wtorek, 4 grudnia 2018

Od Gabriela

Gabriel po raz kolejny przemierzał korytarze, rozglądając się nerwowo. Miał wrażenie, że wszyscy na niego patrzą. Mały okularnik od zawsze był obiektem podśmiechujek i drwin większości uczniów, bo albo to kujon, albo to roztrzepany, a bo się dziwnie zachowuje, a bo gej. Gdy nie był wyśmiewany i obrażany przez szkolną grupę chuliganów jakieś dziewczyny pytały go, czy ma chłopaka i czy robi z nim takie rzeczy, jak w tych wszystkich fanfikach.
Owszem, czytał fanfiki wiele razy, ale nigdy nie miał doświadczenia w takich sprawach, dlatego zawsze na takie pytania czerwienił się jak burak i uciekał z jakąś głupią wymówką.
Teraz rozglądał się w poszukiwaniu prześladowców, by w razie czego ich wyminąć. Niestety i tym razem mu się nie udało. Został zaciągnięty do bocznego korytarza i magiczną siłą przyparty do ściany. Nagle pojawił się przed nim jego prześladowca na pełnym etacie, a zaraz potem reszta ekipy.
Szlag, pomyślał, eliksir niewidzialności.
-No, Gej-briel, ktoś tutaj znowu dostanie wpierdol za ten gejowski szaliczek.
- Spierdoliło czy spierdoliło? - usłyszał nagle. -Dawno po dzwonku, panowie, wzorowi czarodzieje powinni siedzieć w klasach i kuć na pamięć ilość stężenia tęczy w gównie jednorożca
Zapłakany Gabriel spojrzał na nieznajomego. Jego lewe oko było fioletowe, już zdążyli dać mu w twarz. Okulary zdjął wcześniej, tak z przyzwyczajenia. Kurczowo trzymał w dłoni swój jasnoróżowy szalik w kratkę, który jeden z prześladowców usiłował mu wyrwać.
-Masz jakiś problem, kolego? - zapytał, nie puszczając Gabriela.
Przybysz przewrócił oczami, słysząc odzywkę urwipołcia spod ciemnej gwiazdy. czy wszystkim bed bojom pokończyły się już eleganckie, wyśmiewcze teksty i muszą korzystać z tych utartych szablonów?
- No mam, jestem niewyspany, wkurwiony, głodny i zdezorientowany - wyliczał znużonym tonem. - ale przynajmniej nie muszę się martwić, że moja reputacja będzie bardziej zszargana, nie mam nic do stracenia, nie wiem, jak wy panowie, w każdej chwili mogę iść na solo - wzruszył ramionami. - bić się potraficie, czy tylko z was takie jęczydupy?
Chuligan spojrzał na niego i uśmiechnął się złowieszczo. Rzucił Gabrielem na podłogę i wyprostował się.
-A może ty też jesteś gejuchem, co? - podszedł do niego.
Gabriel zaczął szukać na ziemi okularów, które wypadły mu z kieszeni.
Dlaczego zawsze musi dziać się się to samo?!
- Nie przypominam sobie, abym któremuś z was zaglądał do łóżka, więc proszę, aby nie zaglądać do mojego, ok? Jeszcze wyjdzie, że zaliczyłem któremuś matkę i teraz jest moim synem - wzruszył ramionami. - Więc do ojca się nie skacze, ok?
Przez chwilę stali jak wryci, gapiąc się na niego. Nawet Gabriel, który jeszcze nie znalazł swoich okularów, zwrócił wzrok w stronę chłopaka.
W końcu jeden z chuliganów otrząsnął się.
-Dobra, stary. Widzę, że niezły z ciebie koleś i że chyba masz słaby humor. Może sobie ulżysz? - wskazał za siebie na Gabriela, który nawet nie musiał widzieć, by wiedzieć, co ma na myśli.
Nie zrobi tego, prawda...?
-W tej chwili humor poprawi mi tylko porządne spanko, babciny obiadek i święty spokój, co mi da, że mu wtłukę? Ani z tego satysfakcja nie idzie, ani drzemki nie dostanę, ani babcia nie nakarmi, tylko naganę mi wlepią do dzienniczka - westchnął ciężko.
Gabriel odetchnął, po czym wrócił do szukania okularów. Gdzie one, do cholery, są?!
-Widzę, że z tobą nie ma zabawy. Zmywamy się. A ty, pedale - zwrócił się do Gabriela. -Jeszcze dostaniesz, zobaczysz.
Po czym minął Romea, szturchając go ramieniem.
- Uważaj, żebyś pedałów od rowerka nie pogubił, wtedy zdasz sobie sprawę, jakie były cenne - dodał od niechcenia i schylił się po leżące niedaleko okulary. Wręczył je chłopakowi.
-O...oh... dziękuję - powiedział, nakładając je. Zamrugał kilkukrotnie i spojrzał na stojącego przed nim chłopaka. Uśmiechnął się nieśmiało.
Cholera, przystojny.
-Jeszcze raz dziękuję - podniósł się. -Mogę ci się jakoś odwdzięczyć? - podniósł leżącą na ziemi torbę.
Chłopak ziewnął już nie wie który raz tego ranka i spojrzał kątem oka na chłopaka, otarł łezkę, która zakręciła mu się w oku od ziewania
- Kojarzysz może mniej więcej, gdzie i jaką ma teraz lekcję rocznik piąty?
-To zależy, o jaki dom pytasz - powiedział, przyciskając do piersi książki i poprawiając okulary.
- Czej, czej, może pamiętam nazwę, coś na "d"? - potarł dłońmi skronie. - Dragons? Dreanirs? Draupnirs? Drignis! O, Drignis, tak.
-Cóż... mamy teraz zielarstwo na zewnątrz. Nie wiem, czy jeszcze zdążymy chociaż na połowę lekcji...
- Poważnie? To po kiego czorta fatygowałem się aż do budynku? - wydał z siebie zrozpaczony jęk i usiadł pod ścianą, robiąc minę "wyjebane".
-Ale następne jest ONMS, jeśli wyjdziemy teraz, to zostanie nam jeszcze chwila przerwy - uśmiechnął się zachęcająco, czują ból oka przy każdym drgnięciu mięśni twarzy.
- ONMS? Ktoś pijany wymyślał te skróty czy jak? - znowu potarł skronie i zjechał plecami po ścianie.
-Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami - rozwinął. -Um, my się chyba nie znamy. Szczerze mówiąc, jeszcze cię tutaj nie widziałem.
- Romeo - rzucił krótko i wyciągnął rękę w stronę chłopaka. - Masz rację, jestem jak yeti, wszyscy wiedzą, że istnieję, ale nikt mnie nigdy nie widział. przeniosłem się w tym roku, ale dzisiaj jest mój pierwszy dzień - wzruszył ramionami.
-Um... Gabriel - uścisnął jego dłoń. -Wiesz, że jeśli nie będziesz chodził na lekcje, możesz nie zdać?
Romeo chyba pierwszy raz w ciągu dnia uśmiechnął się, nie był to wesoły ani ciepły uśmiech, ale pełen łobuzerskiej werwy
- Taki mam plan - parsknął śmiechem. co jak co, ale nie zdać próbuje odkąd ojciec zapisał go do pierwszej szkoły dla czarodziejów. Pieprzony skurwesyn w lakierkach, zanim Romeo się urodził, już znał plan na jego życie.
-Oh... rozumiem. Ale skoro masz zamiar nie zdać, to co tutaj w ogóle robisz?
- Powiedzmy, że moje życie przestało być moje, odkąd skończyłem pięć lat - spoważniał, lecz starał się utrzymać beztroski ton. - A ciebie co tak męczą? Mobbing nie zgadza się z wyidealizowanymi burdelami dla czarodziejów w książkach.
Gabriel zarumienił się delikatnie, a blond grzywka opadła mu na oczy. Powinien mu powiedzieć? Zwykle chłopcy, którym mówi o swojej orientacji uciekają od niego i urywają wszelki kontakt, bo po prostu myślą, że mały, nieśmiały Gabriel zaraz się na nich rzuci i ich zgwałci.
-Znęcają się nade mną, bo jestem kujonem, a w dodatku... - zatrzymał się na chwilę. Romeo nie wyglądał na kogoś, kto by się tym przejął. Wyglądał raczej na kogoś, kto ma na wszystko wywalone i w sumie mu wisi, czy zaraz zgwałci go jakiś chłopczyk, czy nie. -No i... jestem gejem. To chyba główny powód - wbił wzrok w ziemię.
Cudownie, banda niewyedukowanych małp, homofobów i rasiści może na deser? było mu spierdalać w Bieszczady pod innym nazwiskiem, mógłby paść kozy, zamiast chodzić do szkoły dla odpicowanych czarownic
- lipa, przedszkolny poziom śmieszkowania z fajnych nazwisk. już lepiej porobić sobie żarty z gościa, który nazywa się "Dick" niż wyzywać, bo lgbt.
Gabriel uśmiechnął się delikatnie i odgarnął grzywkę z czoła. Jak widać poszczęściło mu się i trafił na jednego z normalnych... normalniejszych ludzi w szkole.
-Chodźmy już, inaczej spóźnimy się na kolejną lekcję.
-Czy mogę udać miłego kolegę i pod pretekstem zabrania cię do pielęgniarki opuścić lekcję?
Gabriel zastanowił się chwilę. ONMS było jedną z jego ulubionych lekcji, ale...
Spojrzał na Romea.
-Jasne - uśmiechnął się.
Z ciężkim westchnięciem dźwignął się z podłogi i stanął obok.
- Ale ty prowadzisz, będę cię asekurować, wiesz, jakbyś zemdlał, nigdy nic nie wiadomo - jeszcze bardziej rozwalił węzeł krawata, aż w końcu rozwiązał go całkowicie, a gównianą szatę chwycił w dłoń, bo szlag go już trafiał. Przypominał babcię w kościele.
Błagam, zrób to jeszcze raz, pomyślał, jednak nie ośmielił się powiedzieć tego na głos.
Zamiast tego ruszył w stronę schodów prowadzących do skrzydła szpitalnego. Przed nimi długa wycieczka na sam szczyt wieży, yaay!
Kto umieszcza skrzydło szpitalne na szczycie? Podobno w przyszłym roku mają je przenieść na parter...
Romeo jęknął zrozpaczony na widok ciągnących się w nieskończoność schodów 
- Borze, nawet wf mnie nie ominie, za jakie grzechy? Biegałem wczoraj, po co mi dzisiaj? - marudził pod nosem.
-Ale ty marudzisz...
Ups, to jednak powiedział.
- Ktoś musi. jakbyś jeszcze nie zauważył, nie potrafię trzymać języka za zębami - parsknął śmiechem. Może jednak dzisiejszy dzień nie będzie taki chujowy.
Gabriel uśmiechnął się mimowolnie i pokręcił głową. Pozwolił sobie na niego spojrzeć, poprawił okulary i syknął cicho, czując ból w podbitym oku.
Chłopak poklepał Gabriela po ramieniu.
-Do wesela się zagoi, grunt, żebyś psychicznie nie wykorkował - wbrew pozorom powiedział to zupełnie poważnie.
-Uh... mogę się z tobą zgodzić, ale nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam... - byli już w połowie drogi, a Gabriel zaczął czuć się... dziwnie.
-Więc czemu nie zostawisz tego burdelu w cholerę? Jest setka innych szkół, połowę z nich zaliczyłem, wcale nie mają gorszego poziomu.
-Myślałem, że uczęszczanie do międzynarodowej szkoły będzie ciekawym doświadczeniem. No i miałem rację, ale nie spodziewałem się, że... Znaczy, spodziewałem się zaczepek i w ogóle, ale nie w takim stopniu.
-Rozumiem, że ambicje i te sprawy, ale czasem lepiej odpuścić, zmarnujesz sobie życie.
Zatrzymał się w połowie schodów, wbił wzrok w ziemię.
-Wiesz, myślę, że nie mam już nic do stracenia - uśmiechnął się smutno.
-Zawsze jest coś do stracenia - wsunął dłonie do kieszeni.
-W moim przypadku nie. Straciłem już nawet część zdrowia psychicznego.
Nawet teraz to czuję, pomyślał.
Zaczyna się.
Gabriel poczuł, jak zaczyna mu się robić duszno. Zacisnął dłoń na poręczy i zaczął brać głębokie oddechy.
Romeo zamrugał kilka razy, dopiero po chwili ogarnął, że złota rybka mu się dusi. szybko złapał Gabriela, zanim chłopak zdążyłby całkiem stracić nad sobą panowanie. Spojrzał na jeszcze kilkadziesiąt metrów przed nimi 
- Co się dzieje?
Gabriel zaczął się nerwowo rozglądać i drżeć, poczuł, jak robi mu się...
-Niedobrze mi, Romeo... - jego oczy błądziły wokół, Romeo mógł poczuć silne drgawki chłopaka.
Normalny człowiek byłby spanikowany, ale Romeo jak ostatni baran wpatrywał się zaskoczony w Gabriela i dopiero gdy wyczuł silne dreszcze od chłopaka, zareagował. jedną ręką chwycił go za zgięcie w kolanach, a drugą położył na plecach i uniósł. świetnie, kardio, abs i crossfit w jednym, samo zdrowie. czym prędzej ruszył do gabinetu.
Oddech Gabriela przyspieszył, chłopak zacisnął palce na materiale koszulki towarzysza i oparł głowę o jego ramię.
-To... to się nie dzieje, prawda? - wydusił, wbijając wzrok w swoją zaciśniętą na koszuli Romea dłoń. -To... to wydaje się... nie umieram, prawda? Romeo? Co się dzieje?
-Zawiodę cię, ale nie machnę ci z głowy dramatycznego wiersza o umieraniu jak Romeo od Szekspira, imię mi się nie zgrało z charakterem - odparł, mimo że taki się nie wydawał, był zmartwiony. wszedł do gabinetu pielęgniarki, ciężko dysząc od wysiłku.
Pielęgniarka spojrzała na nich zaskoczona.
-Co wy tutaj robicie? Szybko, połóż go tutaj! - wskazała najbliższe wolne łóżko.
Według polecenia pielęgniarki, ostrożnie położył Gabriela na jednym z łóżek. masz ci babo placek, jak chłopak umrze, to nie dość, że cię poślą do sądu, to jeszcze wpiszą do kartoteki, żeś przestępca. No pięknie. Wagarowicz, morderca i wrzód na tyłku.
Pielęgniarka zaczęła biegać tam i z powrotem przejęta, a jej mąż, pan Mahmood przyjrzał się chłopcu.
-Co mu się stało w oko?
-Grupa gówniarzy go nękała, gratuluję zorganizowania szkolnego BHP - odparł nieco zirytowanym tonem Romeo i stanął przy ścianie, nie chcąc pałętać się specjalistom pod nogami, jeszcze mu brakowało dostać opieprz od pana i pani w fartuszkach.
-Romeo, nie zostawiaj mnie, nie zostawiaj - Gabriel chwycił go za rękaw i spojrzał na niego. Jego klatka piersiowa unosiła się szybko, brał coraz większe wdechy.
-Hej, hej, spokojnie. Zapowietrzysz się - powiedział pan Mahmood i chwycił go za ramiona.
-Proszę mnie nie dotykać! Proszę nie dotykać! Nie! Nie!
Pan Mahmood puścił go natychmiast.
-Jak się nazywasz?
-Ga... ga... - przez szybkie oddechy nie był w stanie powiedzieć nic więcej.
Biorąc pod uwagę sławę jego imienia, w normalnej sytuacji zaśmiałby się, ponieważ słowa chłopaka zabrzmiały niezwykle dramatycznie, ale przynajmniej dla zachowania pozorów, ugryzł się w język i opanował.
- Gabriel, nazwiska mi nie podał - powiedział do pielęgniarki i zgodnie z życzeniem został obok chłopaka.
-Muszę znać jego nazwisko - warknął. -Inaczej nie znajdę jego karty i nie dowiem się, co mu jest!
-Znam go od 20 minut - odparł Romeo, mrużąc nieprzyjaźnie oczy, przez moment wydawał się znacznie starszy, niż był w rzeczywistości. z wyraźną powagą i chłodnym spojrzeniem wręcz niemożliwie przypominał swojego ojca. po chwilowej walce na spojrzenia z pielęgniarzem, westchnął boleśnie. Jak zwykle on musi być tym odpowiedzialnym, chociaż prawdopodobnie był najmniej kompetentną osobą w całej tej szkole. Przykucnął obok łóżka Gabriela i przeczesał dłonią jego włosy, jak często robił starszy brat Romea, kiedy Romeo źle się czuł. -Nikt nie zrobi ci krzywdy.
Gabriel zadrżał, jednak jego oddech zwolnił nieco. Teraz brał je rzadziej, ale głębsze.
-Ga... Gabriel. Gabriel Croisseux - powiedział.
Pani Mahmood szybko odnalazła kartę ucznia i podała ją swojemu mężowi.
-Napady lękowe - powiedział, po czym spojrzał na Gabriela. - Z tego co widzę niedługo przestanie.
Romeo przesunął dłonią po policzku Gabriela i zaczesał jeden z kosmyków za ucho
-Zaraz ci przejdzie, będzie dobrze.
Gabriel spojrzał na niego zamglonymi oczami i pokiwał głową. Jego drgawki zaczynały słabnąć, oddech uspokajać.
Romeo usiadł na podłodze obok łóżka, ale nie zabrał dłoni, cierpliwie czekając, aż Gabriel dojdzie do siebie.
Po pewnym czasie Gabriel uspokoił się i po prostu zasnął z delikatnym rumieńcem na twarzy. Pani Mahmood odetchnęła z ulgą i zabrała się za przygotowywanie opatrunku na oko.
-Mógłbyś mu zdjąć okulary? Chciałabym zrobić mu chłodny okład, żeby nie miał takiej śliwy...
Romeo postąpił według prośby pielęgniarki i ostrożnie zdjął Gabrielowi okulary, po czym odłożył je na stolik obok łóżka. zasiadł znowu na podłodze, patrząc jak kobieta kręci się dookoła.
Pani Mahmood podeszła do łóżka, na którym leżał Gabriel i przyłożyła do jego zranionego oka biały materiał nasączony zimną wodą. Chłopak stęknął cicho przez sen i poruszył się nieco.
Gdy pielęgniarka rzuciła Romeowi przelotne spojrzenie, cofnął rękę i splótł swoje palce z palcami u dłoni Gabriela, licząc na to, że nikt nie będzie miał do niego pretensji, że przeszkadza. Japierdole, najpierw czepiają się, że nie dba o kolegów, a potem rzucają spojrzenia spode łba, bo pałęta się pod nogami. trochę więcej zdecydowania.
Kiedy pani Mahmood skończyła wyrzuciła materiał i odetchnęła. Spojrzała na Romea i uśmiechnęła się przyjaźnie.
-Jeszcze zdążysz na kolejną lekcję. Twój kolega wydobrzeje do wieczora. Dziękuję, że go przyprowadziłeś.
Skinął krótko głową, nie mając ochoty zostawać z nieprzyjemnym pielęgniarzem i irytującą pielęgniarką. Na ramiona zarzucił szatę, ale krawat wepchnął do kieszeni i raz w życiu posłusznie wymaszerował z sali z nadzieją, że odnajdzie się w tym pełnym szajsu przytułku dla chorych umysłowo.

