sobota, 22 września 2018

Witamy nowego ucznia!


Od Nathaniela do Allena

Pierwsze promienie słońca padły na pysk Nathaniela. Spojrzał na wschód i stał tak, czekając na przemianę. Znów będzie człowiekiem.
Zmiana w człowieka była o wiele mniej bolesna, niż w wilka. Kilka minut później chłopak stał, opierając się o drzewo i próbując złapać oddech.
Pamiętał wyraz twarzy Allena, kiedy go zobaczył. Chłopak był przerażony, bał się go. Nathaniel próbował go dogonić, zatrzymać i udowodnić, że nie zrobi mu krzywdy, jednak Allen najwyraźniej w to wątpił. Z resztą, jak mógł nie wątpić, kiedy kilka minut wcześniej Nat wbił pazury w jego delikatną dłoń...
Dowlókł się do posiadłości, gdzie Serge przywitał go ciepłym, pokrzepiającym uśmiechem i kubkiem herbaty. Nat usiadł na krześle w kuchni i objął naczynie dłońmi, chłonąc jego ciepło.
-Gdzie Allen? - zapytał.
-Przed chwilą wyszedł, chyba siedzi przy fontannie. Był nieźle poharatany...
-Co? - Nat spojrzał na niego zaniepokojony.
-Spokojnie, nic poważnego mu się nie stało. Głównie zadrapania od gałęzi, ale ta rozdrapana dłoń to chyba twoja sprawka.
Nathaniel westchnął i zasłonił twarz dłońmi.
-Mówiłem mu, że ma odejść - jęknął.
-Widocznie się o ciebie martwił - Serge wzruszył ramionami i napełnił kolejny kubek. -Powinieneś z nim pogadać.
-Wiem. Najpierw się umyję i przebiorę. Cuchnę. Powinniśmy się w końcu pozbyć tych gnomów, srają gdzie popadnie.
Serge zaśmiał się cicho, a Nathaniel szturchnął go w ramię. Wstał i udał się do swojego pokoju, by doprowadzić się do odpowiedniego stanu. Wziął szybki prysznic i przebrał się w czyste rzeczy, a wilgotnym włosom pozwolił się ułożyć, jak same tego chciały. Na nadgarstek prawej dłoni obowiązkowo założył chustkę, którą dostał kiedyś od Allena.
Wyszedł na zewnątrz i udał się w stronę fontanny. Zobaczył siedzącego na jej murku chłopaka, wydawał się pogrążony w myślach, twarz miał skierowaną ku niebu.
Podszedł do niego powoli i położył dłoń na jego ramieniu.
-Co tam, Serge? - usłyszał.
Nathaniel nie odpowiedział, w końcu Allen odwrócił się, a na jego twarzy pojawił się wyraz zdziwienia. Bloodshed zobaczył małe ranki na jego twarzy i mocne zadrapanie na dłoni, doskonale zdawał sobie sprawę, że to jego wina. Był też jednak zły, że Allen uciekł, nie pozwalając mu się nawet do siebie zbliżyć.
-Cześć - mruknął.
-Hej - odpowiedział Allen, a Nat aż zadrżał słysząc niechęć w jego głosie.
-Jestem winien ci wyjaśnienia, prawda?
-Jesteś - przyznał, nawet na niego nie patrząc.
Nathaniel czuł się, jakby ktoś ścisnął jego serce w dłoni i spróbował je zgnieść na miazgę.
-Możemy wrócić do mojego pokoju? Wszystko ci wyjaśnię. Wszystko.
Allen przez chwilę wbijał wzrok w ziemię, jednak w końcu wstał i stanął obok Nathaniela. Ruszyli przed siebie, a Nat spróbował nawet dotknąć dłoni chłopaka opuszkami palców, jednak Allen zacisnął ją w pięść i przycisnął do swojego boku. Nathaniel wziął głęboki wdech, usiłując powstrzymać chęć rozpłakania się jak dziecko.
W końcu dotarli na miejsce. Nathaniel przepuścił Allena w drzwiach i poprosił go, by usiadł. Chłopak bez przekonania usadowił się na łóżku starszego chłopaka, nadal na niego nie patrząc. Nathaniel zniknął na chwilę, by wrócić z dwoma kubkami pachnącego kakao. Podał jeden z nich Allenowi, a ten przyjął go z obojętną miną. Nat przez chwilę wpatrywał się w płyn w swoim naczyniu, po czym westchnął.
-Dobrze, zacznijmy od tego, że... przepraszam. Przepraszam, że ci nie powiedziałem. Bałem się, że się wystraszysz i... i miałem rację. Już raz spotkałeś mnie w formie wilkołaka. Wtedy, kiedy szukałeś Gugu na błoniach. Bałem się, że napotkasz jakiegoś innego wilkołaka, albo że stracę nad sobą kontrolę i zrobię ci krzywdę, więc postanowiłem cię przegonić. Przepraszam.
Allen kiwnął głową, a Nat nie był pewny, czy jego przeprosiny zostały przyjęte.
