciem, gdy jego dłoń spotkała się z pustym talerzem. Po dopiciu napoju wstał od stołu i ruszył w stronę wyjścia. Gdy już znalazł się w swoim pokoju, pierwszą rzeczą, którą zrobił, było otworzenie okna obok swojego łóżka. Był dobrym właścicielem i każdego ranka wypuszczał Gugu na zewnątrz. Gołąb spędzał tam cały dzień i wracał w godzinach wieczornych, czasem w nocnych. Allenowi zazwyczaj to nie przeszkadzało. Jedynie wtedy, kiedy musiał wysłać jakiś list i musiał czekać do późna na powrót swojego pupila. W międzyczasie czekania postanowił przygotować się do snu. Jeden prysznic i przebranie się w piżamę później siedział na swoim łóżku, szyjąc nowe wdzianko dla swojego towarzysza. Jak na zawołanie, ptak wleciał przez okno, lądując na kolanie chłopaka.
- No hej - przywitał go, głaszcząc pod brodą. - Co tam?
W odpowiedzi dostał gruchanie.
Al zaśmiał się dobrodusznie. Czasem żałował, że Gugu nie może mówić. Naprawdę chciałby z nim porozmawiać. Z rozmyśleń wyrwało go dziobnięcie w palec.
- Ah tak, pewnie jesteś głodny - mruknął, sięgając do stolika nocnego po opakowanie herbatników.
Otworzył je i rozkruszył jedno ciasteczko na małe części. Gołąb od razu wziął się za jedzenie. Uśmiechnął się delikatnie do zwierzęcia i nieświadomie zaczął mu opowiadać o swoim dniu. Dopiero po chwili zorientował się, co robi i że Gugu uważnie go słucha. Kochał to stworzenie. Dokończył opowieść z zadowoleniem na twarzy.
-... I jak tutaj przyszedłem, to zacząłem robić dla ciebie nową koszulkę - podniósł czerwony ciuszek. - Podoba ci się?
Ptak głośno zagruchał.
- Cieszę się z tego powodu. Byłbym smutny gdyby nie - zażartował, kładąc ubranie na stoliku nocnym - A teraz pozwolisz, że pójdę już spać. Nasi współlokatorzy zaraz wrócą i wolę, żeby nie przyłapali mnie na rozmowie z tobą. Wtedy będą mieć kolejny powód, żeby mnie gnębić - westchnął smutno, zamykając okno. - No już, wracaj do swojej klatki.
Gugu posłusznie, choć z niezadowoleniem, wleciał do dużej klatki znajdującej się w drugim kącie pokoju.
- Dobranoc - powiedział, przykrywając się kołdrą.
Przed zaśnięciem zastanawiał się, co przyniesie mu nowy dzień.

<Nathaniel?>

Od Nathaniela do Allena

Nathaniel spojrzał na przykrywającą jego rękę dłoń Allena. Przez chwilę im się przypatrywał. Dawno nie czuł ciepła kogoś innego niż Serge, przez co poczuł dziwne ciepło w miejscu serca. Przyłapał się na tym, że jego usta unoszą się w delikatnym uśmiechu. Odwrócił wzrok i uwolnił swoją rękę, po czym podał Allenowi owoc. 
-Musisz uważać. Gdyby to była fiolka mogłaby się stłuc - powiedział tylko i wrócił na swoje miejsce. Allen krzątał się po sali, szukając zapomnianego przez siebie składnika. Nie wiedział, że Nathaniel ukrywa go pod swoją szatą.
-Nie ma jednego składnika. 
-Improwizuj. Skorzystaj ze swojej wiedzy. 
Allen przez chwilę kręcił się w kółko, po czym wziął się do roboty. Starał się. Nie było co do tego wątpliwości - Bloodshed polubił tego dzieciaka. Co było dziwne, bo tak naprawdę nigdy wcześniej nikogo nie polubił. Nie tak szczerze. Postanowił się tym nie przejmować i po prostu dalej patrzeć, jak Adkins robi swoje. 
-Gotowe. 
Nathaniel wstał i przyjrzał się wywarowi. 
-Ładnie poradziłeś sobie z improwizacją - powiedział, po czym położył zabrany wcześniej składnik na stole. -W nagrodę dam ci jedną fiolkę tego eliksiru. Bez obaw, mam zezwolenie od nauczyciela. Pisemne. Pokazać ci? 
-Nie trzeba. 
Allen rozlał eliksir do buteleczek, po czym zabrał się za czyszczenie kociołka. Kiedy już byli przy drzwiach Nathaniel wyciągnął w jego stronę dłoń z fiolką wypełnioną złotym płynem. Allen zabrał ją i przez chwilę na nią patrzył, po czym przeniósł swój wzrok na Bloodsheda. 
-Do czego mam to wykorzystać? 
-Nie wiem. Może chcesz się umówić z jakąś dziewczyną, albo chłopakiem... Może wolisz zostawić na wypadek czegoś ważniejszego. To już twój wybór. Chodź, niedługo zacznie się wieczorna uczta, a wolałbym się nie spóźnić. 
Szli w milczeniu w stronę sali, w której zwykle jadali posiłki. Kiedy weszli do środka większość uczniów już tam była. Nathaniel odwrócił się do Allena. 
-Będę czekał jutro o tej samej porze. Takie same zasady jak dzisiaj. Z resztą, zobaczymy się na lekcjach. Do zobaczenia, Al - powiedział, po czym odszedł w stronę swojego stołu. 
Czy on nazwał go zdrobnieniem? 
Nie wiedział, dlaczego to zrobił i chyba wolał nie wiedzieć. Czyżby aż tak polubił tego dzieciaka? Usiadł na swoim miejscu i w ciszy spożywał jedno z najpopularniejszych dań świata - płatki kukurydziane. Kiedy podniósł wzrok zobaczył wpatrującego się w niego Adkinsa. Nathaniel westchnął. Czyżby był aż tak straszny, że dzieciak wpatrywał się w niego takim wzrokiem? Kiedy stwierdził, że już się najadł wstał i wyszedł z sali, wcześniej dając kuksańca swojemu bratu robiąc to tak, by tylko oni dwaj zauważyli. Kiedy już znalazł się w wieży swojego domu stanął przed lustrem i spojrzał na bliznę między jego szyją a ramieniem, po czym przeniósł wzrok na księżyc. Pełnia była coraz bliżej. 
Położył się i zamknął oczy, starając się jak najszybciej zasnąć. Śnił mu się Adkins, który krzątał się przy kociołkach, przewracał fiolki i rumienił się jak szalony.