C.D.N

Kwestie Romea napisane zostały przez jego twórczynię ~

wtorek, 16 października 2018

Od Isir

Mija dziś piąty dzień nauki Isir w Szkole Sześciu Domów. Jakoś nie miała ochoty na nowe znajomości po incydencie z poprzedniej szkoły. Dlatego jedyną osobą, z którą "rozmawiała" był jej kochany szczur - Jerry. Właśnie wracała z ostatnich zajęć, kiedy wyczuła pierwsze objawy nadchodzącej utraty wzroku. Od razu zaczęła szukać leków w torbie, którą miała zarzuconą na ramię. W końcu znalazła pudełko z pastylkami i kiedy miała jedną zażyć, ktoś szturchnął ją ramieniem. Tabletka, która była zarazem ostatnią, którą miała przy sobie, wypadła jej z dłoni i gdzieś się potoczyła. Westchnęła przeciągle, kiedy zrozumiała, że straciła właśnie zmysł wzroku. Od razu podeszła do ściany i dotknęła ją trzema palcami lewej ręki. Prawa dłoń uniosła lekko do góry i zaczęła co jakiś czas pstrykać palcami. Ta czynność umożliwiała jej poruszanie się tylko dzięki wyostrzonemu słuchowi. Szła tak chwilę przez korytarz, dopóki na kogoś nie wpadła i się nie przewróciła.
- Puta - przeklęła pod nosem. - Przepraszam - dodała, podnosząc się z ziemi.
<Aleksandr?>

sobota, 22 września 2018

Witamy nowego ucznia!


Od Nathaniela do Allena

Pierwsze promienie słońca padły na pysk Nathaniela. Spojrzał na wschód i stał tak, czekając na przemianę. Znów będzie człowiekiem.
Zmiana w człowieka była o wiele mniej bolesna, niż w wilka. Kilka minut później chłopak stał, opierając się o drzewo i próbując złapać oddech.
Pamiętał wyraz twarzy Allena, kiedy go zobaczył. Chłopak był przerażony, bał się go. Nathaniel próbował go dogonić, zatrzymać i udowodnić, że nie zrobi mu krzywdy, jednak Allen najwyraźniej w to wątpił. Z resztą, jak mógł nie wątpić, kiedy kilka minut wcześniej Nat wbił pazury w jego delikatną dłoń...
Dowlókł się do posiadłości, gdzie Serge przywitał go ciepłym, pokrzepiającym uśmiechem i kubkiem herbaty. Nat usiadł na krześle w kuchni i objął naczynie dłońmi, chłonąc jego ciepło.
-Gdzie Allen? - zapytał.
-Przed chwilą wyszedł, chyba siedzi przy fontannie. Był nieźle poharatany...
-Co? - Nat spojrzał na niego zaniepokojony.
-Spokojnie, nic poważnego mu się nie stało. Głównie zadrapania od gałęzi, ale ta rozdrapana dłoń to chyba twoja sprawka.
Nathaniel westchnął i zasłonił twarz dłońmi.
-Mówiłem mu, że ma odejść - jęknął.
-Widocznie się o ciebie martwił - Serge wzruszył ramionami i napełnił kolejny kubek. -Powinieneś z nim pogadać.
-Wiem. Najpierw się umyję i przebiorę. Cuchnę. Powinniśmy się w końcu pozbyć tych gnomów, srają gdzie popadnie.
Serge zaśmiał się cicho, a Nathaniel szturchnął go w ramię. Wstał i udał się do swojego pokoju, by doprowadzić się do odpowiedniego stanu. Wziął szybki prysznic i przebrał się w czyste rzeczy, a wilgotnym włosom pozwolił się ułożyć, jak same tego chciały. Na nadgarstek prawej dłoni obowiązkowo założył chustkę, którą dostał kiedyś od Allena.
Wyszedł na zewnątrz i udał się w stronę fontanny. Zobaczył siedzącego na jej murku chłopaka, wydawał się pogrążony w myślach, twarz miał skierowaną ku niebu.
Podszedł do niego powoli i położył dłoń na jego ramieniu.
-Co tam, Serge? - usłyszał.
Nathaniel nie odpowiedział, w końcu Allen odwrócił się, a na jego twarzy pojawił się wyraz zdziwienia. Bloodshed zobaczył małe ranki na jego twarzy i mocne zadrapanie na dłoni, doskonale zdawał sobie sprawę, że to jego wina. Był też jednak zły, że Allen uciekł, nie pozwalając mu się nawet do siebie zbliżyć.
-Cześć - mruknął.
-Hej - odpowiedział Allen, a Nat aż zadrżał słysząc niechęć w jego głosie.
-Jestem winien ci wyjaśnienia, prawda?
-Jesteś - przyznał, nawet na niego nie patrząc.
Nathaniel czuł się, jakby ktoś ścisnął jego serce w dłoni i spróbował je zgnieść na miazgę.
-Możemy wrócić do mojego pokoju? Wszystko ci wyjaśnię. Wszystko.
Allen przez chwilę wbijał wzrok w ziemię, jednak w końcu wstał i stanął obok Nathaniela. Ruszyli przed siebie, a Nat spróbował nawet dotknąć dłoni chłopaka opuszkami palców, jednak Allen zacisnął ją w pięść i przycisnął do swojego boku. Nathaniel wziął głęboki wdech, usiłując powstrzymać chęć rozpłakania się jak dziecko.
W końcu dotarli na miejsce. Nathaniel przepuścił Allena w drzwiach i poprosił go, by usiadł. Chłopak bez przekonania usadowił się na łóżku starszego chłopaka, nadal na niego nie patrząc. Nathaniel zniknął na chwilę, by wrócić z dwoma kubkami pachnącego kakao. Podał jeden z nich Allenowi, a ten przyjął go z obojętną miną. Nat przez chwilę wpatrywał się w płyn w swoim naczyniu, po czym westchnął.
-Dobrze, zacznijmy od tego, że... przepraszam. Przepraszam, że ci nie powiedziałem. Bałem się, że się wystraszysz i... i miałem rację. Już raz spotkałeś mnie w formie wilkołaka. Wtedy, kiedy szukałeś Gugu na błoniach. Bałem się, że napotkasz jakiegoś innego wilkołaka, albo że stracę nad sobą kontrolę i zrobię ci krzywdę, więc postanowiłem cię przegonić. Przepraszam.
Allen kiwnął głową, a Nat nie był pewny, czy jego przeprosiny zostały przyjęte.
-Stałem się taki kiedy byłem dzieckiem. Byliśmy z mamą i Sergem na wycieczce w górach i coś mnie podkusiło, żeby wyjść sobie na nocny spacer. Zapuściłem się daleko w las i poczułem tylko, jak coś przygniata mnie do ziemi, a później był tylko ogromny ból w barku - odsłonił swój bark, na którym znajdywał się ślad po ugryzieniu.
Allen podniósł wzrok, wziął oddech, gdy zobaczył bliznę na ciele Nathaniela.
-Krzyczałem wniebogłosy, aż w końcu znalazł mnie Serge. Młodszy ode mnie rzucił się na bestię i po prostu ją ze mnie zepchnął. Później przyszła mama i przegoniła wilkołaka kilkoma zaklęciami. Pamiętam zaniepokojoną minę mamy i głośny płacz Serge'a. Mogłem umrzeć.
Zapadła cisza. Nathaniel wbił wzrok w pościel przed sobą, gładząc kciukami brzegi kubka.
-Czy ja... mogę dotknąć? - podniósł wzrok, słysząc to.
Pokiwał głową i znów odsłonił bliznę na barku. Allen pochylił się do przodu i dotknął jej opuszkami palców. Nathaniel zadrżał, a gdy chłopak już miał zabrać rękę chwycił jego nadgarstek i wtulił policzek w jego dłoń.
-Brakowało mi twojego dotyku - powiedział cicho.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, jednak w końcu Allen odwrócił wzrok.
-Powinienem wyjaśnić ci coś jeszcze. Wyjaśnić, dlaczego z tobą zerwałem.
Allen zamknął oczy, a Nat odchrząknął, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.
-Nie chciałem.
-To dlaczego to zrobiłeś?
-Musiałem.
-Niby kto cię zmusił? - Allen wydawał się coraz bardziej zdenerwowany.
-Posłuchaj, Allen. Ród Bloodshedów to ród krwi niebieskiej, niezwykle szanowany. Od wielu pokoleń istnieje u nas coś w rodzaju... tradycji. No i... Pamiętasz, jak pisaliśmy do siebie listy?
Allen kiwnął głową, jednak po chwili zastanowienia jego źrenice skurczyły się. Spojrzał na Nathaniela.
-Aranżowane małżeństwo.
Nat pokiwał głową. Allen przeczesał włosy palcami, wyraźnie zestresowany. Odłożył swój kubek na bok, a Nat zrobił to samo, chrząkając cicho.
-Próbowałem rozmawiać o tym z moją rodziną i jedynie mama mnie poparła, ale reszta rodziny niezbyt za nią przepada, więc mój sprzeciw był daremny. Mówiłem im, że to bez sensu, żebym żenił się, podczas gdy jeszcze nie skończyłem szkoły, ale oni po prostu chcą to mieć już z głowy.
-Um... Kto jest twoją narzeczoną?
-Annie Larson. Jest naprawdę miła, ale... ja tego nie chcę... Chcę być z tobą, Allen.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś? - zapytał.
-Bo nie chciałem cię ranić, ale chyba zraniłem cię jeszcze bardziej. Przepraszam - zasłonił twarz dłońmi i poczuł, jak po jego policzkach spływają łzy.
Poczuł obejmujące go ramiona Allena. Nie zastanawiając się długo odwzajemnił uścisk i wtulił twarz w ramię chłopaka, mocząc rękaw jego koszulki.
-Przepraszam...
Poczuł jego dłoń głaszczącą go kojąco po głowie. Podniósł twarz i spojrzał na Allena, dotknął dłońmi jego policzków i pogłaskał je czule.
-Allen, tak bardzo cię przepraszam... Kocham cię, Allen. Kocham ciebie i tylko ciebie. Nie chcę tego małżeństwa, chcę być z tobą, mój Lisku...
-Wiem, Nat, wiem...
-Błagam, wybacz mi...
-Wybaczam ci, Nat.
Nathaniel podniósł się i spojrzał mu w oczy, po czym pocałował go czule. Poczuł, jak Allen odwzajemnia pocałunek i całkowicie się w nim zatracił. Tak bardzo tęsknił za tym chłopcem, za jego ciepłymi ustami, obejmującymi go ramionami. Tęsknił za pełnym miłości spojrzeniem jego miedzianych oczu, za jego uśmiechem, delikatnym dotykiem, jego głosem i jego barwnym śmiechem.
Materac zaskrzypiał, gdy Allen uderzył w niego plecami. Poczuł delikatny dotyk palców Allena na swoich policzkach, dłoń wsuwającą się w jego włosy.
-Lisku? - zapytał, niechętnie odsuwając swoje wargi od jego ust.
-Tak?
-Bo widzisz... - odwrócił wzrok, nie bardzo wiedzą, jak ubrać w słowa to, co chciał mu powiedzieć.
-No dalej, wyduś to z siebie - Allen dotknął jego policzka wierzchem dłoni.
Nat zamknął oczy i wziął głęboki oddech, po czym spojrzał ukochanemu w oczy.
-Allen, jesteś moim pierwszym chłopakiem, pierwszą i jedyną miłością. Przeżyłem z tobą swój pierwszy pocałunek i chciałbym przeżyć z tobą wszystkie następne. Chciałbym przeżyć z tobą wszystkie swoje pierwsze razy. Pierwsze i następne. Tylko z tobą.