-Stałem się taki kiedy byłem dzieckiem. Byliśmy z mamą i Sergem na wycieczce w górach i coś mnie podkusiło, żeby wyjść sobie na nocny spacer. Zapuściłem się daleko w las i poczułem tylko, jak coś przygniata mnie do ziemi, a później był tylko ogromny ból w barku - odsłonił swój bark, na którym znajdywał się ślad po ugryzieniu.
Allen podniósł wzrok, wziął oddech, gdy zobaczył bliznę na ciele Nathaniela.
-Krzyczałem wniebogłosy, aż w końcu znalazł mnie Serge. Młodszy ode mnie rzucił się na bestię i po prostu ją ze mnie zepchnął. Później przyszła mama i przegoniła wilkołaka kilkoma zaklęciami. Pamiętam zaniepokojoną minę mamy i głośny płacz Serge'a. Mogłem umrzeć.
Zapadła cisza. Nathaniel wbił wzrok w pościel przed sobą, gładząc kciukami brzegi kubka.
-Czy ja... mogę dotknąć? - podniósł wzrok, słysząc to.
Pokiwał głową i znów odsłonił bliznę na barku. Allen pochylił się do przodu i dotknął jej opuszkami palców. Nathaniel zadrżał, a gdy chłopak już miał zabrać rękę chwycił jego nadgarstek i wtulił policzek w jego dłoń.
-Brakowało mi twojego dotyku - powiedział cicho.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, jednak w końcu Allen odwrócił wzrok.
-Powinienem wyjaśnić ci coś jeszcze. Wyjaśnić, dlaczego z tobą zerwałem.
Allen zamknął oczy, a Nat odchrząknął, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.
-Nie chciałem.
-To dlaczego to zrobiłeś?
-Musiałem.
-Niby kto cię zmusił? - Allen wydawał się coraz bardziej zdenerwowany.
-Posłuchaj, Allen. Ród Bloodshedów to ród krwi niebieskiej, niezwykle szanowany. Od wielu pokoleń istnieje u nas coś w rodzaju... tradycji. No i... Pamiętasz, jak pisaliśmy do siebie listy?
Allen kiwnął głową, jednak po chwili zastanowienia jego źrenice skurczyły się. Spojrzał na Nathaniela.
-Aranżowane małżeństwo.
Nat pokiwał głową. Allen przeczesał włosy palcami, wyraźnie zestresowany. Odłożył swój kubek na bok, a Nat zrobił to samo, chrząkając cicho.
-Próbowałem rozmawiać o tym z moją rodziną i jedynie mama mnie poparła, ale reszta rodziny niezbyt za nią przepada, więc mój sprzeciw był daremny. Mówiłem im, że to bez sensu, żebym żenił się, podczas gdy jeszcze nie skończyłem szkoły, ale oni po prostu chcą to mieć już z głowy.
-Um... Kto jest twoją narzeczoną?
-Annie Larson. Jest naprawdę miła, ale... ja tego nie chcę... Chcę być z tobą, Allen.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś? - zapytał.
-Bo nie chciałem cię ranić, ale chyba zraniłem cię jeszcze bardziej. Przepraszam - zasłonił twarz dłońmi i poczuł, jak po jego policzkach spływają łzy.
Poczuł obejmujące go ramiona Allena. Nie zastanawiając się długo odwzajemnił uścisk i wtulił twarz w ramię chłopaka, mocząc rękaw jego koszulki.
-Przepraszam...
Poczuł jego dłoń głaszczącą go kojąco po głowie. Podniósł twarz i spojrzał na Allena, dotknął dłońmi jego policzków i pogłaskał je czule.
-Allen, tak bardzo cię przepraszam... Kocham cię, Allen. Kocham ciebie i tylko ciebie. Nie chcę tego małżeństwa, chcę być z tobą, mój Lisku...
-Wiem, Nat, wiem...
-Błagam, wybacz mi...
-Wybaczam ci, Nat.
Nathaniel podniósł się i spojrzał mu w oczy, po czym pocałował go czule. Poczuł, jak Allen odwzajemnia pocałunek i całkowicie się w nim zatracił. Tak bardzo tęsknił za tym chłopcem, za jego ciepłymi ustami, obejmującymi go ramionami. Tęsknił za pełnym miłości spojrzeniem jego miedzianych oczu, za jego uśmiechem, delikatnym dotykiem, jego głosem i jego barwnym śmiechem.
Materac zaskrzypiał, gdy Allen uderzył w niego plecami. Poczuł delikatny dotyk palców Allena na swoich policzkach, dłoń wsuwającą się w jego włosy.
-Lisku? - zapytał, niechętnie odsuwając swoje wargi od jego ust.
-Tak?
-Bo widzisz... - odwrócił wzrok, nie bardzo wiedzą, jak ubrać w słowa to, co chciał mu powiedzieć.
-No dalej, wyduś to z siebie - Allen dotknął jego policzka wierzchem dłoni.
Nat zamknął oczy i wziął głęboki oddech, po czym spojrzał ukochanemu w oczy.
-Allen, jesteś moim pierwszym chłopakiem, pierwszą i jedyną miłością. Przeżyłem z tobą swój pierwszy pocałunek i chciałbym przeżyć z tobą wszystkie następne. Chciałbym przeżyć z tobą wszystkie swoje pierwsze razy. Pierwsze i następne. Tylko z tobą.