<Al?>

Od Allena do Nathaniela

Oh, cholera...
Jego śmiech był taki uroczy!
Hej, nie mógł nic na to poradzić! Po prostu ta myśl uderzyła go nagle i nie potrafił się jej pozbyć. Na razie postanowił ją zignorować na rzecz lekcji.
Blizna chłopaka nie wyglądała ładnie i był wdzięczny, że sam się takich nie nabawił na zajęciach z eliksirów. Z drugiej strony chyba wolał mieć blizny związane ze szkolnymi lekcjami niż z życiem "rodzinnym". Kolejna rzecz, o której nie powinien teraz myśleć. Dzisiaj jakoś często zdarzało mu się rozpraszać. Wcześniej mu się to nie zdarzało, nie w czasie, w którym nie był w swoim pokoju.
Gdy w końcu udało mu się wyczyścić kocioł, a Nathaniel ostatecznie się upewnił, że jest odpowiednio czysty, zabrał się do następnego eliksiru. Drugi chłopak przez dłuższy czas był cicho, co Allen wziął za dobry znak. Może wcale nie był taką sierotą, jak mu się wydawało, jeśli chodziło o eliksiry? Może do końca nauki w szkole będzie miał z niej tak dobre oceny, że postanowi wiązać z nią przyszłość? Prawie parsknął na absurdalność tego pomysłu.
- Jesteś pojętnym uczniem. Aż sam się dziwię, że jeszcze tu jestem.
Zamarł na moment, ale szybko powrócił do pracy. Miała nadzieję, że Nat tego nie zauważył.
-Um... dzięki - odpowiedział, czując ciepło na jego policzkach.
Co się z nim działo?!
Wziął głęboki wdech, próbując się ogarnąć. To tylko zwykły komplement, nic takiego. Powinien przyjąć go z uśmiechem na ustach, a nie rumienić się jak dwunastoletnia dziewczyna!
Powrócił do eliksiru, po raz kolejny zerkając na podręcznik. Chciał się upewnić, że aby na pewno robi wszystko dobrze.
- Przeczytałeś całą recepturę?
- Tak - odpowiedział, będąc ciekawym, dokąd zmierza ta wymiana zdań.
Na pewno nie spodziewał się TEGO.
Po raz kolejny w ciągu kilku minut doświadczył totalnego zamrożenia. Jeśli wcześniej był tylko lekko czerwony, to teraz był przekonany, że jego twarz przypominała pomidora. Wziął kilka uspokajających wdechów, wracając do robienia eliksiru. Nie zwrócił uwagi na to, że jego dłonie drżą, ponieważ nie przeszkadzały mu w pracy. Wewnątrz trochę panikował, nie będąc całkowicie pewny, co do zapamiętanych przez siebie składników. Co jakiś czas zatrzymywał się na parę sekund, żeby sobie przypomnieć recepturę, przez co jego panika zaczęła wzrastać.
Zaczął się jednak zastanawiać, co było temu winne.
Fakt, że może spieprzyć eliksir, czy bardziej fakt, że Nathaniel się na nim zawiedzie?
- "Skup się" - skarcił się w myślach, dodając do kociołka kolejny ze składników.
Zaledwie pięć minut później oboje stali obok kociołka. Allen czekał na werdykt.
- Pomyliłeś jeden składnik - powiedział.
Nastolatek przegryzł wargę, czując osadzający się wstyd w żołądku. Z drugiej strony nie było tak źle, to tylko jeden składnik! Co może zrobić jeden, zły element?
Na przykład wypalić twoją dłoń. To przecież nic stra-
Chwila, co?!
Sapnął na widok ręki czarnowłosego. Tego na pewno się nie spodziewał.
W żaden sposób nie był zainteresowany tym, co do niego mówił. Jedynie, na czym mógł się skupić, to na jego zniszczonej kończynie.
- Nathaniel, twoja ręka... - zdołał wydukać, kiedy chłopak zaprzestał swój "monolog".
Uspokoił się, gdy ta zregenerowała się za pomocą jakichś kropli, które szczerze mówiąc, widział pierwszy raz w życiu. Uważał jednak, że pytania o nie sobie oszczędzi. Może kiedy indziej.
- Jaki mi jeszcze został? - zapytał, kiedy Nathaniel zaproponował koniec korepetycji na tamten dzień.
- Eliksir szczęścia.
Zastanowił się przez chwilę.
- Trudny?
- Odrobinę.
- Okey - powiedział, podnosząc kociołek.
- Co robisz? - podniósł brew.
- To samo, co ty z Eliksirem na przemianę w zwierzę - odparł, podchodząc do miejsca, gdzie znajdowały się różne butelki.
Przelał do nich eliksir, po czym wrócił na swoje miejsce pracy. Położył naczynie i zaczął je czyścić, a gdy skończył, postukał w nie swoją różdżką. Tak dla pewności.
- Mogę odzyskać swój podręcznik?
Chłopak bez słowa wyciągnął książkę spod szaty i podał swojemu uczniowi.
- Dzięki - mruknął, wertując strony.
Po odnalezieniu przepisu na miksturę przeczytał, jakie składniki będą mu potrzebne. Zaczął krzątać się po sali w ich poszukiwaniu. Mięta? Była. Pancerzyki chitynowe? Były. Sok z cytryny? Był. Figi Abisińskie? Były.
Położył wszystko na stół, tym razem zerkając na instrukcje. Nie chciał ponownie czegoś zepsuć. Przez nieuwagę położył jedną z fig blisko krawędzi stołu, co doprowadziło do jej upadku. Chłopak od razu oderwał wzrok od książki, z zamiarem podniesienia rośliny.
Tylko zamiast owocu, dotknął czegoś ciepłego i miękkiego tak jakby ludzka dłoń.
Wystarczyło mu kilka sekund, żeby zrozumieć, co się stało.
Oh, cholera...