<Allen?>

Witamy nową uczennicę!



czwartek, 20 września 2018

Od Allena do Nathaniela

Chłopak wpatrywał się z szokiem wymalowanym na twarzy na Nathaniela. Zerknął na rękę, którą go złapał i jęknął ze strachem, widząc, jak pazury wbijają się w jego skórę. Wrócił wzrokiem na starszego Bloodsheda, którego źrenice były pionowe. Tak jak wtedy przy tych łobuzach. Chciał się wyrwać, ale Nat zacisnął się mocniej na jego ręce.
- Puść! - rozkazał.
- Jeżeli obiecasz mi, że stąd pójdziesz. Błagam.
- Obiecuję. Zostaw mnie w spokoju! - wrzasnął.
- "Przepraszam" - pomyślał, gdy w końcu go puścił.
Zrobił kilka kroków w tył, jednak nie odszedł.
- Allen, obiecałeś! - wrzasnął, wijąc się z bólu.
- Czasem łamię obietnice - powiadomił go, przejeżdżając palcami po zranionej ręce.
Nie zdziwił się, kiedy została na nich krew.
- Allen! Pro-!
Blondyn spojrzał na swojego towarzysza, gdy nagle zamilkł. Przez słabe światło księżyca nie widział dokładnie, co się dzieje.
- Nat? - zapytał, powoli do niego podchodząc.
Wrzask przeszył powietrze, a Allen z zaskoczenia przewrócił się na ziemię i wpatrywał się na stworzenie przed nim.
Wilkołak.
- Nat?! Nat! - zaczął wołać z paniką, mając nadzieje, że wilkołak go nie zaatakował.
Ku jego zdziwieniu, bestia drgnęła na jego wołanie, przekrzywiając łeb.
Zamarł.
Pazury, pionowe oczy...
Oczywiście, że tak! Dlaczego wcześniej na to nie wpadł?! Nathaniel był wilkołakiem!
To było coś, z czego nie powinien się cieszyć...
Zaczął się cofać, patrząc na... chłopaka (potwora?) przed nim. Cóż za ironia, że jego ukochany musiał być czymś, czego poważnie się bał.
Wilkołak głośno zawył, podchodząc do niego. Nastolatek próbował wstać, jednak strach za bardzo go sparaliżował, więc jego ruchy były wolne i niezdarne. Jego oddech przyśpieszył, a po policzkach płynęły łzy. Zostanie zabitym przez swojego byłego, nie było jego wymarzoną śmiercią.
Gdy tylko poczuł, jak Nathaniel delikatnie go dotyka, w jego żyłach wybuchła ogromna ilość adrenaliny. Gwałtownie się odwrócił, wstał i zaczął biec przed siebie. Miał gdzieś gałęzie, które biły go po twarzy, rękach i żołądku. Miał gdzieś, że jego oddech, jak i nogi błagały o litość. Biegł, jakby nie było jutra, jakby od tego zależało jego życie. W sumie to... zależało.
Mógł słyszeć tupot kroków za sobą. Stworzenie go goniło. Starał się przyśpieszyć, ale jego ciało zaczynało odmawiać mu posłuszeństwa. Myślał, żeby się poddać. Oddać się na pożarcie tej krwiożerczej bestii, ale szczęście postanowiło być dziś po jego stronie. Kątem oka dostrzegł posiadłość Bloodshedów. Ten widok sprawił, że dostał nowej motywacji do przećwiczenia swojej wytrzymałości. Wybiegł z lasu, a po kilku minutach opuścił również teren pobliskiej łąki, znajdując się całkowicie na terenie Bloodshedów. Kiedy upewnił się, że stworzenie za nim nie biegło, usiadł na fontannie i próbował złapać i uspokoić oddech. Miał dzisiaj już jeden atak astmy, nie potrzebował drugiego, jednak biorąc pod uwagę, jak szybko biegł... Wstał i ciężko oddychając, ruszył w stronę wejścia do budynku. Wszedł na piętro, na którym znajdował się jego pokój, żeby spotkać przed jego drzwiami Serge'a. Najwidoczniej miał zamiar zapukać w drzwi, ale zauważył Allena i zatrzymał swoje ruchy.
- Merlinie, co ci się stało?! - zapytał, patrząc na niego zaniepokojony.
No tak. Przez to wszystko zapomniał o wszystkich obrażeniach, które zrobiły mu drzewa. Nastolatek chciał mu odpowiedzieć, ale świszczący oddech mu na to nie pozwolił.
- Znowu? Jak często dostajesz te ataki? Ugh, nie jest to teraz ważne. Nie umiem tej skomplikowanej magii, którą wykonuje Nathaniel, więc będziesz musiał użyć swojego dziwnego urządzenia, czy czegoś tam. Nie wiem. Nie znam się.
Kiwnął głową, wchodząc do pokoju. Wyciągnął inhalator z torby, włożył końcówkę do ust i nacisnął odpowiedni guzik. Lek po chwili wypełnił jego płuca, sprawiając, że poczuł się lepiej. Wyjął sprzęt i zaczął brać głębokie oddechy. Kiedy jego oddech się już uspokoił, położył się na łóżku.
- Tyle? Nie powiesz mi, co się stało?
- Nie - mruknął.
Drugi chłopak westchnął i usiadł obok niego na łóżku.
- W porządku... Trzeba cię jednak opatrzyć. Wyglądasz jak żywa śmierć - zachichotał niezręcznie.
- Tia - ponownie mruknął.
Blondyn opuścił pomieszczenie, żeby wrócić po chwili z apteczką oraz z różdżką w dłoni.
- Niektóre obrażenia bez problemu załatwimy zaklęciami, ale myślę, że znajdą się takie, które bezpiecznie będzie potraktować samodzielnie wykonanymi opatrunkami.
- Mhm.
- Usiądź - nakazał.
Adkins zrobił to niechętnie, wbijając wzrok w swoje kolana.
- Wiesz, jeśli nie zdejmiesz koszuli, to dużo nie zdziałam.
Przewrócił oczami, wykonując polecenie. Serge zajął się jego ranami bez słowa, a Allen przez ten cały czas myślał o tym, co wydarzyło się w lesie. Nie wiedział, co miał o tym myśleć. Bać się? Chyba powinien. Dla Nathaniela w tamtym momencie był niczym, jak tylko kawał mięsa, jednak... reagował na swoje imię. Wilkołaki raczej nie reagowały na takie rzeczy, prawda? Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad tym. Przypomniał sobie, jak kilkanaście miesięcy temu szukał Gugu. Spotkał przy krawędzi lasu wilkołaka. Ten go nie zaatakował, choć mógł to zrobić. Czy to mógł być Nathaniel? Nie szło tego wykluczyć.
- Skończone - powiedział, chowając nieużyte bandaże do apteczki - Nie powinieneś się zbytnio ruszać w trakcie snu, żeby nie pogorszyć niektórych zranień.
- Okey - kiwnął głową.
- Okey. To ja idę. Dobranoc - powiedział cicho.
Jednak gdy Serge znalazł się przed drzwiami, Allen znalazł odwagę, żeby go zatrzymać.
- Zaczekaj!
Młodszy Bloodshed odwrócił się i spojrzał na niego pytająco.
- Tak naprawdę, to te obrażenia zdobyłem w trakcie ucieczki z lasu - przyznał nieśmiało.
- Po cholerę uciekałeś z lasu? - zapytał, podchodząc do niego.
- Uciekałem przed Nathanielem.
- Przed Nathanielem, ale po- - jego oczy szerzej się otworzyły - Cholera. Opowiedz mi wszystko - zażądał, siadając obok niego i patrząc na niego spojrzeniem, nieprzyjmującym sprzeciwów.
Allen po raz kolejny tego dnia westchnął.
Zapowiadała się długa noc.
***
Po tym, jak wyjaśnił Serge'owi wszystko, ze wszystkimi szczegółami w końcu mógł położyć się spać. Sen jednak nie nadszedł. Nie dość, że nie potrafił zasnąć, to gojące się zranienia okropnie go piekły.
Wstał o szóstej nad ranem, poprawił niektóre bandaże i ubrał się w świeże ubrania. Powinien wziąć prysznic, ale stwierdził, że zrobi to dopiero po śniadaniu. Teraz nie poradziłby sobie ze zdjęciem bandażów oraz ponownym ich założeniu po kąpieli. Zszedł do kuchni, decydując się na zwykłe płatki owsiane. Lodówka była wypełniona dużą ilością pyszności, ale nie widział potrzeby, żeby jeść takie luksusowe pokarmy. Po zjedzeniu posiłku spotkał Serge'a, który pomógł mu ze zdjęciem opatrunków, wziął prysznic, a po ubraniu bielizny i spodni, Serge ponownie, założył nowe bandaże.
- Na szczęście większość wygląda całkiem dobrze. Ponosisz bandaże jeszcze dzisiaj, a jutro już raczej nie będzie takiej potrzeby.
Po tej rozmowie zamknął się w swoim pokoju. Jako że skończył już swoje zadania domowe, nie miał nic szczególnego do roboty. Zdecydował się na kontynuowanie pisania opowiadania, które zaczął kilka miesięcy tematu. Od tej pory "powieść" zyskała wiele nowych stron, wątków oraz przygód. Był dumny ze swojej pracy, ale przez ostatnie przykrości nie miał siły, żeby zmusić się do pisania. Cieszył się, że teraz dostał dawkę weny. Usiadł za biurkiem, zamoczył pióro w kałamarzu i dał się porwać do swojego, wymyślonego świata.
***
Mimo że był grudzień, Allen musiał stwierdzić, że nie było aż tak bardzo zimno. Miał na sobie cienką kurtkę, szalik i rękawiczki. Czapka nie była mu potrzebna.
Po tym, jak jego wena, co do jego historii się wyczerpała, postanowił wyjść na świeże powietrze. Usiadł na krawędzi swojej ulubionej fontanny i patrzył na horyzont. Nudził się okropnie, ale nie chciał niepotrzebnie zawracać głowy Serge'owi, a nikogo innego tutaj nie znał. Może i to dobrze. Czasem się zastanawiał, czy rodzina Nathaniela i Serge'a w ogóle wie o jego pobycie tutaj. Z wyjątkiem ich matki oczywiście.
Zmrużył delikatnie oczy i odchylił głowę do tyłu. Zaczął myśleć o rzeczach, które mógłby teraz zrobić, gdy nagle ktoś złapał go za ramię. Nie przejął się tym, nawet nie patrząc na sprawcę.
- Co tam, Serge? - zapytał, myśląc, że to właśnie blondyn go dotknął.
Jakie było jego zdziwienie, gdy w końcu postanowił otworzyć oczy i zobaczył przed sobą nikogo innego jak Nathaniela. Nathaniela patrzącego na niego ze smutkiem, poczuciem winy i... gniewem?
Allen patrzył na niego ze zdziwieniem i lekką niezręcznością. Przygryzł swoją wargę, odwracając wzrok od chłopaka.
- Cześć - mruknął Nat.
- Hej - przywitał się niechętnie.
- Jestem winien ci wyjaśnienia, prawda?
- Jesteś - przyznał, ale nadal nie raczył go swoim spojrzeniem.
Nie był pewien, czy w ogóle na nie zasłużył.
<Nathaniel?>

sobota, 15 września 2018

Adminy znowu wyjeżdżajo, nie majo co robić z piniondzami

Od 16.09 do 20.09 wszelkie opowiadania i formularze proszę wysyłać na howrse do naszego/naszej wspaniałego/wspaniałej Allena/Luciany (Daazia).
Ja przez ten czas nie będę obecna, więc jeśli ktoś wyśle cokolwiek do mnie nie zostanie to dodane przed piątkiem 20.09.

Susan  

sobota, 8 września 2018

Uwaga uwaga!

Ze względu na ogromne starania ze strony jednego z członków Szkoły Sześciu Domów z przyjemnością ogłaszam, że Allen Adkins zostaje prefektem!
Tym samym witamy właściciela Allena w administracji bloga!

Susan

Od Susan i Serge'a do Luciany

Susan zamrugała kilkukrotnie, nie rozumiejąc na początku, o czym mówi Luciana. Po chwili wzięła głęboki oddech, przycisnęła trzymaną w rękach książkę i odwróciła wzrok.
-Nie chciałam wam przeszkadzać... - powiedziała smutno.
-Przeszkadzać? W czym? - zapytała zaskoczona Włoszka.
-Nie udawaj głupiej - Susan spojrzała na nią gniewnie. -Dobrze wiesz, że mu się podobasz. Najpierw zaprasza cię na spotkanie o północy, teraz dobrze się razem bawicie... Widzę, co się dzieje, Luciana. Nie unikam go. Po prostu... Nie chcę wam przeszkadzać. Najwidoczniej nie mnie było dane. Ale cieszę się, jeśli wy jesteście szczęśliwi - uśmiechnęła się delikatnie. - Muszę iść, do zobaczenia.
Odwróciła się i odeszła, przyciskając książkę do piersi.
Nim się obejrzała zderzyła się z kimś, a książka omal nie wypadła jej z rąk. Nie stało się to, dzięki Serge'owi, który ją przytrzymał. Spojrzał na nią i zaśmiał się cicho.
-Ostatnio coraz częściej na siebie wpadamy - powiedział, po czym spojrzał na okładkę książki. -Co tam masz? Och, tego właśnie szukałem... No cóż, chyba będę musiał sobie poradzić inaczej.
-Możecie przecież się nią podzielić - Luciana wyrosła przed nimi jak spod ziemi. -Pracować razem, każdy do swoich celów... takie tam - posłała Serge'owi porozumiewawcze spojrzenie.
-Um... jeśli Susan się zgodzi, to dlaczego nie?
Susan popatrzyła to na chłopaka, to na przyjaciółkę, zastanawiając się, o co im chodzi. Co to za dziwne spojrzenia? I jak długo Luciana im się przyglądała?
-Jasne. Luciana, ty też jej potrzebujesz?
-Nie, nie, ja już mam, czego chciałam - pomachała trzymaną w ręce książką i skierowała się do wyjścia. -Papa!
-Pa! - pomachali jej na pożegnanie i zajęli miejsce przy ławie pod oknem.
Dziewczyna wyjęła swoje zeszyty i kilka innych książek, położyła je na stole i zabrała się do pracy. Zagadnęła Serge'a do czego potrzebuje akurat tej książki, skoro jest rok starszy i mają teraz inny materiał.
-Wprowadzamy teraz rozszerzenie i musimy sobie przypomnieć podstawy - odpowiedział, wzruszając lekko ramionami.
Susan pokiwała głową ze zrozumieniem i wróciła do robienia notatek. Serge zastukał długopisem w blat stołu i westchnął cicho. Spojrzał na skupioną na zadaniu dziewczynę.