<Allen?>

Witamy nową uczennicę!



czwartek, 20 września 2018

Od Allena do Nathaniela

Chłopak wpatrywał się z szokiem wymalowanym na twarzy na Nathaniela. Zerknął na rękę, którą go złapał i jęknął ze strachem, widząc, jak pazury wbijają się w jego skórę. Wrócił wzrokiem na starszego Bloodsheda, którego źrenice były pionowe. Tak jak wtedy przy tych łobuzach. Chciał się wyrwać, ale Nat zacisnął się mocniej na jego ręce.
- Puść! - rozkazał.
- Jeżeli obiecasz mi, że stąd pójdziesz. Błagam.
- Obiecuję. Zostaw mnie w spokoju! - wrzasnął.
- "Przepraszam" - pomyślał, gdy w końcu go puścił.
Zrobił kilka kroków w tył, jednak nie odszedł.
- Allen, obiecałeś! - wrzasnął, wijąc się z bólu.
- Czasem łamię obietnice - powiadomił go, przejeżdżając palcami po zranionej ręce.
Nie zdziwił się, kiedy została na nich krew.
- Allen! Pro-!
Blondyn spojrzał na swojego towarzysza, gdy nagle zamilkł. Przez słabe światło księżyca nie widział dokładnie, co się dzieje.
- Nat? - zapytał, powoli do niego podchodząc.
Wrzask przeszył powietrze, a Allen z zaskoczenia przewrócił się na ziemię i wpatrywał się na stworzenie przed nim.
Wilkołak.
- Nat?! Nat! - zaczął wołać z paniką, mając nadzieje, że wilkołak go nie zaatakował.
Ku jego zdziwieniu, bestia drgnęła na jego wołanie, przekrzywiając łeb.
Zamarł.
Pazury, pionowe oczy...
Oczywiście, że tak! Dlaczego wcześniej na to nie wpadł?! Nathaniel był wilkołakiem!
To było coś, z czego nie powinien się cieszyć...
Zaczął się cofać, patrząc na... chłopaka (potwora?) przed nim. Cóż za ironia, że jego ukochany musiał być czymś, czego poważnie się bał.
Wilkołak głośno zawył, podchodząc do niego. Nastolatek próbował wstać, jednak strach za bardzo go sparaliżował, więc jego ruchy były wolne i niezdarne. Jego oddech przyśpieszył, a po policzkach płynęły łzy. Zostanie zabitym przez swojego byłego, nie było jego wymarzoną śmiercią.
Gdy tylko poczuł, jak Nathaniel delikatnie go dotyka, w jego żyłach wybuchła ogromna ilość adrenaliny. Gwałtownie się odwrócił, wstał i zaczął biec przed siebie. Miał gdzieś gałęzie, które biły go po twarzy, rękach i żołądku. Miał gdzieś, że jego oddech, jak i nogi błagały o litość. Biegł, jakby nie było jutra, jakby od tego zależało jego życie. W sumie to... zależało.
Mógł słyszeć tupot kroków za sobą. Stworzenie go goniło. Starał się przyśpieszyć, ale jego ciało zaczynało odmawiać mu posłuszeństwa. Myślał, żeby się poddać. Oddać się na pożarcie tej krwiożerczej bestii, ale szczęście postanowiło być dziś po jego stronie. Kątem oka dostrzegł posiadłość Bloodshedów. Ten widok sprawił, że dostał nowej motywacji do przećwiczenia swojej wytrzymałości. Wybiegł z lasu, a po kilku minutach opuścił również teren pobliskiej łąki, znajdując się całkowicie na terenie Bloodshedów. Kiedy upewnił się, że stworzenie za nim nie biegło, usiadł na fontannie i próbował złapać i uspokoić oddech. Miał dzisiaj już jeden atak astmy, nie potrzebował drugiego, jednak biorąc pod uwagę, jak szybko biegł... Wstał i ciężko oddychając, ruszył w stronę wejścia do budynku. Wszedł na piętro, na którym znajdował się jego pokój, żeby spotkać przed jego drzwiami Serge'a. Najwidoczniej miał zamiar zapukać w drzwi, ale zauważył Allena i zatrzymał swoje ruchy.
- Merlinie, co ci się stało?! - zapytał, patrząc na niego zaniepokojony.
No tak. Przez to wszystko zapomniał o wszystkich obrażeniach, które zrobiły mu drzewa. Nastolatek chciał mu odpowiedzieć, ale świszczący oddech mu na to nie pozwolił.
- Znowu? Jak często dostajesz te ataki? Ugh, nie jest to teraz ważne. Nie umiem tej skomplikowanej magii, którą wykonuje Nathaniel, więc będziesz musiał użyć swojego dziwnego urządzenia, czy czegoś tam. Nie wiem. Nie znam się.
Kiwnął głową, wchodząc do pokoju. Wyciągnął inhalator z torby, włożył końcówkę do ust i nacisnął odpowiedni guzik. Lek po chwili wypełnił jego płuca, sprawiając, że poczuł się lepiej. Wyjął sprzęt i zaczął brać głębokie oddechy. Kiedy jego oddech się już uspokoił, położył się na łóżku.
- Tyle? Nie powiesz mi, co się stało?
- Nie - mruknął.
Drugi chłopak westchnął i usiadł obok niego na łóżku.
- W porządku... Trzeba cię jednak opatrzyć. Wyglądasz jak żywa śmierć - zachichotał niezręcznie.
- Tia - ponownie mruknął.
Blondyn opuścił pomieszczenie, żeby wrócić po chwili z apteczką oraz z różdżką w dłoni.
- Niektóre obrażenia bez problemu załatwimy zaklęciami, ale myślę, że znajdą się takie, które bezpiecznie będzie potraktować samodzielnie wykonanymi opatrunkami.