<Nathaniel?>

czwartek, 28 czerwca 2018

Od Nathaniela do Allena

Nathaniel wziął do ręki wiadro z wodą i wlał je do kociołka, po czym wygrzebał z szafki gąbkę i specjalne rękawice, po czym podał je Allenowi.
-Tak jak normalne naczynia, głąbie - zaśmiał się cicho, jednak szybko się opamiętał, a uśmiech zszedł z jego twarzy szybciej niż się pojawił. - Tylko musisz pamiętać o tych rękawicach, niektóre eliksiry są silnie żrące. Ja coś o tym wiem.
Podwinął nieco rękaw, by pokazać towarzyszowi ślad po poparzeniu w ramach ostrzeżenia.
-Ow...
-Mój brat ma taki sam, ale na drugiej ręce - uśmiechnął się na myśl o bracie, a jego spojrzenie na moment złagodniało. Puścił rękaw, a ten swobodnie wrócił na swoje miejsce. -Dobra, umyj ten kociołek i pracujemy dalej. Na niewidzialność, tak?
-Ta - odpowiedział Allen, biorąc się za czyszczenie.
Nie trwało to długo, a kociołek został dokładnie umyty. Nathaniel wyjął swoją różdżkę, długą i czarną z licznymi grawerowaniami, po czym zastukał nią trzykrotnie o krawędź kotła.
-Musisz o tym pamiętać za każdym razem, gdy skończysz czyścić kocioł. To tak na wszelki wypadek, gdyby coś ze starego eliksiru jednak zostało.
-Jasne.
-Dobrze, pokaż, jak przyrządzasz kolejny eliksir.
Nathaniel wrócił na swoje dotychczasowe miejsce i znów patrzył, jak chłopak pracuje. Szło mu o wiele lepiej niż poprzednio. Sprawnie radził sobie ze składnikami, a wywar za każdym razem nabierał odpowiedniego koloru.
-Jesteś pojętnym uczniem. Aż sam się dziwię, że jeszcze tu jestem.
-Um... dzięki - odpowiedział chłopak, jednak stał tyłem i Bloodshed nie mógł zobaczyć wyrazu jego twarzy.
Przez chwilę przypatrywał się chłopakowi.  Bez wątpienia był umięśniony, Nathaniel widział to w jego ruchach, oraz w tym, że jego rękawy opadały odsłaniając umięśnione ramiona.
-Powinieneś coś zrobić z rękawami - rzucił. - Za bardzo opadają. Przeczytałeś całą recepturę?
-Tak.
-No to podnosimy poprzeczkę - powiedział, zamykając książkę i chowając ją pod swoją szatą. -Prawdziwy mistrz eliksirów powinien radzić sobie bez receptur. Nie wiem, czy chcesz zostać mistrzem, ale nie obchodzi mnie to. Ja zrobię z ciebie mistrza - powiedział, pochylając się nad nim i spoglądając w jego miedziane oczy, podczas gdy w jego szarych widoczne były determinacja i cień mroku. -Masz potencjał, Allenie Adkinsie.
Wrócił na swoje miejsce i usiadł, wracając do obserwowania. Tym razem nie miał zamiaru podpowiadać swojemu uczniowi i dając mu wolną rękę.
Chłopak krzątał się po sali, usiłując przypomnieć sobie kolejność dodawania składników. Kolejność w istocie nie jest ważna, ale o tym powie mu później. Może chłopak sam na to wpadnie.
Po pewnym czasie Allen stwierdził, że eliksir jest gotowy. Bloodshed wstał i spojrzał do wnętrza kociołka.
-Pomyliłeś jeden składnik - powiedział, po czym nie spuszczając wzroku z Allena włożył dłoń do kotła. - Widzisz?
Wyjął z niego dłoń praktycznie obraną ze skóry i mięsa, co wstrząsnęło czerwonowłosym chłopakiem, natomiast Nathaniel patrzył na niego ze spokojem na twarzy.
-Gdybyś się tego napił, eliksir wypaliłby twoje wnętrzności i zrobiłby dziury w twoim ciele, a wtedy nikt nie byłby w stanie ci pomóc.
-Nathaniel, twoja ręka...
-Spokojnie - sięgnął pod szatę i wyjął z niej małą fiolkę z dziwną, żółtą substancją. Wylał na dłoń kilka kropli, a ręka zaczęła się regenerować. - Chciałem ci tylko pokazać, jak fatalne skutki może przynieść jeden mały błąd. Poza tym poszło ci dobrze. Musisz więcej pracować. Chcesz jeszcze spróbować z trzecim, czy wolisz na dzisiaj skończyć?

<Allen?>

Od Allena do Nathaniela

Odetchnął z ulgą, kiedy gość z Curosicatu uciekł. Za to powinien być wdzięczny Nathanielowi. Zapewne, gdyby nie on, to skończyłoby się na tym, że Allen wróciłby do pokoju cały posiniaczony i zakrwawiony.
Zrównał z nim kroku, idąc w stronę lochów.
- Nie potrzebuję ochroniarza, doskonale sobie sam radzę - mruknął - To była jednorazowa sytuacja.
Oboje wiedzieli, że to kłamstwo, ale Bloodshed nie powiedział nic na ten temat, ku zaskoczeniu Allena. Myślał, że będzie chciał kontynuować rozmowę, twierdząc, że jest głupi, jeśli ma taki tok myślenia.
Kiedy doszli do sali, od razu wzięli się za lekcje. Allen robił wszystko, tak jak podpowiadał mu podręcznik. Nathaniel od czasu, do czasu korygował jego błędy, a w niektórych momentach podpowiadał o metodach, które nie były wspomniane w podręczniku. Zdziwiło to nastolatka, ale posłusznie wykonywał jego polecenia. Teraz to on był jego nauczycielem i musiał go słuchać, nawet jeśli coś wydawało mu się niepotrzebne i bezsensowne. W pewnym momencie zaczął mieć problem ze zrozumieniem treści zadania. Przeczytał instrukcje parę razy, ale nadal w jego głowie była pustka.
- Um... Nathaniel? - w końcu odważył się zapytać.
Chłopak spojrzał na niego z zainteresowaniem.
- Hm?
- Nie za bardzo wiem, co mam teraz zrobić... reszta receptury jest dla mnie niezrozumiała - przyznał.
Podszedł do niego, patrząc przez jego ramię na podręcznik. Czuł się trochę niezręcznie, gdy ten stał za jego plecami. Nie widział go oraz jego wyrazu twarzy, przez co nie mógł zobaczyć jego reakcji. Przygotowywał się do nakrzyczenia na niego, za niezrozumienie takich prostych rzeczy? Czy prędzej by go wyśmiał? Na szczęście jego nerwowość nie była mu potrzebna, ponieważ prawie od razu zaczął mu tłumaczyć, co ma teraz zrobić. Słuchał go uważnie, dopóki nie poczuł jego dłoni na swoim ramieniu. Próbował zignorować uczucie ciepła, które zaczęło się kumulować w dotykanym miejscu, a skupić się bardziej na jego wskazówkach.
Nat w końcu skończył mówić, a co za tym idzie, odsunął się i wrócił na swoje poprzednie miejsce. Rozluźnił się, zaskoczony tym, że w ogóle zaczął być spięty. Naprawdę dotyk starszego, tak na niego działał?
- Dzięki - powiedział z delikatnym uśmiechem, wracając do swojej pracy.
Tym razem wiedział o wiele więcej niż wcześniej.
- Nie ma za co. Po to tutaj jestem - odparł, opierając się na jednej z ławek.
Kilka minut później dodał do kociołka ostatni składnik. Wymieszał miksturę, po czym zrobił krok w tył.
- Chyba skończyłem - oznajmił.
- Chyba czy skończyłeś? - zapytał znudzony, podchodząc bliżej.
- To drugie - powiedział niepewnie.
Miał nadzieję, że wykonał wszytko dobrze. Nie chciał wiedzieć, jak zareagowałby Nathaniel, jeśli by coś zepsuł. Jego towarzysz włożył do eliksiru coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak ludzka skóra. Po chwili "to" wyjął, pokazując, że jest pokryte futrem.
- Zgaduję, że zrobiłem go dobrze.
- Tak, zrobiłeś - potwierdził - Który następny?
- Może ten na niewidzialność? - zaproponował.
Chłopak skinął głową, podnosząc kocioł i odchodząc na drugą stronę sali.
- Uh... Co robisz? - dopytywał.
- Przeleję miksturę do pustych fiolek i sprawdzę, czy potrafisz czyścić kotły.
Al zamrugał zdezorientowany.
To kociołki trzeba czyścić?!
W sumie nie wiedział, czemu się temu dziwił. To chyba było logiczne, że jeśli czyści się garnki, to, to samo robi się z kociołkami.
Tylko był w stu procentach pewny, że czyści się je w inny sposób, niż garnki.
Nathaniel wrócił z pustym kotłem, kładąc go na stole, po czym wrócił na swoje poprzednie miejsce, patrząc to na Allena, to na naczynie.
- Zaczynaj.
- Jasne... - zachichotał niezręcznie, patrząc na rzecz przed sobą, próbując sobie przypomnieć pierwsze lekcje eliksirów.
- Nie masz pojęcia, jak to zrobić, prawda?
Był cicho przez chwilę.
- Nie.
Nathaniel westchnął, a lisek podejrzewał, że w tamtym momencie miał ochotę dać sobie facepalma. Jednak nie zrobił tego, ponownie do niego podchodząc.
- Zrobię to raz, więc lepiej uważnie obserwuj.
Skinął głową, patrząc na to, co robił jego towarzysz.