Starała się skupić na zadaniu i nie zwracać uwagi na siedzącego blisko niej chłopaka. Miała ochotę się rozpłynąć, zniknąć. Bliskość tego chłopca kiedyś może sprawiała jej przyjemność i owszem, sprawiała nadal, jednak teraz poza tym czuła też rozsadzający ją od środka ból.
-Susan? - usłyszała po pewnym czasie.
-Tak? - zapytała, podnosząc głowę znad zeszytu.
-Bo... pomyślałem, że...
Położyła książkę na ławie i spojrzała na niego z zaciekawieniem. Przechyliła delikatnie głowę, nie spuszczając z niego swoich zielonych oczu.

Serge wziął głęboki wdech. Teraz, albo nigdy.
-Pomyślałem, że może ty i Luciana mogłybyście wpaść do nas na święta. Rozmawiałem o tym z Nathanielem. Mamy w domu dużo wolnych pokoi i mama też nie będzie miała nic przeciwko. Od pewnego czasu Allen mieszka z nami, a im więcej tym weselej, nie?
Susan uśmiechnęła się delikatnie.
-Pewnie, czemu nie?

TAK, TAK, TAK!!!
-Pewnie, czemu nie? - uśmiechnęła się delikatnie.
Serge również się uśmiechnął, a Susan pomyślała, że zaraz się rozpuści. Spojrzał na nią ciepło, a to spojrzenie sprawiało, że robiło jej się gorąco.
-Susan, wszystko w porządku? Dostałaś rumieńców...
-Och, tak, wszystko w porządku. Czasami tak mam - zaśmiała się nerwowo.
Zaraz.
Czy ona na pewno chciała jechać do Bloodshedów? A co, jeśli nagle dostanie ataku? Co, jeśli przypadkiem zrobi komuś krzywdę? Co, jeśli wezmą ją za dziwaka?
-Cieszę się, że nas odwiedzisz - głos chłopaka wyrwał ją z zamyślenia. - Muszę iść...
-Właściwie to ja też muszę się zbierać, jest już późno.
-Odprowadzić cię pod wieżę?
-Dlaczego nie?
Spędzili te kilka minut na przyjemnej rozmowie. Susan dużo się śmiała, a i jemu dopisywał humor. Kilkoro uczniów powracających do swoich dormitoriów posłało im dziwne spojrzenia, jednak nikt nie tego nie skomentował.
Zatrzymali się przed schodami prowadzącymi na wieżę Lumentis.
-Cóż... do zobaczenia jutro. Dobranoc.
-Dobranoc - odpowiedziała, a później poczuła na swoim policzku jego ciepłe usta.
Uśmiechnął się do niej i posłał jej ciepłe spojrzenie, a ona poczuła, jak jej policzki płoną. Chłopak odszedł, a oniemiała dziewczyna stała tak jeszcze przez chwilę, aż w końcu powstrzymała pisk szczęścia i chęć skakania w kółko. Udała się do swojego dormitorium, by tam zasnąć z szerokim uśmiechem na twarzy.

Następnego dnia Serge miał wyjątkowo dobry humor. Uśmiechał się do wszystkich, nawet do największych wrogów, mówił "dzień dobry" każdemu nauczycielowi. W końcu gdzieś na korytarzu zobaczył Włoszkę zmierzającą na lekcje. Czym prędzej ruszył w jej stronę, by wszystko jej opowiedzieć.
-Luciana!

Susan szła w kierunku sali do Transmutacji, nucąc coś pod nosem. Była niezwykle wesoła i uśmiechała się do wszystkich. W pewnym momencie zobaczyła idącą nieopodal Lucianę. Szybko skierowała się w jej kierunku, chcąc opowiedzieć jej, co wydarzyło się poprzedniego wieczora.
-Luciana!

<Luciana! cx >

piątek, 7 września 2018

Od Luciany do Serge'a do Susan

Obiecała sobie, że nic nie wygada. Że jedynie będzie dawać im jakieś wskazówki, podpowiedzi, że są w sobie zakochani nawzajem, ale nigdy nie powie im o ich ślepocie prosto w twarz. W momencie, gdy Serge to wszystko jej powiedział, powstrzymywała się całą siłą woli, żeby nie wykrzyczeć mu prosto w twarz, że to wszystko było głupią pomyłką i Susan pomyślała, że ta karteczka była dla Luciany. Wzięła głęboki oddech, żeby uspokoić wszystkie zmysły i spojrzała prosto w oczy Serge'a.
- No cóż. Może by mnie poprosiła, a może nie, jeśli podrzuciłbyś tę kartkę Susan, a nie mi - powiedziała łagodnie, krzyżując ręce na piersi.
- Co? - zapytał z niedowierzaniem.
- Dobrze słyszałeś. Pomyliłeś książki. To mi zostawiłeś wiadomość o spotkaniu, a nie Susan. Spieprzyłeś.
Chłopak przygryzł wargę, uderzając się z otwartej dłoni w czoło.
- Nie wierzę! Jak mogłem popełnić taki błąd?
- Nawet najlepszym się zdarza - powiedziała, poklepując go po ramieniu.
- Heh, szkoda, że nie mam u niej żadnych szans...
Teraz to była kolej Włoszki, żeby się dziwić.
- A dlaczegóż to?
- Nie widzisz? Tylko tutaj podszedłem, a ona sobie stąd poszła. Nawet nie uraczyła mnie żadnym spojrzeniem... Przecież niedawno tak dobrze nam się rozmawiało.
No tak. Susan nadal była przekonana, że to Luciana była obiektem zainteresowań Serge'a, a nie ona sama, więc unikała chłopaka, jak ognia, żeby się bardziej nie dobijać. Musiała coś zrobić, żeby rudowłosa przestała mieć do niego żal. Niestety w tej sytuacji nie potrafiła na nic wpaść.
- Pomogę ci - powiedziała powoli. - Już za niedługo będziecie uroczą parą, ale musisz mi dać czas, dobrze?
- Uhh... W porządku...?
- Świetnie - uśmiechnęła się lekko. - Zaufaj mi, będzie dobrze.
- Dzięki - chłopak odwzajemnił uśmiech.
Oboje chwilę pogadali, po czym Serge poszedł szukać książki, po którą przyszedł. Gdy tylko zniknął z jej pola widzenia, podeszła do stojącej niedaleko Susan.
- Dlaczego tak bardzo unikasz Serge'a? - zapytała, chcąc się upewnić.

<Susan?>

Od Luciany do Annie

Gdy zobaczyła Annie, jej serce zaczęło bić szybciej. Dziewczyna przed nią była chyba najpiękniejszą istotą, którą kiedykolwiek widziała. Owszem, miała wiele miłosnych zainteresowań w swoim życiu, ale ona wydawała się taka inna od reszty. Wręcz bił od niej blask i jasność, które przyciągało Lucianę, niczym ćmę do ognia. Niestety czar prysł, kiedy powiedziała, że jest narzeczoną Nathaniela. Motyle w jej brzuchu zdechły, a serce złamało się na pół. Tyle było z jakichkolwiek nadziei na przyszły związek z białowłosą. Bloodshed to miał jednak szczęście do kobiet. Zazdrościła mu tego. Mimo nagłego rozczarowania zmusiła się na delikatny uśmiech.
- Nigdy nie wspominał mi, że ma narzeczoną.
- Naprawdę? - zdziwiła się.
Nawet wtedy tak słodko wyglądała.
- "Luciana, nie. Przestań. Ona nie jest tobą zainteresowana i nigdy nie będzie" - skarciła się w myślach.
- Naprawdę. Szczerze mówiąc, jestem trochę zaskoczona. Czy nie jesteście za młodzi na ślub? - zapytała z grzeczności.
Może i nie miała szans na miłość, ale przyjaźń nie brzmiała tak źle. Co prawda pewnie zacznie żałować przyjaźni z kimś, kto jej się podoba i nigdy nie odwzajemni jej uczuć, ale teraz nie miało to dla niej znaczenia.
- Odrobinę, ale nasze rodziny chcą mieć to już za sobą - odparła.
- Rozumiem - skinęła głową.
Tak naprawdę nie. W jej rodzinie nie występowały zaaranżowane małżeństwa. Jedyną zasadą było nie brać za małżonka bądź małżonkę mugola lub mugolaka. Oczywiście jej ojciec musiał się zbuntować. Po co to zrobił, jeśli teraz ma gdzieś co dzieje się z jego pierwszą żoną, a jej matką? Chyba nigdy nie dowie się, co siedzi w głowie jej ojca.
- No cóż, dzięki za pomoc. Miło było cię poznać, zostałabym trochę dłużej, ale muszę go znaleźć jeszcze dzisiaj - uśmiechnęła się krzywo.
Luciana patrzyła, jak Annie się odwraca i idzie w stronę wyjścia. Jakaś dziwna siła kazała jej iść za nią. Tak też zrobiła, łapiąc ją za ramię.
- Czekaj!
Dziewczyna spojrzała na nią, podnosząc brwi w niemym pytaniu.
- Zastanawiam się, czy nie chciałabyś jakiegoś towarzystwa? Teoretycznie nie mam nic do roboty, a z przyjemnością poznałabym cię bliżej - mruknęła, odwracając wzrok, z delikatnym rumieńcem na policzkach.

<Annie?>

Od Serge'a i Nata do Allena

Serge spał sobie spokojnie, gdy nagle obudził go huk otwieranych drzwi. Podskoczył razem z Allenem i obydwaj spojrzeli na drzwi.
-Wstawaj, misiaku... - Nathaniel wszedł do pokoju i zamarł, gdy zobaczył chłopców. Stał przez chwilę, nawet nie oddychając, a Serge zobaczył w jego oczach, jak coś w nim pęka, a roztrzaskane na kawałki serce dodatkowo zostaje przemielone i zmieszane z błotem.
Nat wyszedł z pokoju, a jego brat natychmiast wstał i poszedł za nim. Chwycił go za rękaw, jednak został brutalnie odtrącony. Czarnowłosy chłopak nawet na niego nie spojrzał.
-Co robiłeś z Allenem? - zapytał, a Serge usłyszał drżenie w jego głosie.
-Nat, to nie tak, przecież wiesz, że ja...
-Co z nim robiłeś?! - odwrócił się w jego stronę i obdarował go morderczym spojrzeniem. - Najpierw mnie pocieszasz, a później zastaję taki widok!
Serge był przerażony. Jeszcze nigdy nie widział, by brat tak się wobec niego zachowywał.
-Nat, posłuchaj... Allen nie mógł zasnąć i przyszedł do mnie. Pogadaliśmy chwilę, a później zasnęliśmy. Tyle.
Nathaniel jeszcze przez chwilę patrzył na blondyna, po czym objął go ramieniem i przycisnął do siebie.
-Przepraszam... - powiedział cicho. -Wiesz, ile on dla mnie znaczy...
-Porozmawiaj z nim - spojrzał na niego. -Należą mu się wyjaśnienia.
Nathaniel odwrócił wzrok, westchnął cicho.
-Nie dziś. Dzisiaj... - wyjrzał przez okno. Serge doskonale wiedział, co miało się wydarzyć tego wieczora.
-Ostatnio nad sobą nie panowałeś, braciszku... Mogłeś się zdradzić. Nie powinieneś był tego robić.
-Widziałeś, co mu robili? - chwycił brata za ramiona i spojrzał mu w oczy. -Nie mogłem na to pozwolić. Nie mogłem...
-Wiem, wiem... - powiedział cicho i przytulił brata. - Chodź, zajmiemy się czymś. Wezmę sprawy w swoje ręce.
-Aż się boję.
-Słusznie. Tooo kiedy przyjeżdżają Luciana i Susan?
-Dwa dni przed Annie.
-Och, czyli Annie zaszczyci nas swoją obecnością w wigilię?
-Dokładnie. Serge, ja nie chcę...
-W takim razie odmów. Albo wiem! Ja zrobię jakiś cyrk, i tak mnie już nienawidzą, więc bardziej mnie znienawidzić już nie mogą.
Nathaniel spojrzał na niego krzywo, na co Serge tylko uśmiechnął się niepewnie. Starszy Bloodshed przewrócił oczami i obaj udali się do kuchni.