- Mhm.
- Usiądź - nakazał.
Adkins zrobił to niechętnie, wbijając wzrok w swoje kolana.
- Wiesz, jeśli nie zdejmiesz koszuli, to dużo nie zdziałam.
Przewrócił oczami, wykonując polecenie. Serge zajął się jego ranami bez słowa, a Allen przez ten cały czas myślał o tym, co wydarzyło się w lesie. Nie wiedział, co miał o tym myśleć. Bać się? Chyba powinien. Dla Nathaniela w tamtym momencie był niczym, jak tylko kawał mięsa, jednak... reagował na swoje imię. Wilkołaki raczej nie reagowały na takie rzeczy, prawda? Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad tym. Przypomniał sobie, jak kilkanaście miesięcy temu szukał Gugu. Spotkał przy krawędzi lasu wilkołaka. Ten go nie zaatakował, choć mógł to zrobić. Czy to mógł być Nathaniel? Nie szło tego wykluczyć.
- Skończone - powiedział, chowając nieużyte bandaże do apteczki - Nie powinieneś się zbytnio ruszać w trakcie snu, żeby nie pogorszyć niektórych zranień.
- Okey - kiwnął głową.
- Okey. To ja idę. Dobranoc - powiedział cicho.
Jednak gdy Serge znalazł się przed drzwiami, Allen znalazł odwagę, żeby go zatrzymać.
- Zaczekaj!
Młodszy Bloodshed odwrócił się i spojrzał na niego pytająco.
- Tak naprawdę, to te obrażenia zdobyłem w trakcie ucieczki z lasu - przyznał nieśmiało.
- Po cholerę uciekałeś z lasu? - zapytał, podchodząc do niego.
- Uciekałem przed Nathanielem.
- Przed Nathanielem, ale po- - jego oczy szerzej się otworzyły - Cholera. Opowiedz mi wszystko - zażądał, siadając obok niego i patrząc na niego spojrzeniem, nieprzyjmującym sprzeciwów.
Allen po raz kolejny tego dnia westchnął.
Zapowiadała się długa noc.
***
Po tym, jak wyjaśnił Serge'owi wszystko, ze wszystkimi szczegółami w końcu mógł położyć się spać. Sen jednak nie nadszedł. Nie dość, że nie potrafił zasnąć, to gojące się zranienia okropnie go piekły.
Wstał o szóstej nad ranem, poprawił niektóre bandaże i ubrał się w świeże ubrania. Powinien wziąć prysznic, ale stwierdził, że zrobi to dopiero po śniadaniu. Teraz nie poradziłby sobie ze zdjęciem bandażów oraz ponownym ich założeniu po kąpieli. Zszedł do kuchni, decydując się na zwykłe płatki owsiane. Lodówka była wypełniona dużą ilością pyszności, ale nie widział potrzeby, żeby jeść takie luksusowe pokarmy. Po zjedzeniu posiłku spotkał Serge'a, który pomógł mu ze zdjęciem opatrunków, wziął prysznic, a po ubraniu bielizny i spodni, Serge ponownie, założył nowe bandaże.
- Na szczęście większość wygląda całkiem dobrze. Ponosisz bandaże jeszcze dzisiaj, a jutro już raczej nie będzie takiej potrzeby.
Po tej rozmowie zamknął się w swoim pokoju. Jako że skończył już swoje zadania domowe, nie miał nic szczególnego do roboty. Zdecydował się na kontynuowanie pisania opowiadania, które zaczął kilka miesięcy tematu. Od tej pory "powieść" zyskała wiele nowych stron, wątków oraz przygód. Był dumny ze swojej pracy, ale przez ostatnie przykrości nie miał siły, żeby zmusić się do pisania. Cieszył się, że teraz dostał dawkę weny. Usiadł za biurkiem, zamoczył pióro w kałamarzu i dał się porwać do swojego, wymyślonego świata.
***
Mimo że był grudzień, Allen musiał stwierdzić, że nie było aż tak bardzo zimno. Miał na sobie cienką kurtkę, szalik i rękawiczki. Czapka nie była mu potrzebna.
Po tym, jak jego wena, co do jego historii się wyczerpała, postanowił wyjść na świeże powietrze. Usiadł na krawędzi swojej ulubionej fontanny i patrzył na horyzont. Nudził się okropnie, ale nie chciał niepotrzebnie zawracać głowy Serge'owi, a nikogo innego tutaj nie znał. Może i to dobrze. Czasem się zastanawiał, czy rodzina Nathaniela i Serge'a w ogóle wie o jego pobycie tutaj. Z wyjątkiem ich matki oczywiście.
Zmrużył delikatnie oczy i odchylił głowę do tyłu. Zaczął myśleć o rzeczach, które mógłby teraz zrobić, gdy nagle ktoś złapał go za ramię. Nie przejął się tym, nawet nie patrząc na sprawcę.
- Co tam, Serge? - zapytał, myśląc, że to właśnie blondyn go dotknął.
Jakie było jego zdziwienie, gdy w końcu postanowił otworzyć oczy i zobaczył przed sobą nikogo innego jak Nathaniela. Nathaniela patrzącego na niego ze smutkiem, poczuciem winy i... gniewem?
Allen patrzył na niego ze zdziwieniem i lekką niezręcznością. Przygryzł swoją wargę, odwracając wzrok od chłopaka.
- Cześć - mruknął Nat.
- Hej - przywitał się niechętnie.
- Jestem winien ci wyjaśnienia, prawda?
- Jesteś - przyznał, ale nadal nie raczył go swoim spojrzeniem.
Nie był pewien, czy w ogóle na nie zasłużył.
<Nathaniel?>