<Nathaniel?>

Od Luciany cd Susan

Naprawdę?!
Czując na sobie te wszystkie spojrzenia, poczuła się, jak najgorsza osoba na świecie. Owszem, chciała o to zapytać i tego nie żałowała, ale fakt, że powiedziała to tak głośno, ją wpienił. Przecież nie miała takiego zamiaru! Na szczęście dziewczyna, nie miała jej tego za złe, a nawet pozwoliła jej z nią usiąść. Powoli zaczęła wracać do siebie z sytuacji sprzed chwilą, nie czując już aż takiego poczucia winy. Rozbawiło ją niezmiernie spojrzenie, które jej towarzyszka rzucała w stronę Bloodshed'a. Chcąc nie chcąc znała jego rodzinę dość dobrze. Co prawda bliższy kontakt, oprócz tego w szkole, miała z nimi tylko raz i to wtedy, kiedy miała dziewięć lat. Nawet wtedy żaden z nich nie przejawiał chęci do rozmowy z kimkolwiek, kto nie należał do ich rodziny. Luciana nie winiła ich, ponieważ sama rozmawiała tylko z Felicianą i Antonio.
- Luciana Calabrese - uścisnęła jej dłoń, tym razem robiąc to o wiele dokładniej, niż wcześniej.
Nie miała pojęcia dlaczego przedstawiła się całym imieniem, kiedy ona tego nie zrobiła. W sumie, od dziecka było jej wpajane, że powinna szczycić się swoim nazwiskiem. Jakie jest, jednak prawdopodobieństwo, że Susan słyszała je wcześniej?
Położyła książkę na biurku i spojrzała na te dziewczyny. Naprawdę mocno wkuwała na sumy.
- Więc w której klasie jesteś? - zapytała, żeby rozluźnić nieco atmosferę i zmienić temat.
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz była dla kogoś taka miła. Miała nadzieje, że nie ma tu żadnego ze szpiegów Valerii. Już mogła sobie wyobrazić jej zadowolony uśmiech na twarzy i paplanie o tym, jak zaczyna robić się coraz miększa na przestrzeni lat. Wewnętrznie się na to skrzywiła.
- W trzeciej - odparła.
- To tak samo jak ja - powiedziała, ze znudzeniem obserwując resztę pomieszczenia.
O dziwo, dzisiaj dużo uczniów postanowiło odwiedzić mury biblioteki.
- Jak ci idzie nauka na sumy? - tym razem głos zabrała Susan.
- W porządku. Teraz zostaje, tylko mieć nadzieje, że niczego nie zapomnę - uśmiechnęła się lekko, stukając paznokciami w okładkę swojej książki - A tobie?

<Susan?>

Od Nathaniela do Allena

Ponownie spojrzał na zegarek. Czas minął.
Nathaniel westchnął i udał się w drogę powrotną do wieży swojego domu. Powoli wszedł po schodach i wyszedł na korytarz. Już miał wejść na kolejne schody, gdy usłyszał dość interesującą rozmowę w jednym z bocznych korytarzy.
-Z kim jesteś umówiony? - zapytał jakiś chłopak, po szacie Nathaniel poznał, że jest to uczeń Curiosicat. - Pewnie ze swoim chłopakiem.
Nathanielowi nie podobało się to, jak młodzieniec zwraca się do Allena ani to, że czerwonowłosy chłopiec leży na ziemi.
Powolnym krokiem ruszył w ich stronę, jego kroki odbijały się echem od ścian korytarza. Obydwaj chłopcy spojrzeli na niego, Bloodshed mógł zobaczyć przerażenie w zielonych oczach napastnika. Nathaniel zatrzymał się tuż przy nim, obrzucił go chłodnym spojrzeniem.
-Był umówiony ze mną - powiedział i wyciągnął dłoń do Allena.
Adkins przyjął jego pomoc i stanął obok niego. Uczeń Myservusu chwycił zielonookiego chłopca za kołnierz i zbliżył swoją twarz bardzo blisko jego twarzy. Patrzył prosto w jego przerażone oczy, a z jego twarzy nie dało się wyczytać żadnych emocji.
-Jeszcze raz zobaczę, że znęcasz się nad kimkolwiek, a dowiesz się, dlaczego tak naprawdę wszyscy boją się Bloodshedów - mówił, groza w jego zimnym głosie. -A twoja dziewczyna cię zdradza, nie od dziś z resztą - powiedział, prostując się i puszczając jego kołnierz.
Skierował się w stronę lochów, po czym zatrzymał się i spojrzał przez ramię na Allena.
Chłopak podbiegł do niego i chwilę później szli razem równym krokiem.
-Czas na to, żebym przyszedł już minął - powiedział brązowooki chłopiec, zerkając na towarzysza.
-Zatrzymały cię niespodziewane okoliczności, więc ci to wybaczę. Musisz nauczyć się bronić, nie będę zawsze tam, gdzie ty, nawet gdybym chciał - powiedział i kątem oka zobaczył delikatny rumieniec na twarzy chłopca.
W końcu dotarli do sali, w której jeszcze kilka godzin temu mieli lekcje. Nathaniel wyjął z torby kawałek pergaminu i podręcznik do eliksirów, po czym otworzył go na odpowiedniej stronie.
-Wciąż mamy trzy godziny. Możemy poświęcić ten czas albo na kilka prostszych eliksirów, albo jeden dłuższy. Co wolisz?
-Może zacznijmy od czegoś prostego.
-W porządku. Dzisiaj postaramy się zrobić pierwsze trzy z listy. Eliksir pozwalający zmienić się w zwierzę, pozwalający na niewidzialność przez pewien czas i zapewniający szczęście na cały dzień - podał mu podręcznik. - Przygotuj stanowisko. Zrobimy tak, jakby mnie tu nie było. Kiedy zobaczę, że z czymś sobie nie radzisz, pomogę ci, dobrze?
Allen pokiwał głową z lekkim zdziwieniem na twarzy. Zapewne nasłuchał się o tym, jakim to Nathaniel jest skurwielem i jaki to jest przerażający.
Bo był skurwielem i był przerażający.
Nie był taki jednak przez cały czas. Jak dotąd Allen nie robił niczego głupiego, więc Nathaniel nie miał powodów, by się na nim wyżywać. Dokładnie obserwował każdy ruch chłopaka. To, jak wyciągał kociołek (uśmiechnął się przy tym delikatnie, ponieważ wybrał odpowiedni do eliksiru rozmiar, a na lekcjach zauważył, że chłopak czasami nawet z tym ma problem). Wziął wszystkie odpowiednie składniki i rozłożył je przed sobą tak, jak powinien. Powoli przystąpił do robienia eliksiru.
Dokładnie mieszał powstały wywar, zerkając co jakiś czas do podręcznika. Powoli sięgnął po pęczek ziela alpejskiego i położył go na drewnianej desce, sięgnął po nóż.
-Hej - powiedział Nathaniel cicho, ale wystarczająco głośno, by Allen go usłyszał. - Cały pęczek. Tak uzyskasz lepszy efekt. Staraj się zawsze czytać o typowych składnikach, dzięki temu będziesz wiedział w jakiej postaci składniki dadzą jaki efekt.
Allen wrzucił cały pęczek do kociołka.
-Um... Nathaniel?
-Hm?
-Nie za bardzo wiem, co mam teraz zrobić... reszta receptury jest dla mnie niezrozumiała.
Nathaniel wstał i podszedł do swojego ucznia, zerknął mu przez ramię i uśmiechnął się mimowolnie.
-To przez te skomplikowane terminy, tak? Coś mi się wydaje, że nie uważasz na lekcjach, a przynajmniej nie na wszystkich. Mieliśmy to w zeszłym semestrze. Dobrze, powtórzmy to - powiedział, po czym położył dłoń na ramieniu Allena i zaczął mu tłumaczyć znaczenie skomplikowanej receptury, wodząc palcem za tekstem.