***

-Adkins, śniadanko - powiedział Serge, wchodząc do pokoju, a za nim do środka wszedł Nathaniel.
Położyli talerzyki z babeczkami na pościelonym łóżku Allena i usiedli na nim. Chłopak dołączył do nich, siadając na środku, mając braci na ukos od siebie. Uśmiechnął się do Serge'a jednak nawet nie spojrzał na tego drugiego.
Gugu podleciał do nich i usadowił się na środku, między chłopcami. Nathaniel wyjął z kieszeni spodni paczkę herbatników i rozkruszył jedno ciasteczko, by poczęstować ptaka. Gołąb zaczął zajadać, tak jak i oni.
Serge namalował na babeczkach Allena i Nathaniela serduszka z lukru. Doprawdy, mistrz romantyzmu.
-Co wy na to, żebyśmy spędzili dzisiaj dzień we troje? - zapytał blondyn.
Nathaniel powiedział, że dlaczego nie, a Allen wzruszył tylko ramionami. Chłopak wbił wzrok w serduszko namalowane na swojej babeczce i westchnął cicho.
Po wszystkim odnieśli talerze i wrócili do pokoju chłopca o czerwonej grzywce, jednak zanim ten przekroczył próg zaczął okropnie kaszleć. Zrobił jeszcze kilka kroków i zamknął za sobą drzwi, jednak kaszel nie ustawał.
Bracia odwrócili się zaniepokojeni w jego stronę.
-Allen, wszystko w porządku? - zapytał Serge, patrząc na niego ze zmartwieniem.
Chłopak pokiwał głową, jednak kaszel ciągle nie ustawał. Nagle Allen zaczął nabierać duże hausty powietrza, położył dłoń na swojej klatce piersiowej i oparł się o drzwi. Zaczął niepokojąco świszczeć, aż w końcu osunął się na podłogę, usiłując złapać oddech. Nathaniel natychmiast znalazł się przy nim. Położył go prosto na podłodze i podtrzymał jego głowę. Gugu od razu zaczął drapać pazurkami o walizkę, jednak Nat wiedział, że ten mugolski sprzęt nie będzie im potrzebny. Wyjął różdżkę i przyłożył ją do gardła Allena, po czym wyszeptał kilka słów. Po chwili oddech chłopaka zwolnił, przestał świszczeć i kaszleć. Wyglądało na to, że był bardzo zmęczony atakiem, ponieważ jego powieki zaczęły powoli opadać.
Nathaniel odetchnął i schował swoją różdżkę, po czym wziął chłopaka na ręce i zaniósł go na jego łóżko. Usiadł obok niego i odgarnął czerwoną grzywkę z jego twarzy.
Serge podniósł się z podłogi i powoli wycofał, zostawiając ich samych.

***

Gdy Allen się obudził, mógł zobaczyć śpiącego obok niego Nathaniela, dotykającego opuszkami palców jego dłoni. Chłopak usłyszał prychnięcie towarzysza i poczuł, jak ten zabiera dłoń. Chwycił go za nadgarstek i otworzył oczy, by na niego spojrzeć. Allen wbił w niego spojrzenie swoich miedzianych oczu, a Bloodshed podniósł się do siadu i popatrzył na niego.
-Nathaniel, wyjaśnij mi, dlaczego.
-Allen, naprawdę chciałbym ci to wyjaśnić, ale... - nagle przerwał. Nie miał pojęcia, ile czasu spali, a ważna była każda minuta. - Allen, która godzina?
-Nie wiem. Czy to ważnie? - spojrzał na niego zirytowany.
Nathaniel wstał i rozsunął zasłony okna. Na zewnątrz było już ciemno, księżyc powoli wychodził zza chmur.
Bloodshed czym prędzej podszedł do drzwi, chwycił za klamkę, jednak Allen zagrodził mu wyjście.
-Allen, błagam, daj mi przejść.
-Nie.
-Allen...
Nie było na to czasu. Chwycił chłopaka za ramiona i odsunął go, po czym szybko wyszedł z pokoju. Skierował się w stronę wyjścia. Kiedy był już w połowie drogi do znajdującego się za ogrodem lasu, poczuł, jak Allen ciągnie go za rękaw.
-Nathaniel!
-Zostaw mnie!
-Wyjaśnij mi to!
-Allen, idź do domu!
-Chcę wyjaśnień!
Wkroczyli do lasku i szli tak coraz głębiej i głębiej, a Allen nie chciał ustąpić.
-Allen, obiecuję, że jutro wszystko ci wyjaśnię, ale teraz idź do domu, błagam... Błagam, Allen...
Nagle Bloodshed skulił się z bólu, oparł się dłonią o najbliższe drzewo i jęknął cicho. Allen podszedł do niego, by zobaczyć, co się dzieje z jego towarzyszem.
-Odsuń się! - powiedział i upadł na kolna, by po chwili przewrócić się na bok.
-Nat...?
Bloodshed przewrócił się na plecy i wydał z siebie okropny krzyk bólu. Allen klęknął obok niego i chwycił go za rękę.
-Allen... puść... Błagam cię, idź stąd - mówił, a po jego bladych policzkach spływały przezroczyste łzy. -Proszę, wracaj do domu... Błagam, Allen, błagam!
Ciało Nathaniela zaczęło się dziwne trząść i wyglądało to, jakby chłopak dostał drgawek.
Księżyc w pełni górował nad nimi, jakby cieszył się cierpieniem chłopca.
-Allen, masz ostatnią szansę... - wyciągnął dłoń w stronę Adkinsa i dotknął delikatnie jego policzka. -Błagam, Al, uciekaj stąd...
Krzyknął po raz kolejny, a wtedy w dłoń Allena wbiły się ostre pazury Nata.

<Allen?>

Od Allena do Serge'a... i Nata.

Allen szedł za nimi przerażony tym, co stało się zaledwie kilka minut wcześniej. Wyszedł na chwilę z pokoju, żeby pójść do kuchni "pożyczyć" kilka pasztecików dyniowych na drogę, ale nie przeszedł nawet pięciu metrów, kiedy zaczepili go ci chłopcy. Pociągnęli go za sobą do jednego z pustych korytarzy i zaczęli gnębić. Niby nic nowego, więc się nie przejmował przezwiskami do czasu, gdy rzucono go na kolana i... no. Gdyby nie Serge'y i Nathaniel... Wolał o tym nie myśleć. Jednak jego strach nie pochodził tylko z powodu próby molestowania. Również przestraszył się jego chło- byłego chłopaka. Racja, obronił go przed tymi chuliganami, ale gdy tylko spojrzał w jego oczy, przeszedł go dreszcz. Źrenice chłopaka były pionowe, a tęczówki zimne, z niebezpiecznym błyskiem, który mógłby zabić, a nawet rozszarpać. Podrapana szyja jednego z łobuzów również nie dawała mu spokoju. Nat nie mógł mieć takich ostrych paznokci. Pionowe źrenice, ostre paznokcie... Coś mu to przypominało, ale nie był pewien co.
- Wszystko w porządku? - zapytał go Serge.
- Chyba - mruknął.
- Twój bagaż jest już w pociągu? - wtrącił się Nathaniel.
- Tak.
- Dobrze - skinął głową - Chodźmy szybciej, bo odjadą bez nas.
Przyśpieszyli kroku, a po kilku minutach byli już w pociągu. Chłopak oderwał się od towarzystwa Bloodshedów, zajmując jeden z pustych przedziałów. Nadął policzki, gdy zdał sobie sprawę, że ostatecznie nie dodarł do kuchni. A szkoda, bo właśnie teraz potrzebował czegoś do przekąszenia. Nie wiedział, co powinien o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony był przerażony Nathanielem, a z drugiej chłopak patrzył na niego z taką miłością, że nie chciał się go bać. To wszystko było za bardzo skomplikowane. Dlaczego to zawsze on musiał być zaplątany w rzeczy, których nie rozumie? W rzeczy, które go wręcz dobijają? Miał już dość tego, co działo się wokół niego. Chciał mieć tylko spokojne, miłe życie na raz. Czy prosił o zbyt dużo?
Ciemne myśli znowu zaczęły nękać jego umysł, ale je zignorował. Nie powinien się teraz użalać nad sobą, bo doprowadzi to do sytuacji, których będzie żałować.
Westchnął cicho, opierając twarz o okno. Pociąg w końcu ruszył.
Zapowiadała się długa podróż.

***

Patrzył na drzwi rezydencji Bloodshedów z lekką niechęcią. Po co on tu w ogóle przyjechał? Wszystko w tym miejscu przypominało mu o miłych chwilach spędzonych z Nathanielem. Teraz byli od siebie jeszcze dalej, niż przed rozpoczęciem ich związku. Nie chciał tutaj być.
Zrobił kilka kroków w tył, wpadając na coś po drodze. Odwrócił się za siebie, a jego wzrok spotkał Serge'a.
- Gdzie idziesz? - zapytał, podnosząc brew.
- Nigdzie - odpowiedział zbyt szybko, z krzywym uśmiechem.
- A mi się wydaję, że gdzieś się wybierałeś - stwierdził. - Dobrze wiesz, że mnie nie okłamiesz, Adkins. Co jest?
- To nic - westchnął.
Nie chciał go męczyć swoimi zapewne wymyślonymi problemami.
- Skoro tak sądzisz - mruknął - Jednak jeśli uciekniesz do lasu, to obiecuję, że cię znajdę i zamknę w piwnicy, zrozumiano?
Nastolatek zadrżał na intensywność i powagę tych słów.
- Jasne, to nie tak, że miałam taki zamiar - zachichotał nerwowo.
- Racja - uśmiechnął się niewinnie.
Blondyn minął go i podszedł do drzwi, po czym spojrzał na Allena i na swojego brata, który przez cały czas był świadkiem tej sytuacji.
- Idziecie czy nie?
Brązowooki bardzo chciał powiedzieć "nie", ale przypominając sobie ostatnią groźbę młodszego Bloodsheda, posłusznie przeszedł przez próg.
Z tego, co jak na razie zauważył, nic nie zmieniło się od czasu, kiedy był tutaj po raz pierwszy. Rozejrzał się dookoła, kładąc na chwilę swoją walizkę na ziemi.
- Mój pokój jest nadal w tym samym miejscu?
- Tak - odpowiedział mu Nathaniel.
Skinął głową, unikając jego wzroku. Podniósł swój bagaż i ruszył w stronę pomieszczenia. Gdy już się tam znalazł, zamknął drzwi, rzucił walizkę obok łóżka, a on sam położył się na posłaniu, schował twarz w poduszkę i po kilku minutach żałosnego łkania, zasnął.

***

Po krótkiej drzemce nie miał dużo do roboty. Gdziekolwiek nie poszedł, widział siebie i Nathaniela, gdy ci zaczynali ze sobą chodzić. To coraz bardziej psuło humor chłopaka. Postanowił więc zostać w swoim pokoju resztę dnia i odrobić prace domowe, którą zadało mu parę nauczycieli. Zrobienie wszystkiego zajęło mu niecałe trzy godziny. Było już trochę późno, więc postanowił się przebrać w piżamę i pójść spać. Niestety, mimo idealnych warunków do snu, nie umiał zasnąć. Nie było to dobrym znakiem, bo dzień wcześniej również nie zmrużył oka. Jego bezsenność zniknęła na czas związku, a teraz najwidoczniej ponownie wróciła. Przygryzł wargę z niezadowolenia, powstrzymując się od płaczu. Wylewał już dzisiaj łzy, nie potrzebował kolejnych. Przewracał się parę razy z boku na bok, ale to nie pomagało. Zirytowany wstał i wyszedł na korytarz. Miał zamiar pójść do kuchni z zamiarem wypicia ciepłego mleka, mając nadzieję, że mu to pomoże, ale zatrzymał się, kiedy minął drzwi do pokoju Serge'a. A może...
Podszedł do nich i nieśmiało w nie zapukał. Nie dostał żadnej odpowiedzi, jednak nie powstrzymało go to przed wejściem do środka. Nacisnął powoli klamkę i cicho otworzył drzwi. W pomieszczeniu było ciemno, a nastolatek mógł dostrzec przyjaciela leżącego na łóżku. Westchnął cicho, mając zamiar zamknąć drzwi.
- Coś się stało?
Podskoczył na nagły głos i z szokiem wpatrywał się w Serge'a, który na niego patrzył. Mógł przysiąść, że zaledwie kilka sekund wcześniej miał zamknięte oczy...
- Uh-
- Jeśli znowu mnie okłamiesz, obiecuję, że uderzę cię w twarz.
Westchnął ponownie.
- Nie umiem zasnąć - przyznał, unikając jego wzroku.
Serge patrzył na niego, zamrugał leniwie i chrząknął coś pod nosem. Po chwili odsunął się od krawędzi łóżka, kładąc się po stronie ściany.
- Co ty ro-
- Chodź tutaj - powiedział, podnosząc kołdrę.
- Co-?! Nie, nie mu-
- Chodź. Tutaj - powtórzył, jednak nieco ostrzejszym tonem.
- "Dlaczego on jest taki straszny?!" - przeszło mu przez myśl.
Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.
- Jesteś pewny? - upewnił się, podchodząc do łóżka.
- Gdybym nie był, to bym ci tego nie proponował.
Skinął głową, niezręcznie kładąc się obok niego. Leżeli przez kilka minut w ciszy, aż w końcu odważył się odezwać.
- Wiesz, że i tak to pewnie niczego nie zmieni, nie? I tak nie zasnę.
- Mogę ci powiedzieć baję lub zaśpiewać kołysankę, jeśli chcesz - odparł żartobliwie.
Zachichotał, przewracając oczami.
- Wątpię, że to pomoże.
- Musisz zasnąć.
- Wiem - jęknął.
Znowu cisza.
- To porozmawiajmy. Lepsze to niż nic.
- Racja - zgodził się.
Zaczęli kilka głupich tematów, które okazały się dla nich bardzo trafne. Śmiali się i opowiadali sobie różne historie. Allen czuł się o wiele lepiej niż wcześniej. Czuł, jak ogromny ciężar znika z jego barków. Tego mu właśnie brakowało. Beztroskiej rozmowy. Ziewnął głośno, przerywając tym wypowiedź Serge'a.
- Oho, czyżby ktoś był zmęczony?
- Trochę - przyznał.
- Myślę, że wystarczy na dzisiaj.
- Zgodzę się - mruknął, z zamiarem wstania, ale przed tym powstrzymała go dłoń na jego ramieniu.
- Gdzie idziesz?
- Uh... Do mojego pokoju?
- Możesz dzisiaj tutaj spać, nie mam nic przeciwko - stwierdził.
- Na pewno?
- Tak, na pewno.
Uśmiechnął się lekko, po czym odwrócił się do niego tyłem.
- Dzięki.
- To drobiazg.
- Nie, dzięki za wszystko. Za to, że tutaj jesteś i mi pomagasz. To miłe - mruknął sennie i nim się zorientował, w końcu zasnął.
Serge westchnął, patrząc w sufit.
- To naprawdę drobiazg - oznajmił, również zasypiając.
<Serge? c: Nat? >:c >

środa, 5 września 2018

Od Serge'a do Allena

-Zerwał ze mną - powiedział Allen, a z jego gardła wyrwał się szloch.
Serge chwycił go za ramię i przytulił go mocno. Poczuł, jak chłopak sztywnieje z zaskoczenia, jednak po chwili objął go mocno w talii i wtulił się w niego. Blondyn wsunął palce we włosy Adkinsa, zamykając oczy i pozwalając mu się wypłakać. Nic nie mówił, nie rzucał złośliwych uwag, gdy chłopak przemoczył rękaw jego koszuli. Westchnął cicho.
Co ty wyprawiasz, Nat? - pomyślał, gładząc Allena po plecach.
W pewnej chwili chłopak odsunął się od niego, jego policzki były mokre, a oczy czerwone od płaczu. Pociągnął nosem i spojrzał na Serge'a.
-Wiedziałeś, prawda? - zapytał, patrząc mu w oczy.
-Domyślałem się - przyznał szczerze. -Miałem nadzieję, że tego nie zrobi.
-Serge... Dlaczego? - po jego policzkach spłynęły nowe łzy.
Bloodshed dotknął dłonią jego twarzy i starł łzy kciukiem.
-Myślę, że lepiej będzie, jeśli sam ci powie - odgarnął czerwoną grzywkę z jego oczu. -Chodź...
Przygarnął go do siebie i objął mocno, pogłaskał go po blond czuprynie.
-Odprowadzę cię, dobrze?
Allen pokiwał głową, a gdy odsunął się od chłopaka, Serge posłał mu przyjazny, ciepły uśmiech i czułe spojrzenie. Później odprowadził go do jego wieży, obejmując go ramieniem.