sobota, 15 września 2018

Adminy znowu wyjeżdżajo, nie majo co robić z piniondzami

Od 16.09 do 20.09 wszelkie opowiadania i formularze proszę wysyłać na howrse do naszego/naszej wspaniałego/wspaniałej Allena/Luciany (Daazia).
Ja przez ten czas nie będę obecna, więc jeśli ktoś wyśle cokolwiek do mnie nie zostanie to dodane przed piątkiem 20.09.

Susan  

sobota, 8 września 2018

Uwaga uwaga!

Ze względu na ogromne starania ze strony jednego z członków Szkoły Sześciu Domów z przyjemnością ogłaszam, że Allen Adkins zostaje prefektem!
Tym samym witamy właściciela Allena w administracji bloga!

Susan

Od Susan i Serge'a do Luciany

Susan zamrugała kilkukrotnie, nie rozumiejąc na początku, o czym mówi Luciana. Po chwili wzięła głęboki oddech, przycisnęła trzymaną w rękach książkę i odwróciła wzrok.
-Nie chciałam wam przeszkadzać... - powiedziała smutno.
-Przeszkadzać? W czym? - zapytała zaskoczona Włoszka.
-Nie udawaj głupiej - Susan spojrzała na nią gniewnie. -Dobrze wiesz, że mu się podobasz. Najpierw zaprasza cię na spotkanie o północy, teraz dobrze się razem bawicie... Widzę, co się dzieje, Luciana. Nie unikam go. Po prostu... Nie chcę wam przeszkadzać. Najwidoczniej nie mnie było dane. Ale cieszę się, jeśli wy jesteście szczęśliwi - uśmiechnęła się delikatnie. - Muszę iść, do zobaczenia.
Odwróciła się i odeszła, przyciskając książkę do piersi.
Nim się obejrzała zderzyła się z kimś, a książka omal nie wypadła jej z rąk. Nie stało się to, dzięki Serge'owi, który ją przytrzymał. Spojrzał na nią i zaśmiał się cicho.
-Ostatnio coraz częściej na siebie wpadamy - powiedział, po czym spojrzał na okładkę książki. -Co tam masz? Och, tego właśnie szukałem... No cóż, chyba będę musiał sobie poradzić inaczej.
-Możecie przecież się nią podzielić - Luciana wyrosła przed nimi jak spod ziemi. -Pracować razem, każdy do swoich celów... takie tam - posłała Serge'owi porozumiewawcze spojrzenie.
-Um... jeśli Susan się zgodzi, to dlaczego nie?
Susan popatrzyła to na chłopaka, to na przyjaciółkę, zastanawiając się, o co im chodzi. Co to za dziwne spojrzenia? I jak długo Luciana im się przyglądała?
-Jasne. Luciana, ty też jej potrzebujesz?
-Nie, nie, ja już mam, czego chciałam - pomachała trzymaną w ręce książką i skierowała się do wyjścia. -Papa!
-Pa! - pomachali jej na pożegnanie i zajęli miejsce przy ławie pod oknem.
Dziewczyna wyjęła swoje zeszyty i kilka innych książek, położyła je na stole i zabrała się do pracy. Zagadnęła Serge'a do czego potrzebuje akurat tej książki, skoro jest rok starszy i mają teraz inny materiał.
-Wprowadzamy teraz rozszerzenie i musimy sobie przypomnieć podstawy - odpowiedział, wzruszając lekko ramionami.
Susan pokiwała głową ze zrozumieniem i wróciła do robienia notatek. Serge zastukał długopisem w blat stołu i westchnął cicho. Spojrzał na skupioną na zadaniu dziewczynę.

Starała się skupić na zadaniu i nie zwracać uwagi na siedzącego blisko niej chłopaka. Miała ochotę się rozpłynąć, zniknąć. Bliskość tego chłopca kiedyś może sprawiała jej przyjemność i owszem, sprawiała nadal, jednak teraz poza tym czuła też rozsadzający ją od środka ból.
-Susan? - usłyszała po pewnym czasie.
-Tak? - zapytała, podnosząc głowę znad zeszytu.
-Bo... pomyślałem, że...
Położyła książkę na ławie i spojrzała na niego z zaciekawieniem. Przechyliła delikatnie głowę, nie spuszczając z niego swoich zielonych oczu.

Serge wziął głęboki wdech. Teraz, albo nigdy.
-Pomyślałem, że może ty i Luciana mogłybyście wpaść do nas na święta. Rozmawiałem o tym z Nathanielem. Mamy w domu dużo wolnych pokoi i mama też nie będzie miała nic przeciwko. Od pewnego czasu Allen mieszka z nami, a im więcej tym weselej, nie?
Susan uśmiechnęła się delikatnie.
-Pewnie, czemu nie?

TAK, TAK, TAK!!!
-Pewnie, czemu nie? - uśmiechnęła się delikatnie.
Serge również się uśmiechnął, a Susan pomyślała, że zaraz się rozpuści. Spojrzał na nią ciepło, a to spojrzenie sprawiało, że robiło jej się gorąco.
-Susan, wszystko w porządku? Dostałaś rumieńców...
-Och, tak, wszystko w porządku. Czasami tak mam - zaśmiała się nerwowo.
Zaraz.
Czy ona na pewno chciała jechać do Bloodshedów? A co, jeśli nagle dostanie ataku? Co, jeśli przypadkiem zrobi komuś krzywdę? Co, jeśli wezmą ją za dziwaka?
-Cieszę się, że nas odwiedzisz - głos chłopaka wyrwał ją z zamyślenia. - Muszę iść...
-Właściwie to ja też muszę się zbierać, jest już późno.
-Odprowadzić cię pod wieżę?
-Dlaczego nie?
Spędzili te kilka minut na przyjemnej rozmowie. Susan dużo się śmiała, a i jemu dopisywał humor. Kilkoro uczniów powracających do swoich dormitoriów posłało im dziwne spojrzenia, jednak nikt nie tego nie skomentował.
Zatrzymali się przed schodami prowadzącymi na wieżę Lumentis.
-Cóż... do zobaczenia jutro. Dobranoc.
-Dobranoc - odpowiedziała, a później poczuła na swoim policzku jego ciepłe usta.
Uśmiechnął się do niej i posłał jej ciepłe spojrzenie, a ona poczuła, jak jej policzki płoną. Chłopak odszedł, a oniemiała dziewczyna stała tak jeszcze przez chwilę, aż w końcu powstrzymała pisk szczęścia i chęć skakania w kółko. Udała się do swojego dormitorium, by tam zasnąć z szerokim uśmiechem na twarzy.