<Allen?>

Od Susan do Luciany

Dziewczyna otworzyła szeroko oczy, gdy wszystkie spojrzenia wokół, łącznie z błękitnymi oczami Serge'a spoczęły na niej. Susan zasłoniła coraz bardziej czerwoną twarz książką, udając, że lektura całkowicie ją pochłonęła. Kątem oka spojrzała na członkinię Curiosicat, która zarumieniła się delikatnie najwyraźniej zdając sobie sprawę z tego, co zrobiła. Nawet bibliotekarka wlepiała w nią swoje spojrzenie.
Kiedy już wszyscy wrócili do swoich zajęć dziewczyna odetchnęła i położyła książkę na stole, odwróciła się twarzą do rozmówczyni. Nie była zła, wiedziała, że dziewczyna nie chciała wypowiedzieć tych słów aż tak głośno.
-To aż tak widać? - zapytała cicho.
-Dziewczyno, czerwienisz się jak burak - odpowiedziała ciszej niż poprzednio.
Usiadła obok Susan, która nawet nie wiedziała, kiedy zrobiła dziewczynie miejsce obok siebie. Zaczęła się zastanawiać, czy gdzieś pod ławką nie schowały się wróżki przyjaźni, które pojawiały się w jej ulubionych bajkach z dzieciństwa.
Wiedziała, jak bardzo jest naiwna. Trzy czwarte szkoły wzdychało do braci Bloodshed, jednak oni nie wydawali się zainteresowani absolutnie żadną z nich. Susan zdawała sobie sprawę z tego, że to mało prawdopodobne, że Serge zwróci uwagę akurat na nią.
Zwróciła wzrok w stronę chłopaka czytającego książkę między regałami i chyba odpłynęła na zbyt długo, bo po chwili zobaczyła, jak siedząca obok dziewczyna pstryka jej palcami przed twarzą.
-Halo, ziemia do... jak ty masz właściwie na imię?
-Och, wybacz. Jestem Susan - wyciągnęła rękę w jej stronę już po raz drugi tego dnia.

<Luciana Karbonara?>

Od Luciany do Susan

Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami była jedyną lekcją w całej szkole, która ją odprężała. Przy tych stworzeniach zapominała o stresie danego dnia. Nie był to jednak jej ulubiony przedmiot w szkole z pewnych powodów, ale go lubiła. Akurat w tamtym momencie stała przy jednym z jednorożców, delikatnie gładząc jego grzywę. Były to jedne z jej ulubionych zwierząt w całym magicznym świecie. Nie miałaby nic przeciwko, gdyby mogła jednego z nich posiadać.
Po ONSM przyszedł czas na Wróżbiarstwo oraz Transmutację. Z każdego z tych przedmiotów dostała po jednej ocenie, ponieważ sama z przyjemnością zgłosiła się do odpowiedzi. Nauczyciele, jak zwykle ją pochwalili i powiedzieli reszcie uczniów, żeby brali z niej przykład. Luciana tylko na to się uśmiechnęła.
Obiad zjadła w towarzystwie Valerii i Yuko. Nie słuchała nawet, o czym rozmawiały, ale z tego, co mogła dosłyszeć, to Valeria chwaliła się Yuko tym, że za niedługo będzie miała nową sukienkę. Włoszka skrzywiła się, wstając od stołu. Dawno temu zjadła swój posiłek, a siedziała tam tylko dlatego, że nie miała nic innego do roboty.
Po lekcjach zwykle wracała do swojego pokoju i spędzała czas z książkami. Dzisiaj jednak postanowiła zajrzeć do biblioteki i wypożyczyć jakąś książkę do przeczytania w czasie sumów. Uczyła się na nie ostatnie dwa miesiące i czuła się odpowiednio przygotowana. Nie chciała więc kolejnych dwóch tygodni spotkać na szybkim powtarzaniu notatek, a chciała się uspokoić przy dobrej lekturze i ciepłej herbacie. Chodziła między regałami, szukając czegoś idealnego dla siebie. W końcu znalazła coś, co ją zainteresowała. Wzięła powieść do rąk, czytając opis. Zaczęła kierować się w stronę wyjścia, co jakiś czas odrywając wzrok od książki, żeby przypadkiem znowu na kogoś nie wpaść.
Nie chciała mieć powtórki z tamtego ranka.
Odrywając wzrok po raz kolejny, dostrzegła dziewczynę, którą ją uderzyła, siedzącą na jednym z miejsc w bibliotece i czytającą jakąś książkę. Z tego miejsca mogła zauważyć, że to zapewne coś związanego z nadchodzącymi sumami. Ich spojrzenia się spotkały, a dziewczyna otwierała usta, żeby coś powiedzieć. Przeszkodził jej w tym młodszy Bloodshed, który do niej podszedł. Oboje wymienili parę zdań, po czym chłopak wziął jej książkę, pozostawiając ją z ciemnym rumieńcem na twarzy.
Luciana podniosła brwi, podchodząc bliżej dziewczyny. Sama nie wiedziała dlaczego, to zrobiła, a jej sygnały ostrzegawcze w mózgu, błagały ją, żeby zawróciła. Zamiast tego wypaliła, może troszkę zbyt prześmiewczo:
- Podoba ci się Serge?