***

Serge szybkim krokiem przemierzał puste korytarze. Wspiął się na wieżę Mystervusu, a następnie powiedział hasło, nawet się nie zatrzymując. Dobrze wiedział, że nikogo tam nie będzie, wszyscy świetnie się bawili na balu.
Kobieta z obrazu otworzyła przejście, doskonale wiedziała, kim jest Serge. Pamiętała, jak Nathaniel przyprowadzał go do ich wieży, kiedy akurat nikogo w niej nie było.
Chłopak wszedł po schodkach i otworzył drzwi na samym końcu korytarza - drzwi prowadzące do pokoju jego brata. Wtargnął do środka i zatrzasnął za sobą drzwi, spojrzał wściekle na leżącego na łóżku Bloodsheda, zasłaniającego twarz przedramieniem.
-Co ty wyprawiasz?! - stanął przed nim, zaciskając dłonie w pięści. -Znalazłeś miłość swojego życia i robisz coś takiego?!
Nathaniel zdjął ramię z oczu i spojrzał na brata. Serge zaniemówił, widząc niewyobrażalny ból w czerwonych od płaczu oczach brata.
-Adkinsoseksualny pojebie - mruknął i przytulił go.
Nat objął Serge'a i zaczął cicho płakać w jego ramię. Blondyn pogłaskał go po czarnych włosach, a jego wzrok napotkał leżący na podłodze zniszczony herb Bloodshedów.

***

Następnego dnia Serge przemierzał opustoszałe korytarze w poszukiwaniu Allena. Wszyscy, którzy mieli wyjechać na święta do domów już dawno spakowali swoje bagaże do pociągu, a po Adkinsie nie było ani śladu.
-Pedallen! - usłyszał z któregoś z bocznych korytarzy.
Natychmiast ruszył w tamtym kierunku. Gdy tam dotarł, zobaczył trzech chłopców stojących wokół klęczącego na ziemi Allena. Nie mógł rozpoznać, do jakiego domu należą, ponieważ nie mieli na sobie szat ani chust, tylko zwykłe ubrania.
-No dalej, Adkins - powiedział jeden z nich, wysoki o czarnych włosach. - Podobno to lubisz. Possij mi.
Chwycił go za włosy i uniósł mocno jego głowę, reszta śmiała się i żaden z nich nawet nie zauważył Serge'a.
-Hej! - zawołał, a wtedy odwrócili głowy w jego stronę.
Zrobił kilka kroków w ich kierunku, gdy zobaczył wyprzedzającego go Nathaniela. Starszy Bloodshed chwycił chłopaka za gardło i uderzył nim o ścianę. Patrzył na niego z furią w oczach, zaciskał palce na jego szyi. Chłopak chwycił jego nadgarstek, próbując się oswobodzić.
-Masz jakiś problem - zapytał Nathaniel, a z jego gardła wydobyło się warczenie prawdziwej bestii.
-Wystarczy - powiedział Serge. -Nat. Nat, udusisz go! Dość, Nat!
Nathaniel patrzył swojej ofierze w oczy, coraz mocniej zaciskając palce na jego szyi.
-Nat!
Bloodshed puścił, a chłopak osunął się na ziemię, łapiąc hausty powietrza. Nathaniel patrzył na niego z góry, w myślach zapewne groził mu śmiercią. Odwrócił się i spojrzał na towarzyszy dręczyciela. Jego źrenice na moment stały się pionowymi kreskami niczym u drapieżnych kotów, warknął znowu, a kącik jego ust uniósł się, ukazując kilka kłów.
Serge spanikował, gdy zobaczył, jak szyja chłopaka krwawi w niektórych miejscach, a z prawej dłoni jego brata wyrastają wilcze pazury.
Co on wyprawia!?
Chłopcy pomogli towarzyszowi wstać i czym prędzej odeszli. Spojrzenie Nathaniela złagodniało, gdy spojrzał na siedzącego na ziemi Allena. Klęknął przed nim na jedno kolano i dotknął jego twarzy pazurzastą łapą, starł łzę z jego policzka, patrząc na niego tak jak zawsze - z czułością i miłością. Szybko jednak zabrał rękę, przypominając sobie o pazurach i wstał. Spojrzał na Serge'a i odchrząknął, a chłopak natychmiast pomógł Allenowi wstać.
Ruszyli w stronę wyjścia, a Serge szturchnął brata ramieniem i spojrzał na jego pazury. Nathaniel naciągnął rękaw czarnego swetra, chowając dłoń i w milczeniu udali się na peron.

<Allen?>

wtorek, 4 września 2018

Od Allena do Nathaniela do Serge'a

Chłopak stał z szeroko otwartymi oczami. Nathaniel z nim zerwał...? Jeśli go kochał, to dlaczego go zostawił?
Po jego policzkach spłynęły łzy, a z ust wyrwał się głośny szloch. Zasłonił twarz dłońmi, padając na kolana. Co on zrobił źle? Myślał, że wszystko między nimi było w porządku. Przytulali się, całowali, trzymali za ręce, tak jak zwykle, a jednak coś było nie tak. Tylko co?
- Wszystko w porządku?
Pociągnął nosem, kręcąc przecząco głową.
- Nie, nie jest. Nie widać?! - krzyknął.
- Hej, spokojnie. Co się stało?
- Luciana... - wychrypiał - Błagam, zostaw mnie w spokoju.
- Nawet o tym nie myśl - stwierdziła - Jesteśmy przyjaciółmi, przyjaciele się wspierają, prawda? - uklękła przy nim - Powiedz, o co chodzi?
- T-To nieważne. Nie musisz się tym przejmować.
- Ale chcę się tym przejmować - zarządziła - No mów, bo pójdę po Nathaniela.
Chłopak wzdrygnął się, gdy tylko usłyszał to imię. Ku jego nieszczęściu dziewczyna to zauważyła.
- Allen? - zapytała niepewnie.
- Hej, co tutaj robicie? Gdzie Nathaniel? - zapytała niewinnie Susan, która wraz z Serge’em zaszczyciła ich swoją obecnością.
- Właśnie się nad tym zastanawiam - oznajmiła Włoszka, zerkając na swojego Amerykańskiego przyjaciela.
- Co się stało?! - gdy tylko Susan zauważyła rozpacz na jego twarzy od razu do niego podeszła.
- Chcę się dowiedzieć, ale nie chcę nic powiedzieć.
- Serge, poszukaj swojego brata - poprosiła Susan.
- Nie! - krzyknął, mierząc ich ostrym spojrzeniem - Nie chcę go widzieć! - wstał i wszedł do środka.
Skierował się w stronę swojego pokoju wspólnego, wlepiając oczy w podłogę. Po chwili poczuł, jak ktoś łapie go za ramię. Niechętnie odwrócił się za siebie, żeby zobaczyć stojącego za nim Serge'a.
- Co zrobił mój brat? - zapytał prosto z mostu.
- Skąd wiesz, że to akurat on coś zrobił.
- Myślisz, że jestem głupi, Adkins? Jeśli to nie on, to dlaczego niby nie chciałbyś go zobaczyć?
Allen westchnął, odwracając wzrok. Po jego policzkach spłynęły świeże łzy. Wziął głęboki wdech, próbując się uspokoić.
- Zerwał ze mną.
<Serge? :c>

sobota, 4 sierpnia 2018

Uwaga!

W dniach 5.08 - 17.08 na blogu nie będą pojawiały się żadne posty, nie będziemy też dodawali nowych postaci.

Powód: wyjazd adminów.

Susan

wtorek, 31 lipca 2018

Od Nathaniela - jedziemy z fabułą!

Pierwszy września nadszedł szybciej, niż można by się tego spodziewać. Nathaniel, Serge i Allen stoją w porcie, czekając na statek, który zabierze ich na wyspę, na której znajduje się ich szkoła.
Serge, ku uciesze brata, zmienił swoje nastawienie do ich związku, chociaż i tak lubił ich drażnić i dokuczać Adkinsowi.
Często, gdy przyłapywał ich na dawaniu sobie całusów rzucał ciche "fuj", po czym odwracał się i zasłaniał twarz rękami, ale Nat wiedział, że skrywa pod nimi złośliwy uśmieszek.
Podejrzewał, że Allen też wie, ponieważ zawsze w takich momentach uśmiechał się delikatnie i przewracał oczami.
Czy reszta rodziny wiedziała?
Oczywiście, że nie.
To, co trapiło Nathaniela, to jego narzeczona, za którą wcale nie chciał wychodzić. Na razie postanowił nie wspominać o tym Allenowi.
Podróż minęła im szybko i miło, spędzona na rozmowach i drobnych wygłupach, oraz docinkach ze strony Serge'a.
-Allen, czy twoim zdaniem jestem seksi? - zapytał, pozując w dziwny sposób.
-W tym momencie nie za bardzo - zaśmiał się, a na twarz Nata wstąpił delikatny uśmiech.
Serge najpierw zrobił obrażoną minę, jednak chwilę później zaczął się śmiać.
W ramach zemsty spróbował wyrzucić Allena za burtę.
-Ups, wybacz. Nie sądziłem, że mi się uda. Myślałem, że Nat rzuci ci się na ratunek, czy coś - powiedział, drapiąc się nerwowo po karku i patrząc na owiniętego w ręczniki i koce przemoczonego Allena, który obdarzał go spojrzeniem mogącym zabijać.
Nathaniel nawet nie udawał rozbawionego - no bo po co udawać, jak nie trzeba?
Siedział za Allenem, chowając twarz w owijających go ręcznikach i starał się nie śmiać zbyt głośno.
-I ty przeciwko mnie - powiedział Allen z delikatnym uśmieszkiem na twarzy.
Gugu pokręcił łebkiem z dezaprobatą, po czym wleciał Serge'owi na głowę i dziobnął go mocno.
-Au! Ty wredne ptaszysko - chwycił go za szyję, a oczy gołębia powiększyły się znacznie, prawie wychodząc z orbit. Serge posadził go na stoliku, a Gugu zaczął łapać powietrze otwartym dziobkiem.
-Kiedy masz zamiar zrobić coś z Susan? - zapytał Allen, opierając się o Nathaniela.
Serge zarumienił się i zaczął wodzić oczami po pokładzie, unikając spojrzenia Allenowi w oczy.
-No... um...
-Zabawne. Tyle czasu nazywaliśmy ich kretynami, bo nie byli w stanie zobaczyć, co do siebie czują, a sami nie byliśmy lepsi, tylko zastanawialiśmy się: "Dlaczego on, do cholery, tak się na mnie gapi? Dlaczego tak się nade mną pochyla?" - powiedział Nat.
Allen zaśmiał się, a Serge spojrzał na niego.
-Ta dziewczyna za tobą szaleje! - powiedział. -Jesteś ślepy, czy ślepy?
-Wydaje ci się - odpowiedział Serge, a para westchnęła ciężko i przewróciła oczami.

***

W końcu dotarli na miejsce. Przekroczyli bramę Szkoły Sześciu Domów.
-Chłopaki! - usłyszeli, po czym odwrócili się, by zostać zamkniętymi w mocnym uścisku Susan. -Tęskniłam za wami! Za twoimi humorkami, twoimi blond włosami... I za twoimi polisiami! - chwyciła Allena za policzki i poszarpała je delikatnie, po czym znów wyściskała każdego po kolei. -Dobra, brakuje jeszcze naszej gwiazdy. Gdzie jest moja miłość?
Przyłożyła dłoń do czoła i rozejrzała się, niczym pirat wypatrujący lądu. Serge wzdrygnął się delikatnie, a na twarzy Nata pojawił się delikatny uśmieszek.
-Jest! - zawołała, widząc Lucianę. Podbiegła do niej i rzuciła się jej na szyję, niemal ją przewracając.
Kiedy już wszyscy się wyściskali, ruszyli razem w stronę wielkiej sali, gdzie rozeszli się, by usiąść przy odpowiednich stołach. Przywitali pierwszorocznych, dowiedzieli się o paru nowych zasadach, dotyczących głównie nie dokarmiania zwierząt profesora McDone'a.
Nathaniel przypomniał sobie sowę, pod wzrokiem której opadł z sił. Wzdrygnął się nieco, po czym poczuł lekkie szturchnięcie w ramię. To jego znajomy z Mystervusu, Mick.
-Wszystko w porządku? - zapytał.
-Tak, dzięki - odpowiedział krótko i wysilił się na delikatny uśmiech.

***

Kiedy rozchodzili się do dormitoriów na drodze stanęła mu mała, srebrnowłosa dziewczyna i spojrzała na niego. Annie.
-Witaj - powiedziała cicho, ale i tak mógł ją dobrze usłyszeć.
-Witaj - odpowiedział. -Coś się stało?
-Nie, po prostu... pomyślałam, że skoro niedługo... wiesz... To może warto by się trochę poznać?
-Nie, dziękuję - odpowiedział krótko, po czym ruszył w stronę swojej wieży.
No tak, chodzą do jednej szkoły.
Westchnął. Musi coś zrobić, nie może przecież mieć żony i jednocześnie spotykać się z Allenem, usiłując ukryć istnienie jednego przed drugim.

***

Data ślubu zbliżała się z każdym dniem, które mijały coraz szybciej i Nathaniel nie wiedział, co robić. Nie mógł zawieść rodziny, nie mógł przynieść mamie wstydu, rezygnując z małżeństwa. Wielokrotnie rozmawiał o tym z Sergem, jednak nie potrafili znaleźć odpowiedniego wyjścia.
Za każdym razem, gdy Serge mijał Allena, obdarzał go ciepłym uśmiechem i smutnym spojrzeniem. Allen patrzył wtedy na Nathaniela, który unikał jego wzroku.
Zima nadeszła szybko, tak samo jak i Bal Bożonarodzeniowy. Serge zdobył się na odwagę i zaprosił Susan. Nathaniel zaproponował Allenowi, by zaprosił Lucianę, a jemu nie będzie przeszkadzała "samotność" na balu.
Wszyscy świetnie się bawili, włączając w to Nathaniela, jednak jego serce pękało na myśl o tym, co się niedługo wydarzy.