Następnego dnia Serge miał wyjątkowo dobry humor. Uśmiechał się do wszystkich, nawet do największych wrogów, mówił "dzień dobry" każdemu nauczycielowi. W końcu gdzieś na korytarzu zobaczył Włoszkę zmierzającą na lekcje. Czym prędzej ruszył w jej stronę, by wszystko jej opowiedzieć.
-Luciana!

Susan szła w kierunku sali do Transmutacji, nucąc coś pod nosem. Była niezwykle wesoła i uśmiechała się do wszystkich. W pewnym momencie zobaczyła idącą nieopodal Lucianę. Szybko skierowała się w jej kierunku, chcąc opowiedzieć jej, co wydarzyło się poprzedniego wieczora.
-Luciana!

<Luciana! cx >

piątek, 7 września 2018

Od Luciany do Serge'a do Susan

Obiecała sobie, że nic nie wygada. Że jedynie będzie dawać im jakieś wskazówki, podpowiedzi, że są w sobie zakochani nawzajem, ale nigdy nie powie im o ich ślepocie prosto w twarz. W momencie, gdy Serge to wszystko jej powiedział, powstrzymywała się całą siłą woli, żeby nie wykrzyczeć mu prosto w twarz, że to wszystko było głupią pomyłką i Susan pomyślała, że ta karteczka była dla Luciany. Wzięła głęboki oddech, żeby uspokoić wszystkie zmysły i spojrzała prosto w oczy Serge'a.
- No cóż. Może by mnie poprosiła, a może nie, jeśli podrzuciłbyś tę kartkę Susan, a nie mi - powiedziała łagodnie, krzyżując ręce na piersi.
- Co? - zapytał z niedowierzaniem.
- Dobrze słyszałeś. Pomyliłeś książki. To mi zostawiłeś wiadomość o spotkaniu, a nie Susan. Spieprzyłeś.
Chłopak przygryzł wargę, uderzając się z otwartej dłoni w czoło.
- Nie wierzę! Jak mogłem popełnić taki błąd?
- Nawet najlepszym się zdarza - powiedziała, poklepując go po ramieniu.
- Heh, szkoda, że nie mam u niej żadnych szans...
Teraz to była kolej Włoszki, żeby się dziwić.
- A dlaczegóż to?
- Nie widzisz? Tylko tutaj podszedłem, a ona sobie stąd poszła. Nawet nie uraczyła mnie żadnym spojrzeniem... Przecież niedawno tak dobrze nam się rozmawiało.
No tak. Susan nadal była przekonana, że to Luciana była obiektem zainteresowań Serge'a, a nie ona sama, więc unikała chłopaka, jak ognia, żeby się bardziej nie dobijać. Musiała coś zrobić, żeby rudowłosa przestała mieć do niego żal. Niestety w tej sytuacji nie potrafiła na nic wpaść.
- Pomogę ci - powiedziała powoli. - Już za niedługo będziecie uroczą parą, ale musisz mi dać czas, dobrze?
- Uhh... W porządku...?
- Świetnie - uśmiechnęła się lekko. - Zaufaj mi, będzie dobrze.
- Dzięki - chłopak odwzajemnił uśmiech.
Oboje chwilę pogadali, po czym Serge poszedł szukać książki, po którą przyszedł. Gdy tylko zniknął z jej pola widzenia, podeszła do stojącej niedaleko Susan.
- Dlaczego tak bardzo unikasz Serge'a? - zapytała, chcąc się upewnić.

<Susan?>

Od Luciany do Annie

Gdy zobaczyła Annie, jej serce zaczęło bić szybciej. Dziewczyna przed nią była chyba najpiękniejszą istotą, którą kiedykolwiek widziała. Owszem, miała wiele miłosnych zainteresowań w swoim życiu, ale ona wydawała się taka inna od reszty. Wręcz bił od niej blask i jasność, które przyciągało Lucianę, niczym ćmę do ognia. Niestety czar prysł, kiedy powiedziała, że jest narzeczoną Nathaniela. Motyle w jej brzuchu zdechły, a serce złamało się na pół. Tyle było z jakichkolwiek nadziei na przyszły związek z białowłosą. Bloodshed to miał jednak szczęście do kobiet. Zazdrościła mu tego. Mimo nagłego rozczarowania zmusiła się na delikatny uśmiech.
- Nigdy nie wspominał mi, że ma narzeczoną.
- Naprawdę? - zdziwiła się.
Nawet wtedy tak słodko wyglądała.
- "Luciana, nie. Przestań. Ona nie jest tobą zainteresowana i nigdy nie będzie" - skarciła się w myślach.
- Naprawdę. Szczerze mówiąc, jestem trochę zaskoczona. Czy nie jesteście za młodzi na ślub? - zapytała z grzeczności.
Może i nie miała szans na miłość, ale przyjaźń nie brzmiała tak źle. Co prawda pewnie zacznie żałować przyjaźni z kimś, kto jej się podoba i nigdy nie odwzajemni jej uczuć, ale teraz nie miało to dla niej znaczenia.
- Odrobinę, ale nasze rodziny chcą mieć to już za sobą - odparła.
- Rozumiem - skinęła głową.
Tak naprawdę nie. W jej rodzinie nie występowały zaaranżowane małżeństwa. Jedyną zasadą było nie brać za małżonka bądź małżonkę mugola lub mugolaka. Oczywiście jej ojciec musiał się zbuntować. Po co to zrobił, jeśli teraz ma gdzieś co dzieje się z jego pierwszą żoną, a jej matką? Chyba nigdy nie dowie się, co siedzi w głowie jej ojca.
- No cóż, dzięki za pomoc. Miło było cię poznać, zostałabym trochę dłużej, ale muszę go znaleźć jeszcze dzisiaj - uśmiechnęła się krzywo.
Luciana patrzyła, jak Annie się odwraca i idzie w stronę wyjścia. Jakaś dziwna siła kazała jej iść za nią. Tak też zrobiła, łapiąc ją za ramię.
- Czekaj!
Dziewczyna spojrzała na nią, podnosząc brwi w niemym pytaniu.
- Zastanawiam się, czy nie chciałabyś jakiegoś towarzystwa? Teoretycznie nie mam nic do roboty, a z przyjemnością poznałabym cię bliżej - mruknęła, odwracając wzrok, z delikatnym rumieńcem na policzkach.