<Susan?>

Od Allena do Nathaniela

Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Nie mógł jednak nie powiedzieć, że nie odczuł dużej ulgi z tego powodu. Miał zamiar mu ponownie podziękować, ale chłopak zdążył już opuścić łazienkę. Allen po raz ostatni spojrzał na siebie w lustrze i również wyszedł z pomieszczenia. Od razu skierował się w stronę swojego domu, żeby móc poprawić "makijaż".
Pozostałe lekcje poszły mu całkiem sprawnie, żadnych prac grupowych, za co był wdzięczny.
Obiad szybko przyszedł i równie szybko minął. Spędził go przy osobach z drużyny Scorpalorii. W tajemnicy przed nimi wysłuchiwał najnowszych plotek i kto, z kim się związał. Rzadko kto z drużyny z nim rozmawiał. Najczęściej po meczach, kiedy wykonał dobrą robotę w odbijaniu tłuczka.
Tematy rozmów zeszły na jutrzejsze sumy, a po usłyszeniu tego, Allenowi przypomniało się, że najprawdopodobniej jeszcze dzisiaj będzie miał swoje pierwsze korepetycje z Eliksirów. Zaczął zastanawiać się jakim nauczycielem jest Nathaniel. Na lekcji był pomocny, ale kto wie, czy w przypadku nauczania nie będzie surowy?
Lekcja, którą miał po obiedzie to, Muguloznawstwo. Nie chciał się przechwalać, ale był najlepszym uczniem w swojej klasie. Pewnie dlatego, że był jedynym, który miał taki bliski kontakt z mugolami, przez całe swoje życie... Mimo to nie był ono jego ulubionym przedmiotem.
W drodze do klasy lekcyjnej spotkał Nathaniela, który go powiadomił go o nadchodzących korepetycjach.
- Jasne, będę tam! - powiedział przez ramię, ponieważ chłopak zdążył już odejść w przeciwnym kierunku.
Nie mógł powstrzymać delikatnego rumieńca, który pojawił się na jego policzkach, kiedy wspomniał o jego ocenach. Musiał się zgodzić, nie były one zbyt obiecujące, ale starał się, jak najbardziej mógł! Był prawie pewien, że z jego pomocą, mógł osiągnąć lepsze wyniki.
Na lekcji nie dowiedział się niczego nowego. Chociaż nie powinien się tym dziwić. Wątpił, że kiedykolwiek na tych zajęciach pojawi się coś, co go zaskoczy. Będąc na korytarzu, zerknął na zegar. Widząc, że zostało mu jeszcze trochę czasu, postanowił pójść do swojego pokoju, żeby odłożyć w nim wszystkie zbędne podręczniki. Nie widział potrzeby tachania ich ze sobą. Szedł sobie spokojnie korytarzem, jakoś specjalnie się nie spiesząc. Do czasu.
- Ej, ty z czerwonymi włosami!
Oho, zaczyna się.
A było tak spokojnie...
Odwrócił się w stronę osoby, która go wołała. Był to chłopak, na oko od niego starszy. Miał mundurek w barwach Curiosicat.
Uśmiechnął się do niego przyjaźnie.
- Czy coś nie tak?
Nieznajomy podszedł do niego i złapał za kołnierz, przeszywając go spojrzeniem zielonych oczu.
- Widziałem, jak patrzyłeś na moją dziewczynę.
Huh? Nie przypominał sobie, żeby zerkał na jakieś przedstawicielki płci pięknej. Jak już, to na chłopaków...
- To musi być jakieś nieporozumienie - zapewnił spokojnie - A teraz jeśli pozwolisz, muszę być gdzie in-
- No tak - chłopak parsknął - Jak mógłbym podejrzewać o to takiego pedała jak ty? Eyeliner, podkład. Jeszcze mi powiedz, że zaczniesz sobie robić manicure? - wyśmiał go.
Al zmarszczył brwi, a jego ręce aż świerzbiły, żeby uderzyć tego palanta, ale nie mógł. Nie miał zamiaru łamać swoich zasad, tylko dlatego, że ktoś go obrażał.
- Pedał, to jest od roweru - powiedział radośnie.
Ból w policzku, którego doświadczył zaledwie kilka sekund później, był tego warty.
- Nie wymądrzaj się tak - warknął - Bo jeszcze tego pożałujesz - popchnął go, a lisek stracił równowagę, upadając na podłogę.
Przetarł obolałą część twarzy, ale jak najdelikatniej, żeby nie zetrzeć podkładu.
- Mogę już iść? - zapytał - Jestem z kimś umówiony i wbrew pozorom nie chciałbym się spóźnić.
- Umówiony? - parsknął - Pewnie ze swoim chłopakiem, co?
Otwierał już usta, żeby coś powiedzieć, ale ktoś był od niego szybszy.
A tym kimś była osoba, która powinna czekać na niego w lochach.

<Nathaniel?>

Od Susan do Luciany

Susan odwróciła się, by wrócić do swoich przyjaciół, jednak znów wróciła wzrokiem do odchodzącej dziewczyny. Jakby się nad tym zastanowić, to nie była ona taka zła. Kto wie, może tak naprawdę była przemiłą osóbką, która po prostu nie radzi sobie z problemami...
A tam, pieprzysz - mruknęła sama do siebie, po czym zdała sobie sprawę, że przyjaciele wlepiają w nią wzrok.
-Ups - uśmiechnęła się nerwowo. -Wybaczcie, znowu mówiłam sama do siebie.
-Musisz coś z tym zrobić, Susan, inaczej w końcu stanie się tak, że nauczyciel będzie coś do ciebie mówił, a ty znów odpłyniesz i mrukniesz "spierdalaj", a wtedy nie ujdzie ci to na sucho.
-Hej, nie odlatuję na lekcjach! - spojrzała na chłopaka, który tylko uśmiechnął się krzywo.
-Jasne. Szczególnie, gdy patrzysz na młodego Bloodsheda.
-Chodzi ci o Serge'a? - zapytała. -Mamy ze sobą najwyżej trzy lekcje.
-I zawsze na tych trzech nie da się z tobą skontaktować - powiedziała stojąca obok niej dziewczyna.
-A, pieprzysz - powiedziała, tym razem jednak skierowała te słowa do koleżanki.
Przyjaciele zaśmiali się, po czym każdy poszedł w swoją stronę. Susan westchnęła i rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia. Lekcje już dawno się skończyły, a jej przyjaciele już wcześniej coś sobie zaplanowali.
Zapowiadał się kolejny cudowny dzień w szkolnej bibliotece.
Siedziała na swoim stałym miejscu, z górą książek na stole przed sobą. Była w trakcie czytania jednej z nich, gdy nagle usłyszała kroki. Zobaczyła, że to dziewczyna, której nie tak dawno dała w twarz. Czego mogła chcieć?
Już miała otworzyć usta, by coś powiedzieć, jednak przerwał jej chłopięcy głos:
-Och, szukałem tej książki. Widzę, że masz wiele innych, mógłbym ją sobie wziąć? - Serge Bloodshed, istne bóstwo wskazywało leżącą obok Susan książkę.
-Jasne - odpowiedziała, uśmiechając się przyjaźnie. - Zawsze robię zapasy, żeby ktoś przypadkiem nie zabrał mi książki sprzed nosa.
-Rozumiem - chłopak uśmiechnął się, zabierając książkę. -Do zobaczenia jutro na... astronomii?
-I sumach.
-No tak, sumy - wzdrygnął się. -Do zobaczenia!
Pomachała mu, starając się nie przybrać barwy buraka, po czym spojrzała na stojącą obok niej dziewczynę, która unosiła jedną brew.
Plan na nieprzekształcenie się w buraka wziął w łeb i Susan stała się czerwona jakby ktoś wylał na jej twarz wiadro farby.