Czekał na Allena na ozdobionym białymi różami tarasie. Opierał się o barierkę, a gdy usłyszał kroki za sobą odwrócił się i uśmiechnął do chłopaka z czerwoną grzywką.
Wyciągnął do niego dłoń, a ten przyjął ją. Po chwili tańczyli przy dźwiękach dochodzących z sali. Nathaniel cały czas uśmiechał się delikatnie, patrząc Allenowi w oczy.
W oczach czarnowłosego było to, co zawsze - bezgraniczna miłość do tego chłopca, jednak nie było w nich radości.
-Coś się stało? - zapytał Allen.
Nathaniel oparł głowę o jego czoło i zamknął oczy, walcząc ze łzami. Otworzył je powoli i pocałował go ten jeden, ostatni raz, wkładając w to wszystkie swoje uczucia. Objął go, wsunął palce jednej dłoni w jego włosy. Allen objął go ciasno w pasie, odwzajemniając pocałunek. Nat poczuł łzy spływające po jego twarzy, niemal słyszał odgłos swojego pękającego serca.
Odsunął się od Allena i po raz kolejny spojrzał mu w oczy.
-Kocham cię, Allen... I zawsze będę - powiedział, a jego głos załamał się.
Allen spojrzał na niego z troską i otarł łzy z jego policzka, Nathaniel wziął głęboki oddech.
-Ale to koniec, Allen. Koniec.
Spuścił wzrok i puścił chłopaka, po czym szybkim krokiem opuścił taras.

***

Siedział w swoim pokoju, trzymając w dłoniach chustkę, którą dostał kiedyś od Allena. Chustkę, która była teraz mokra od łez Bloodsheda.
Bloodshed.
Pierdolony Bloodshed.
Dlaczego musiał należeć do tej rodziny morderców i stosować się do ich zasad? Może małżeństwo rodziców też było zaaranżowane, a oni w ogóle tego nie chcieli... Może jego ojciec spełnił tylko swój "obowiązek", spłodził bachora i odszedł do kobiety, którą naprawdę kochał.
Teraz Nathaniel nienawidził go jeszcze bardziej.
Wstał i podszedł do wiszącego na ścianie herbu rodziny Bloodshedów i przez chwilę patrzył na niego wściekle, po czym rąbnął w niego dłonią, roztrzaskując go i wbijając sobie odłamki szkła w dłoń.
Usiadł z powrotem na łóżku, sycząc z bólu, a łzy nadal spływały po jego twarzy.
Kiedy już uporał się z krwawiącą kończyną zacisnął w dłoni chustkę Allena, przyciskając ją do piersi i zasnął.
A gdy spał śnił o wspólnych chwilach z tym cudownym chłopcem, a łzy nadal spływały po jego policzkach.

<Allen?>


wtorek, 24 lipca 2018

Od Jisoo cd Luciany

Robienie kółek nie było czymś skomplikowanym. Jedyną rozrywka w tym dniu była ta cała Luciana. Zabawne dziewczę i to jak robiło aferę. Czyżby się bała? Nieźle jej szło, jednak wciąż nie była w tym świetna. Może gorszy dzień, a może też coś zupełnie innego. Wylądowałam, po czym oddałam nauczycielowi miotłę. Ominęłam grupkę uczniów i poszłam gdzieś indziej. Ruszyłam prosto przed siebie, jednakże prędzej czy później doszłam do swojego pokoju, a tuż po wejściu zamknęłam za sobą drzwi. Zasłoniłam także okna, po czym wzięłam księgę i usiadłam na podłodze. Zdjęłam kimono, aby moje detale mogły się pojawić. Skrzydełko się wysunęło, tak samo, jak rogi. Otworzyłam księgę na stronie, na której skończyłam, po czym zaczęłam dalej swoje czary-mary.
Gdy ktoś zaczął pukać do drzwi nie przerwałam. Skupiłam się na swojej części, jednak pukanie nie ustawało. Westchnęłam i musiałam przerwać. Wstałam, aby podejść ostrożnie do drzwi. Gdy je otworzyłam, nikogo tam nie było. Jedynie na podłodze leżał jakiś skrawek papieru. Spojrzałam na korytarz, ale był pusty. Wzięłam skrawek, po czym wróciłam do pokoju i ponownie zamknęłam drzwi. Otworzyłam kartkę i zaczęłam czytać.
Zjaw się dziś na polanie, tam, gdzie nie raz, można ujrzeć te piękne zwierza z rogiem. Są końmi, choć są wyjątkowe”.
Gdy przeczytałam. Tak jakbym chciała tam pójść, ciekawiło mnie to, co tam mnie spotka. Tak też zrobiłam. Jednak wpierw założyłam kimono z powrotem i schowałam księgę wraz ze świecami i innymi elementami.
Następnie odsłoniłam okna i ponownie otworzyłam drzwi, aby wyjść z pokoju. Zamknęłam drzwi i ruszyłam w wyznaczone miejsce.
Na polanę dotarłam w miarę szybko, przez co miałam jeszcze czas na chwilę odpoczynku i zaobserwowaniu kto jest.
Wyszłam z ukrycia, a wtedy dziewczyna wraz z resztą spojrzeli na mnie.
- Co tu się ma odbyć?

<Luciana?>

poniedziałek, 23 lipca 2018

Od Annie do Luciany

Annie przemierzała korytarz szkolny w poszukiwaniu jednej, konkretnej osoby. Rozglądała się uważnie, chcąc jak najszybciej odnaleźć obiekt zainteresowania. Warknęła cicho, nie dostrzegając go w tłumie uczniów. Był chyba najwyższym człowiekiem, jakiego znała, to było niemożliwe, by nie było go na terenie szkoły!
Musiała z nim pilnie porozmawiać, natychmiast.
Zajrzała do wszystkich klas, przeszukała nawet składzik na miotły. Przewróciła oczami, mrucząc coś pod nosem. Do przeszukania została jej już tylko biblioteka - tak, była w wieży Mystervusu, jednak nikt nie wiedział, gdzie znajduje się Nathaniel Bloodshed.
Weszła do pomieszczenia, przywitała się z bibliotekarką i zaczęła przeszukiwać korytarze między regałami. Gdzie on mógł się podziać?
Jej oczom ukazała się dziewczyna o ślicznych, jasnych włosach i przepięknych oczach. Annie stanęła jak wryta i poczuła dziwne wiercenie w brzuchu. Co to miało znaczyć?
Zamrugała kilkukrotnie i rozpoznała dziewczynę. Często widywała ją u boku braci Bloodshed, więc może chociaż ona wiedziała, gdzie podziało się to przerażające stworzenie zwane Nathanielem.
-Hej - przywitała się cicho, podchodząc do niej. -Jestem Annie Larson z Gloratem. Szukam Nathaniela Bloodsheda. Dużo razy widziałam was razem i pomyślałam, że może wiesz, gdzie mógł się ukryć.
-Luciana Calabrese - przedstawiła się z uroczym uśmiechem.
Annie nie mogła nic poradzić, również się uśmiechnęła, a na jej twarz wstąpił delikatny rumieniec.
-Niestety, nie wiem, gdzie mógł się podziać. Kto go tam wie - zadrżała delikatnie.
-W porządku - odpowiedziała, po czym spojrzała na trzymaną przez dziewczynę książkę. -O nie, nie czytaj tego. Jest okropne. I bez sensu. Płytkie postaci, bez charakteru, niepotrzebne opisy i rozmowy, słaba i wolna akcja.
Luciana spojrzała z zaskoczeniem na trzymaną przez siebie książkę.
-A zapowiadało się tak dobrze - powiedziała, odkładając tomik na półkę. -Właściwie, po co ci Nathaniel? Znowu prawie kogoś zamordował w obronie Allena i dyrekcja go poszukuje?
Allena?
Pewnie chodziło o tego chłopca z czerwoną grzywką. Z tego, co wiedziała, Bloodshed bardzo zżył się z tym chłopakiem i bronił go za wszelką cenę. Annie przymknęła oczy, myśląc o tym, co będzie musiał zrobić temu mugolakowi. Biedy Nat.
-Nie - odpowiedziała w końcu. -Musimy obgadać parę spraw dotyczących ceremonii i takie tam...
-Ceremonii? - zapytała Luciana, odrywając na moment spojrzenie od regału i skupiając je na Annie.
-Och, nie mówił ci? - spojrzała na nią nieco zdziwiona. Myślała, że skoro tak się przyjaźnią, już dawno jej powiedział. - Jestem jego narzeczoną.

<Luciana?>

Witamy nową uczennicę!



niedziela, 22 lipca 2018

Od Susan i Serge'a do Luciany

Notka od autora: Muahahahaha

Susan patrzyła na Lucianę z lekkim skrępowaniem. Nie wiedziała, czy powinna była w ogóle przychodzić po tym, co się stało.
-Przepraszam - powiedziały jednocześnie.
Spojrzały na siebie z zaskoczeniem, ich oczy rozszerzyły się nieco. Gapiły się na siebie przez chwilę, aż w końcu Susan odchrząknęła, a Luciana zmieniła nieco pozycję.
-Za co mnie przepraszasz? - zapytała.
-Nie powinnam była cię przytulać, nie chciałaś tego - powiedziała, kuląc się nieco.
Zauważyła delikatny uśmiech na twarzy Luciany, która podniosła się powoli i, ku zaskoczeniu rudowłosej, przytuliła ją delikatnie. Susan przez chwilę stała sztywno, jednak kilka sekund później objęła Włoszkę.
-Ja chciałam przeprosić za swoje zachowanie - powiedziała Luciana, patrząc jej w oczy.
Uśmiechnęły się do siebie, po czym Luciana wróciła na swoje miejsce, odsuwając się, by Susan również miała gdzie usiąść i pomagały sobie nawzajem w pracach domowych, często śmiejąc się przy tym z głupich pomyłek czy też z samych siebie, gdy nie mogły dojść do poprawnej odpowiedzi, ponieważ każda książka mówiła co innego.
-No mówię ci, że chodzi o mordownik! - powiedziała Susan.
-Nie, to będzie tojad żółty, ma takie same właściwości.
-To jest ta sama roślina - zaśmiała się rudowłosa.
Luciana przez chwilę patrzyła na ilustracje w książkach, po czym również zaczęła się cicho śmiać.
W końcu uporały się z pracą domową. Poszły odłożyć książki, które pożyczyły i Susan odwróciła się do Luciany z szerokim uśmiechem, chcąc z nią jeszcze porozmawiać, jednak uśmiech zszedł z jej twarzy, gdy zobaczyła coś ponad ramieniem Luciany.
-Może ja już pójdę. Do zobaczenia - powiedziała i odeszła, zanim Włoszka zdążyła odpowiedzieć.

***

Serge wszedł do biblioteki i od razu zaczął rozglądać się za poszukiwaną przez siebie książką. Pomiędzy szafkami zauważył Susan i Lucianę. Zaczął iść w ich stronę. Uśmiechnął się, gdy zobaczył wesołą twarz Susan, jednak uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy tylko go zobaczyła.
Uciekła.
Naprawdę aż tak go nie znosiła?
Westchnął i podszedł do Luciany, zmuszając się do delikatnego uśmiechu. Włoszka również się uśmiechnęła, aż w końcu Serge odchrząknął.
-Um, cześć - powiedział.
-Cześć - odpowiedziała, patrząc na niego.
Chłopak przez chwilę wbijał wzrok w podłogę, po czym zerknął w stronę, w którą poszła Susan. Nadal tam stała, grzebiąc w książkach, najwidoczniej czegoś szukając. Serge wrócił spojrzeniem do Luciany, po czym jęknął cicho.
-Coś się stało? - zapytała.
-Nie, nie...
-Serge... - spojrzała na niego z byka, a on musiał odwrócić wzrok.
Zerknął na nią znowu, aż w końcu nie wytrzymał. Musiał jej to powiedzieć, musiał!
-Wtedy na schodach... nie oczekiwałem ciebie. Czekałem na Susan - wypalił. -Podejrzewam, że wysłała ciebie, bo sama nie chciała się ze mną spotykać, nie chciała powiedzieć mi prosto w twarz, że niczego do mnie nie czuje. Luciana, jak ja mam do niej dotrzeć? Proszę, pomóż mi...
Luciana wbiła wzrok w ziemię, a Serge oparł się o szafkę i obrzucił szperającą w książkach Susan tęsknym spojrzeniem.

<Luciana?>

czwartek, 19 lipca 2018

Od Nathaniela do Allena

Nathaniel zastanawiał się chwilę, wpatrując się przy tym w sufit i mrucząc cicho. Po chwili uśmiechnął się delikatnie i spojrzał na Allena.
-Zrób mi taki makijaż, jaki zwykle nosisz - powiedział.
Allen wydawał się zaskoczony takim życzeniem, ale wstał i podszedł do drzwi, by udać się po kosmetyczkę, która aktualnie leżała gdzieś w bałaganie w jego pokoju.
-Al - powiedział, zanim wyszedł. - Przygotuj się już do spania i wróć do mnie, dobrze?
-Jasne - odpowiedział, po czym wyszedł.
Nathaniel wstał i udał się do łazienki, by wziąć szybki prysznic i przygotować się do snu. Założył koszulkę bez rękawów, zupełnie zapominając o znaku na jego ręce. Stęknął cicho. Co on miał z tym zrobić?
W końcu zdecydował, że użyje zaklęcia maskującego. Powinno wytrzymać do rana.
Allen wrócił kilka minut po tym, jak Nathaniel uporał się z problemem znaku na ręce. Czy naprawdę ci wszyscy źli goście nie mogli wymyślić czegoś małego, niezauważalnego, tylko tworzyć coś, po czym łatwo można ich zidentyfikować?
On wymyśliłby coś małego i prostego, nie sprawiającego problemów przy ukrywaniu się.
Bloodshed usadowił się na łóżku, a Allen usiadł przed nim i wyjął wszystkie potrzebne rzeczy, po czym zabrał się do pracy. Nie trwało to długo, najwidoczniej Adkins miał w tym wprawę. W końcu Nat przejrzał się w lustrze.
-I jak? - zapytał Allen, chowając eyeliner i inne cuda do kosmetyczki.
-Seksi - powiedział, odwracając się w stronę swojego chłopaka.
Jego chłopak Allen Adikns. Jak to cudownie brzmiało.
"Moim chłopakiem jest Allen Adkins".
Nat powstrzymał się od uśmiechu, gdy o tym pomyślał. Lisek wstał i podszedł do niego, po czym dał mu delikatnego buziaka.
-Nie zaprzeczam - powiedział, a wtedy Nat musiał się uśmiechnąć.
-I tak idę to zmyć. Ale kto wie, może zacznę tego używać raz na jakiś czas...
Kiedy już zmył arcydzieło Allena z twarzy rzucił się na chłopaka, przewracając go na miękki materac. Przewrócił się na plecy i spojrzał w sufit, biorąc dłoń Adkinsa w swoją.
-Uwaga, to nie będzie życzenie - uprzedził. -Opowiedz mi o swoich byłych.
-Um... no... dobrze - westchnął.
Nathaniel słuchał opowieści Allena z cierpliwością i każda kolejna sprawiała, że żałował, że go o to poprosił, ale nie ze względu na siebie, lecz na chłopaka.
-Mam ochotę ich pozabijać - powiedział poważnym głosem.
Jego oczy rozszerzyły się, gdy zdał sobie sprawę z tego, co powiedział.
A powiedział prawdę.
Miał ochotę wykończyć tych ludzi, którzy skrzywdzili Allena.
Chłopak spojrzał na niego, a Nat zamrugał kilkukrotnie, po czym podniósł się na łokciu i spojrzał na Adkinsa.
-Nie byli warci twojej miłości - powiedział, dotykając jego policzka i głaszcząc go delikatnie. -Mam nadzieję, że ja jestem... - powiedział bardziej do siebie niż do niego.
Przez chwilę milczeli, aż w końcu Allen odchrząknął.
-Jakie jest twoje drugie życzenie? - zapytał.
-Śpij ze mną - powiedział. -Nie żartuję, zostań ze mną.
-Skoro obiecałem, że spełnię każde twoje życzenie...
Nathaniel uśmiechnął się i uniósł cienką pierzynę, zapraszając pod nią chłopaka. Nie bał się, że ktoś ich przyłapie, ponieważ nikt z jego rodziny nie wchodził do pokojów pozostałych mieszkańców bez pukania. Teraz nawet Serge będzie musiał pukać, pomyślał z lekkim rozbawieniem, po czym sam wszedł pod pierzynę.
-Zostało ci jeszcze jedno życzenie.
-Wiem. I doskonale wiem, o co poproszę.
-Słucham.
Nathaniel objął go tak, że głowa Allena znajdowała się teraz między głową a klatką piersiową Bloodsheda. Jedna z rąk czarnowłosego spoczywała na jego plecach, a palce drugiej wsunięte były w jego włosy. Nat zamknął oczy i uśmiechnął się delikatnie.
-Zostań ze mną na zawsze - powiedział cicho.