<Annie?>

Od Serge'a i Nata do Allena

Serge spał sobie spokojnie, gdy nagle obudził go huk otwieranych drzwi. Podskoczył razem z Allenem i obydwaj spojrzeli na drzwi.
-Wstawaj, misiaku... - Nathaniel wszedł do pokoju i zamarł, gdy zobaczył chłopców. Stał przez chwilę, nawet nie oddychając, a Serge zobaczył w jego oczach, jak coś w nim pęka, a roztrzaskane na kawałki serce dodatkowo zostaje przemielone i zmieszane z błotem.
Nat wyszedł z pokoju, a jego brat natychmiast wstał i poszedł za nim. Chwycił go za rękaw, jednak został brutalnie odtrącony. Czarnowłosy chłopak nawet na niego nie spojrzał.
-Co robiłeś z Allenem? - zapytał, a Serge usłyszał drżenie w jego głosie.
-Nat, to nie tak, przecież wiesz, że ja...
-Co z nim robiłeś?! - odwrócił się w jego stronę i obdarował go morderczym spojrzeniem. - Najpierw mnie pocieszasz, a później zastaję taki widok!
Serge był przerażony. Jeszcze nigdy nie widział, by brat tak się wobec niego zachowywał.
-Nat, posłuchaj... Allen nie mógł zasnąć i przyszedł do mnie. Pogadaliśmy chwilę, a później zasnęliśmy. Tyle.
Nathaniel jeszcze przez chwilę patrzył na blondyna, po czym objął go ramieniem i przycisnął do siebie.
-Przepraszam... - powiedział cicho. -Wiesz, ile on dla mnie znaczy...
-Porozmawiaj z nim - spojrzał na niego. -Należą mu się wyjaśnienia.
Nathaniel odwrócił wzrok, westchnął cicho.
-Nie dziś. Dzisiaj... - wyjrzał przez okno. Serge doskonale wiedział, co miało się wydarzyć tego wieczora.
-Ostatnio nad sobą nie panowałeś, braciszku... Mogłeś się zdradzić. Nie powinieneś był tego robić.
-Widziałeś, co mu robili? - chwycił brata za ramiona i spojrzał mu w oczy. -Nie mogłem na to pozwolić. Nie mogłem...
-Wiem, wiem... - powiedział cicho i przytulił brata. - Chodź, zajmiemy się czymś. Wezmę sprawy w swoje ręce.
-Aż się boję.
-Słusznie. Tooo kiedy przyjeżdżają Luciana i Susan?
-Dwa dni przed Annie.
-Och, czyli Annie zaszczyci nas swoją obecnością w wigilię?
-Dokładnie. Serge, ja nie chcę...
-W takim razie odmów. Albo wiem! Ja zrobię jakiś cyrk, i tak mnie już nienawidzą, więc bardziej mnie znienawidzić już nie mogą.
Nathaniel spojrzał na niego krzywo, na co Serge tylko uśmiechnął się niepewnie. Starszy Bloodshed przewrócił oczami i obaj udali się do kuchni.

***

-Adkins, śniadanko - powiedział Serge, wchodząc do pokoju, a za nim do środka wszedł Nathaniel.
Położyli talerzyki z babeczkami na pościelonym łóżku Allena i usiedli na nim. Chłopak dołączył do nich, siadając na środku, mając braci na ukos od siebie. Uśmiechnął się do Serge'a jednak nawet nie spojrzał na tego drugiego.
Gugu podleciał do nich i usadowił się na środku, między chłopcami. Nathaniel wyjął z kieszeni spodni paczkę herbatników i rozkruszył jedno ciasteczko, by poczęstować ptaka. Gołąb zaczął zajadać, tak jak i oni.
Serge namalował na babeczkach Allena i Nathaniela serduszka z lukru. Doprawdy, mistrz romantyzmu.
-Co wy na to, żebyśmy spędzili dzisiaj dzień we troje? - zapytał blondyn.
Nathaniel powiedział, że dlaczego nie, a Allen wzruszył tylko ramionami. Chłopak wbił wzrok w serduszko namalowane na swojej babeczce i westchnął cicho.
Po wszystkim odnieśli talerze i wrócili do pokoju chłopca o czerwonej grzywce, jednak zanim ten przekroczył próg zaczął okropnie kaszleć. Zrobił jeszcze kilka kroków i zamknął za sobą drzwi, jednak kaszel nie ustawał.
Bracia odwrócili się zaniepokojeni w jego stronę.
-Allen, wszystko w porządku? - zapytał Serge, patrząc na niego ze zmartwieniem.
Chłopak pokiwał głową, jednak kaszel ciągle nie ustawał. Nagle Allen zaczął nabierać duże hausty powietrza, położył dłoń na swojej klatce piersiowej i oparł się o drzwi. Zaczął niepokojąco świszczeć, aż w końcu osunął się na podłogę, usiłując złapać oddech. Nathaniel natychmiast znalazł się przy nim. Położył go prosto na podłodze i podtrzymał jego głowę. Gugu od razu zaczął drapać pazurkami o walizkę, jednak Nat wiedział, że ten mugolski sprzęt nie będzie im potrzebny. Wyjął różdżkę i przyłożył ją do gardła Allena, po czym wyszeptał kilka słów. Po chwili oddech chłopaka zwolnił, przestał świszczeć i kaszleć. Wyglądało na to, że był bardzo zmęczony atakiem, ponieważ jego powieki zaczęły powoli opadać.
Nathaniel odetchnął i schował swoją różdżkę, po czym wziął chłopaka na ręce i zaniósł go na jego łóżko. Usiadł obok niego i odgarnął czerwoną grzywkę z jego twarzy.
Serge podniósł się z podłogi i powoli wycofał, zostawiając ich samych.