<Karbonara?>

Od Nathaniela do Allena

-Pomogę ci - odpowiedział.
Poczuł na sobie zdziwiony wzrok chłopaka. Nathaniel nadal patrzył przed siebie z beznamiętnym wyrazem twarzy i skrzyżowanymi ramionami, jednak nawet nie patrząc na chłopca mógł wyczuć, co czuje.
-Nie dziw się tak - powiedział. -Profesor udostępni nam salę na jakiś czas, jeszcze to z nim omówię. Ale jeśli zobaczę, że nie robisz postępów, zrezygnuję.
To mówiąc odszedł, nawet nie odwracając się, by spojrzeć na towarzysza.
Jak zwykle z nikim nie rozmawiał siedząc przy biesiadnym stole. Inni uczniowie jedli i rozmawiali ze sobą, podczas gdy on w samotności spożywał największe dobro tej szkoły, jakim był... barszcz.
Chyba nie spodziewaliście się, że będzie się rozkoszował homarem w sosie awokado i kawiorem?
Na kolanach miał otwarty zeszyt do sumów, z którymi według nauczycieli radził sobie bardzo dobrze, jednak jego zdaniem wcale nie było dobrze.
Sumy były potrzebne, by zostać aurorem, do czego mu się wcale nie paliło, jednak wszyscy z jego rodziny zawodowo zajmowali się ściganiem przestępców i nie wyobrażali sobie, by Nathaniel mógł zajmować się czymkolwiek innym.
Spojrzał tęsknie w stronę stołu Drignis, by odnaleźć swojego brata rozmawiającego ze swoim dobrym kolegą. Uśmiechnął się delikatnie widząc, że przynajmniej Serge dobrze się bawi.
Po obiedzie skierował się w stronę sali do transmutacji. W drodze na lekcje zauważył Allena i podszedł do niego.
-Rozmawiałem z profesorem. Możemy zajmować salę codziennie od szesnastej do osiemnastej. Dał mi spis eliksirów, które powinieneś umieć przyrządzać i tych, które mógłbyś zrobić na ocenę dodatkową, ponieważ, cóż... twoje ostatnie oceny zwaliły mnie z nóg i to nie w tym pozytywnym sensie. Będę czekał piętnaście minut wcześniej przed salą, jeśli nie przyjdziesz, uznam to za twoją rezygnację. Do zobaczenia.
Lekcja transmutacji minęła jak zwykle szybko. Nie było to dziwne, ponieważ Bloodshed naprawdę lubił ten przedmiot i nauczycielkę, która wszystkich uczniów traktowała tak samo, w przeciwieństwie do nauczyciela numerologii, który upatrzył sobie chłopaka jako swojego pupilka.
Zdobywszy bardzo dobrą ocenę za przemienienie chomika w szafę zadowolony wyszedł z klasy od razu kierując się w stronę lochów, by tam zaczekać na Allena. Zastanawiał się, dlaczego sale lekcyjne do przyrządzania eliksirów zawsze znajdowały się w lochach. Zawsze. Hogwart, Ivelmorny...
Wszędzie.
Oparł się o ścianę i spojrzał na zegarek. Adkinsowi zostało dziesięć minut.

<Adkins?>

Od Allena do Nathaniela

Musiał przyznać, że współpraca z Nathanielem była przyjemnością. Obawiał się, że chłopak może wydać się wredny i będzie krytykował, każdy jego ruch, ale było wręcz przeciwnie. Wydawał się bardziej pomocny, niż jakakolwiek osoba, z którą kiedyś musiał pracować. Dawał mu niezbędne wskazówki, dzięki którym, Allen czuł, że może podbić następną lekcję Eliksirów. Ucieszył się na wysoką ocenę, chociaż podejrzewał, że dostali ją tylko i wyłącznie za nazwisko Nathaniela. A może ich eliksir naprawdę był tak dobry? Musiał przyznać, że korepetycje brzmiały przekonująco, ale widząc minę chłopaka, uznał, że zapewne nie chciał tego robić. Cóż się dziwić? Z drugiej strony, dlaczego liczył na coś innego? Czekał cierpliwie na rozwój wydarzeń, kiedy poczuł coś mokrego na swojej twarzy. Intuicyjnie złapał się za policzek, odkrywając, że na jego dłoni został podkład. W panice zaczął się rozglądać po sali, aż w końcu postanowił uciec. Sam nie wiedział, dlaczego sądził, że był to dobry pomysł, ale głupio było teraz tam wrócić. Wszedł do najbliższej męskiej łazienki i poszedł do lustra. Nie było tak źle, tylko jedna z jego blizn była na widoku. Mógł to naprawić, musiał tylko wrócić do pokoju i-
Usłyszał skrzypienie, otwartych drzwi. W odbiciu mógł zobaczyć, postać Nathaniela. Nie wiedział dlaczego, ale poczuł dziwną ulgę, kiedy okazało się, że to tylko on. Mimo to zasłonił bliznę dłonią, co z tego, że pewnie już ją widział.
Po jego słowach utwierdził się w przekonaniu, że tak. Widział ją. Wyczyścił twarz z resztek podkładu, na policzku, na którym widniała blizna. Druga strona oraz jego oczy były bezpieczne.
- Dziękuję - mruknął - Dużo to dla mnie znaczy.
To było dziwne. Przecież jego towarzysz nawet nie wiedział, gdzie się jej nabawił, a przez te słowa, mógł zacząć coś podejrzewać.
- Uh... Co do tych korepetycji - zaczął, chcąc zmienić poprzedni temat.
Sam nie wiedział, czemu akurat zaczął mówić o tym, ale to było jedyne, co w tym momencie wpadło mu do głowy. I tak znał już odpowiedź.
<Nathaniel?>