<Koniec wątku <3 >

Od Allena do Nathaniela

Poczuł rumieniec, który wpłynął mu na twarz. Był okropnie zażenowany całą sytuacją. Z drugiej strony cieszył się, że nie zostali przyłapani przez kogoś innego.
Odchrząknął niezręcznie, nie mogąc spojrzeć blondynowi prosto w oczy.
- Jeśli chce zostać, to nie mam nic przeciwko - mruknął.
Nathaniel mruknął z aprobatą i głową wskazał Serge'owi, że ma usiąść obok nich. Niepewnie do nich podszedł i zajął swoje miejsce. Gdy tylko to zrobił, przez kilka minut siedzieli w niezręcznej ciszy. Nat pocierał delikatne kółka na jego plecach, a on opierał głowę o jego ramię, patrząc na osobę, która im przerwała.
Cisza została przerwana przez Serge'a, który zaczął pytać o ich związek. Był ciekawy, kiedy się zaczął i jak długo zajęło im zorientowanie się, że coś do siebie czują. Temat ten był niezręczny dla obu, ale posłusznie odpowiadali na pytania, wiedząc, że nie dałby im spokoju, gdyby tego nie robili.
Trwało to przez kilkanaście minut, ale później, na szczęście, cała trójka zmieniła temat. Ich rozmowa trwała dość długo. Ku zdziwieniu Allena, Serge nie powiedział ani słowa o tym, co chciał powiedzieć Allenowi. Szybko jednak zignorował tę myśl, pewnie było to coś prywatnego, czego nie chciał mówić w jego obecności.
- Dobrze, to ja może pójdę - blondyn powiedział po kilku godzinach ciągłej konwersacji. - Bawcie się dobrze, czy coś... - mruknął niezręcznie, wychodząc z pokoju.
Oboje odprowadzili go wzrokiem, po czym spojrzeli na siebie.
- To, na czym my skończyliśmy? - zapytał Nat ze złośliwym uśmiechem.
- Myślę, że tutaj - mruknął, dotykając swoimi wargami jego ust i zaczynając go całować.
Na początku całowali się delikatnie, lekko muskając się ustami. Ręce Nathaniela znalazły się na jego tali i przyciągnął go do siebie bliżej. Allen owinął swoje ręce na jego karku, a palce wplotły się w jego włosy. Z czasem ich wargi zaczęły ze sobą współpracować, całowali się coraz namiętniej. Allen chciał, żeby ten pocałunek trwał wiecznie. Delikatnie przejechał swoim językiem po jego wargach, zaskakując tym swojego partnera. Po chwili odpłacił mu tym samym, po czym wsunął język w jego rozchylone wargi. Eksplorowali swoje usta przez kilka następnych sekund, co jakiś czas wydając z siebie głębszy oddech lub cichy jęk. Niestety, jak zwykle, wszystko zostało przerwane przez potrzebę oddechu. Oderwali się od siebie, głęboko oddychając. Na policzkach obu widniał delikatny rumieniec oraz lekki uśmiech. Nat starł z kącika ust czerwonowłosego stróżkę śliny, po czym pocałował jego nos. Allen patrzył na niego z czystą adoracją. Pochylił się do niego po kolejny pocałunek, ale Nat miał inne plany, rzucając go na łózko.
- Co-
Nie dane mu było dokończyć, kiedy ten zaczął go łaskotać
- N-Nie! Ahahaha! P-Przestań, hahaha, p-proszę! - prosił między śmiechami, próbując odepchnąć jego ręce od swoich boków.
- No nie wiem, czy powinienem - powiedział złośliwie, kontynuując tortury.
- B-Błagam, hahaha, z-zrobię wszystko!
Zatrzymał się na chwilę, podnosząc brwi.
- Wszystko? - zapytał zainteresowany.
Allen zaczął ciężko oddychać, ale to nie powstrzymało go od posłania mu szerokiego uśmiechu.
- W-Wszystko!
- Jesteś pewien? To dość mocne słowa.
- Wszystko oprócz nieśmiertelności, wskrzeszenia oraz bogactwa - powiedział szczerze.
- Ooo, bawimy się w dżina? - poprosił rozbawiony.
- Może... - powiedział tajemniczo.
- Jeśli tak, to znaczy, że spełnisz moje trzy życzenia?
- A jeśli nie?
- To wtedy będę cię nadal łaskotać.
Młodszy udawał przez chwilę, że się zastanawia.
- Chyba nie mam innej opcji - odparł szczerze.
Nathaniel uśmiechnął się, odsuwając trochę od niego. Allen usiadł i spojrzał prosto w jego oczy.
- Witam mój panie - delikatnie schylił głowę - Jestem na każde twoje zawołanie, pierwsze życzenie? - zapytał rozbawiony.

<Nat? <3>

Od Luciany do Susan

Po zrobieniu kilku notatek w bibliotece dziewczyna musiała pójść na następną lekcję. Nie chciała tego, ale nie miała wyboru. Schowała książki, które czytała wraz z notatkami do swojej torby i czym prędzej pobiegła do klasy. Było już po dzwonku, ale miała nadzieję, że zdąży przed nauczycielem.
Na szczęście jej modły zostały wysłuchane, gdy wpadła do klasy, w której panowała istna anarchia. Tylko błagać, żeby reszta lekcji taka była.

***

To było dziwne.
Obudziła się o tej samej godzinie co zwykle, jednak coś było nie tak.
Pierwszy raz od wielu miesięcy była z tego powodu zadowolona. Zawsze miała zły humor, gdy musiała wstać godzinę wcześniej od innych, żeby móc się przygotować na lekcje, ale dzisiaj czuła się jak najbardziej wypoczęta i szczęśliwa.
To musiał być dobry dzień.
Nie było innej opcji.
Przeszła przez swoją poranną rutynę i szybko wybrała się na śniadanie. Zjadła owsiankę na, umyła zęby w swoim pokoju i pobiegła na lekcje.
Czyli jak każdy, zwykły dzień. Chociaż jedyną różnicą było to, że na jej ustach tkwił delikatny uśmiech. Osoby, które mijała, patrzyły na nią zszokowane. Co stało się ze zwykle wredną i chamską Lucianą?
- Hej, Luciana. Widzę, że dzisiaj jesteś w skowronkach.
Odwróciła się w stronę głosu, żeby spotkać się z Yuko stojącą obok.
- Oh... Cześć Yuko - przywitała dziewczynę.
Ta, zmarszczyła brwi, a na jej ustach pojawił się złośliwy uśmieszek.
- Co jest? Nie wydajesz się zadowolona z tego, że mnie widzisz - skrzyżowała ręce na piersi.
" - Bo nie jestem" - pomyślała.
- O, naprawdę? Ranisz mnie Lu.
Otworzyła szerzej oczy, patrząc na dziewczynę. Była pewna, że to tylko pomyślała, a nie powiedziała... W sumie nieważne. Skrzywiła się i spojrzała na jeden z zegarów wiszących na ścianie.
- Tak, a teraz pozwolisz, że pójdę na lekcje - mruknęła.
- Jasne Lu, widzimy się później.
- Nie nazywaj mnie Lu - warknęła w jej stronę z morderczym spojrzeniem.
- Będę mówić jak mi się podoba, nic z tym nie zrobisz - powiedziała z szerokim uśmiechem na twarzy.
Luciana zacisnęła dłonie w pięści i minęła ją, licząc w głowie do dziesięciu, żeby się uspokoić.
Weszła do sali i zajęła miejsce w pierwszej ławce. Wyciągnęła podręczniki oraz kilka kawałków pergaminu wraz z kałamarzem i piórem.
- Hej.
Obok niej usiadła Susan.
- Hej - odpowiedziała dość nieprzyjemnym głosem.
Skrzywiła się z tego powodu, ale postanowiła to zignorować. Yuko całkowicie zepsuła jej humor, nie musiała się z tego tłumaczyć.
Lekcja minęła zaskakująco dobrze, a Luciana dowiedziała się kilku nowych rzeczy. Gdy tylko się skończyła, szybko się spakowała i wybiegła z sali. Nie chciała się dzisiaj z nikim użerać.
Kiedy tak sobie szła, nagle poczuła, jak ktoś łapie ją za nadgarstek i ciągnie w swoją stronę.
Oczywiście.
Yuko i Valeria.
- Czego chcecie? - zmrużyła oczy.
- Nah, czy my musimy od razu czegoś chcieć? - zapytała niewinnie Valeria.
- Zawsze czegoś chcecie - stwierdziła.
- No dobrze, masz rację Lu-
- Nie nazywaj mnie Lu... - powtórzyła, zaciskając pięści. Miała dość Yuko i jej zdrobnień, dlaczego nie potrafiła zrozumieć, że ich nie lubi?!
- Ale teraz chcemy pogadać. Dlaczego nas unikasz?
- A dlaczego nie miałabym? - syknęła. - Nasza przyjaźń ogranicza się do pieniędzy, prawda?
Valeria i Yuko spojrzały po sobie.
- Prawda - przyznała Valeria. - Ale Matthias ignoruje mnie od momentu, kiedy przestałaś się z nami zadawać - nadęła policzki.
Luciana przewróciła oczami. Tak, Matthias. Jego rodzice byli przyjaciółmi jej ojca i no cóż, chłopak wydawał się w niej zakochany, ale ona do niego nic nie czuła. W przeciwieństwie do Valerii, która się nim całkowicie zauroczyła. Nie dziwiła się, że nie chce z nią rozmawiać, jeśli niej nie było przy niej.
- Może dlatego, że się tobą nie interesuje? W sumie - przesunęła po niej wzrokiem. - Nie dziwię mu się.
- Ej! - ku jej zdziwieniu, to krzyknęła Yuko. - Jak śmiesz ją obrażać?!
- W porządku - powiedziała Valeria. - Chodźmy stąd, bo najwidoczniej ktoś nie ma humoru. Odezwij się, jak ci przejdzie, cześć - pomachała do niej i odeszła, ciągnąć za sobą Yuko, która patrzyła na nią z nienawiścią w oczach.
Luciana westchnęła, chowając twarz w dłoniach. W końcu sobie poszły...
Zdjęła ręce z twarzy, żeby zauważyć idącą w jej stronę Susan. No naprawdę? Czy nikt nie potrafił wziąć wskazówki, że dzisiaj nie chciała z nikim rozmawiać?
- To przez nie masz taki zły humor? - zapytała.
- Może - odpowiedziała.
Nie chciała jej powiedzieć prawdy, nie teraz, może nigdy. Nie potrzebowała współczucia i litościwych spojrzeń. Mogła przeżyć bez tego.
- Wiesz, Luciana... Jeśli coś będzie nie tak, zawsze możesz mi powiedzieć.
I wtedy Susan zrobiła coś, czego Luciana się nie spodziewała.
Przytuliła ją.
Zamarła w jej ramionach, a oczy się rozszerzyły.
Co-?
Dlaczego ona to zrobiła?!
Pierwszą jej reakcją było odepchnięcie jej. I to też zrobiła.
Susan sapnęła zaskoczona nagłym odepchnięciem. Luciana skrzyżowała ręce na piersi, patrząc w bok z rumieńcem na twarzy. Po chwili spojrzała na dziewczynę.
- P-Po co to zrobiłaś?!
- Myślałam-
- N-Nie powinnaś mnie przytulać, j-ja- - przerwał jej dzwonek.
Nim rudowłosa zdążyła zareagować, Luciana ją minęła, biegnąc prosto do swojej klasy. Nadal czuła ciepło na policzkach. To było zawstydzające. Bardzo.

***

Lekcje w końcu minęły, a w trakcie nich dziewczyna miała szansę się zastanowić nad wydarzeniami sprzed kilku godzin. Okey, zareagowała trochę pochopnie, musiała to przyznać, ale nie była przyzwyczajona do uścisków od nikogo innego, niż swoja bliźniaczka. Feliciana zawsze pokazywała jej swoją miłość w przeciwieństwie do ich rodziców. Byli zainteresowani tylko sobą i swoimi problemami.
Dobrze, było postanowione. Gdy tylko znajdzie Susan, przeprosi ją za swoją reakcję, mając nadzieję, że ta to zrozumie i nie będzie prosić o wyjaśnienia. W przeciwnym razie może nie być zbyt miło, a tego wolała uniknąć.
Nie chciała jednak jej szukać, więc poczłapała do biblioteki, tak jak zwykle robiła po lekcjach. Usiadła przy jednym z wolnych stolików i zaczęła odrabiać zadania domowe. Nie wiedziała, ile czasu minęło, kiedy nagle usłyszała chrząknięcie. Podniosła wzrok od pergaminu, widząc przed sobą Susan. Skrzywiła się lekko, czując się dziwnie niezręcznie w jej obecności.

<Susan?>