środa, 27 czerwca 2018

Od Luciany do Susan

Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie zaskoczyły ją przeprosiny dziewczyny. Szczerze, to nie spodziewała się takiego aktu z jej strony. Spodziewała się zarozumiałego uśmieszku lub jakichś kpin z jej strony, ale... nie tego. Niezauważalnie spojrzała na jej mundurek.
Lumentis.
To wszystko wyjaśniało.
Miała zamiar na nią nawrzeszczeć, wyśmiać, że co ona sobie wyobrażała - tak właśnie widziała to w swoich myślach. Jednak rozmowa z Valerią, sprawiła, że jej humor spadł na tyle, żeby nie bawiła się w agresorkę. Tak też zrobiła.
- Cokolwiek - mruknęła od niechcenia, niepewnie podając jej dłoń - Następnym razem zastanów się dwa razy, zanim coś zrobisz. Kto wie, kogo uderzysz następnym razem? - puściła jej dłoń i jak gdyby nigdy nic, skierowała się w stronę błoni.
Najprawdopodobniej już nigdy nie spotka tej dziewczyny ponownie, chociaż zdała sobie sprawę, że nie miałaby nic przeciwko. Była jedyną, która kiedykolwiek spojrzała na nią z taką szczerością, to było... Miłe. Przegryzła wargę, ignorując narastające w niej uczucia. Na razie musiała, to zignorować.
Mogła mieć tylko nadzieję, że będzie miała szansę z nią jeszcze porozmawiać.
No i oczywiście, że nie będzie miała nic przeciwko jej specyficznemu charakterowi.
"Za szybko" - skarciła się w myślach - "Nawet jej nie znasz, a już sobie wyobrażasz, jak mogłaby wyglądać wasza przyjaźń. Jesteś żałosna" - wyśmiała się, idąc przed siebie.
Była tak zaabsorbowana swoimi myślami, że nawet nie zwróciła uwagi na to, że dziewczyna odprowadzała ją wzrokiem.

<Susan?>

Od Nathaniela do Allena

Młodzieniec spojrzał beznamiętnym wzrokiem na siedzącego obok niego chłopaka. Dostrzegł wyraz niezrozumienia na jego twarzy, gdy wylądowały na nim spojrzenia innych osób, w szczególności dziewcząt.
-Nie zwracaj na to uwagi - odpowiedział chłodnym głosem, wyciągnął rękę do Allena. -Nathaniel.
Chłopak uśmiechnął się delikatnie i uścisnął dłoń Bloodsheda, który zmusił się do uniesienia jednego z kącików ust. Przyjrzał się dokładnie twarzy partnera. Nietrudno było dojrzeć eyeliner na jego miedzianych oczach. Nathaniel musiał przyznać, że jeszcze nigdy nie spotkał się z takim odcieniem u jakiejkolwiek osoby. Zaraz, czy to podkład?
Postanowił o to nie pytać. Nie interesowało go to, poza tym nie był osobą, która wtrącała się w życie innych. Miał wystarczająco dużo własnych problemów. Ojciec kłamca, brat z nieślubnego związku, obowiązek utrzymania nazwiska Bloodshed czystym i nieskalanym, strzeżenie rodzinnych sekretów...
Zawsze wmawiano mu, że Bloodshedowie są najlepsi ze wszystkich. Nie usłyszał tego jednak od matki, ale od swoich dziadków, wujków i innych ciotek. Nathaniel nigdy nie uważał, by było to prawdą, chociaż nie mógł zaprzeczyć, że jego rodzina znajdowała się na wysokim stanowisku i miała niezwykle utalentowanych członków, jednak co z tego, skoro należało do niej tylu zepsutych ludzi? Przykładem jest choćby uciekający od rodziny ojciec...
-Znasz się na eliksirach? - zapytał, patrząc na listę składników.
-Nie, niezbyt - odpowiedział Allen, patrząc na recepturę jak ośmiolatek na zadanie z matematyki dla licealistów.
Tak, Nathaniel wiedział bardzo dużo o świecie mugoli, ponieważ w przeciwieństwie do innych uczniów uważał na wszystkich zajęciach, nawet na mugoloznawstwie. Niejednokrotnie odwiedzał też świat ludzi niemagicznych, ponieważ był go bardzo ciekawy.
-W porządku - westchnął. -Przydaj się na coś i przynieś kociołek.
Chwilę później Nathaniel usłyszał uderzanie stali o drewno i nie miał wątpliwości co do tego, że nadciąga Allen z kociołkiem.
Później zabrali się za przygotowywanie składników. Nathaniel widząc, że partner w ogóle sobie nie radzi ruszył mu z pomocą w obawie, że ten spartoli robotę.
-Zobacz, jeśli nie potrafisz tego posiekać, bo ucieka, to to zgnieć - powiedział i nacisnął małą fasolkę bokiem noża, po czym wrzucił ją do parującego kociołka. - Czasami trzeba wyjść poza schemat, rozumiesz? - podniósł otwarty podręcznik, patrząc na Allena, który uśmiechnął się delikatnie i pokiwał głową.
W końcu lekcja dobiegła końca i nauczyciel zaczął oceniać ich prace. Doradzał większości uczniów, co należałoby zrobić inaczej i podawał im oceny. Niektórzy musieli zgłosić się na poprawę tejże oceny.
-Bloodshed i Adkins... - zaczął, spojrzał na eliksir, zbadał jego konsystencję, po czym wrzucił do niego kilka listków, by zbadać reakcję. -Doskonale! Tego można było się spodziewać po Bloodshedzie. Daję wam najwyższą ocenę, chociaż wolałbym, by pan Adkins nieco bardziej się angażował. Może zaczniesz mu dawać korepetycje, Nathanielu?
Młodzieniec już miał otworzyć usta, by odpowiedzieć, gdy nagle usłyszał huk i poczuł coś mokrego na swojej dłoni. Czyjś eliksir wystrzelił, ale na szczęście nie był dobrze przygotowany i nikomu nie uszkodził skóry. Nathaniel spojrzał na swojego partnera, któremu eliksir oblał część twarzy. Jego podkład zaczął spływać ku panice chłopca, który szybko wybiegł z sali.
Nathaniel uznał, że jako jego partner ma obowiązek mu pomóc. Poszedł za chłopakiem, odnalazł go w jednej z łazienek. Kątem oka zobaczył bliznę na jego twarzy. Wypadek we wczesnych latach? Atak wilkołaka? A może coś innego?
Nie interesowało go to. Wyjął z kieszeni chustkę i podał ją Allenowi, by ten mógł się wytrzeć, po czym nałożył na jego blond głowę kaptur z szaty Foxmunditi. 
-Nikt ich nie widział - powiedział Nathaniel, nie patrząc na niego, gdy ten czyścił twarz z resztek eliksiru. -Ja nikomu nie powiem. Rozpuszczanie plotek nie jest w moim stylu.
Opierał się o umywalkę ze skrzyżowanymi ramionami, patrzył przed siebie, a jego szare oczy błyszczały w półmroku.

<Allen?>