***

Gdy Allen się obudził, mógł zobaczyć śpiącego obok niego Nathaniela, dotykającego opuszkami palców jego dłoni. Chłopak usłyszał prychnięcie towarzysza i poczuł, jak ten zabiera dłoń. Chwycił go za nadgarstek i otworzył oczy, by na niego spojrzeć. Allen wbił w niego spojrzenie swoich miedzianych oczu, a Bloodshed podniósł się do siadu i popatrzył na niego.
-Nathaniel, wyjaśnij mi, dlaczego.
-Allen, naprawdę chciałbym ci to wyjaśnić, ale... - nagle przerwał. Nie miał pojęcia, ile czasu spali, a ważna była każda minuta. - Allen, która godzina?
-Nie wiem. Czy to ważnie? - spojrzał na niego zirytowany.
Nathaniel wstał i rozsunął zasłony okna. Na zewnątrz było już ciemno, księżyc powoli wychodził zza chmur.
Bloodshed czym prędzej podszedł do drzwi, chwycił za klamkę, jednak Allen zagrodził mu wyjście.
-Allen, błagam, daj mi przejść.
-Nie.
-Allen...
Nie było na to czasu. Chwycił chłopaka za ramiona i odsunął go, po czym szybko wyszedł z pokoju. Skierował się w stronę wyjścia. Kiedy był już w połowie drogi do znajdującego się za ogrodem lasu, poczuł, jak Allen ciągnie go za rękaw.
-Nathaniel!
-Zostaw mnie!
-Wyjaśnij mi to!
-Allen, idź do domu!
-Chcę wyjaśnień!
Wkroczyli do lasku i szli tak coraz głębiej i głębiej, a Allen nie chciał ustąpić.
-Allen, obiecuję, że jutro wszystko ci wyjaśnię, ale teraz idź do domu, błagam... Błagam, Allen...
Nagle Bloodshed skulił się z bólu, oparł się dłonią o najbliższe drzewo i jęknął cicho. Allen podszedł do niego, by zobaczyć, co się dzieje z jego towarzyszem.
-Odsuń się! - powiedział i upadł na kolna, by po chwili przewrócić się na bok.
-Nat...?
Bloodshed przewrócił się na plecy i wydał z siebie okropny krzyk bólu. Allen klęknął obok niego i chwycił go za rękę.
-Allen... puść... Błagam cię, idź stąd - mówił, a po jego bladych policzkach spływały przezroczyste łzy. -Proszę, wracaj do domu... Błagam, Allen, błagam!
Ciało Nathaniela zaczęło się dziwne trząść i wyglądało to, jakby chłopak dostał drgawek.
Księżyc w pełni górował nad nimi, jakby cieszył się cierpieniem chłopca.
-Allen, masz ostatnią szansę... - wyciągnął dłoń w stronę Adkinsa i dotknął delikatnie jego policzka. -Błagam, Al, uciekaj stąd...
Krzyknął po raz kolejny, a wtedy w dłoń Allena wbiły się ostre pazury Nata.

<Allen?>

Od Allena do Serge'a... i Nata.

Allen szedł za nimi przerażony tym, co stało się zaledwie kilka minut wcześniej. Wyszedł na chwilę z pokoju, żeby pójść do kuchni "pożyczyć" kilka pasztecików dyniowych na drogę, ale nie przeszedł nawet pięciu metrów, kiedy zaczepili go ci chłopcy. Pociągnęli go za sobą do jednego z pustych korytarzy i zaczęli gnębić. Niby nic nowego, więc się nie przejmował przezwiskami do czasu, gdy rzucono go na kolana i... no. Gdyby nie Serge'y i Nathaniel... Wolał o tym nie myśleć. Jednak jego strach nie pochodził tylko z powodu próby molestowania. Również przestraszył się jego chło- byłego chłopaka. Racja, obronił go przed tymi chuliganami, ale gdy tylko spojrzał w jego oczy, przeszedł go dreszcz. Źrenice chłopaka były pionowe, a tęczówki zimne, z niebezpiecznym błyskiem, który mógłby zabić, a nawet rozszarpać. Podrapana szyja jednego z łobuzów również nie dawała mu spokoju. Nat nie mógł mieć takich ostrych paznokci. Pionowe źrenice, ostre paznokcie... Coś mu to przypominało, ale nie był pewien co.
- Wszystko w porządku? - zapytał go Serge.
- Chyba - mruknął.
- Twój bagaż jest już w pociągu? - wtrącił się Nathaniel.
- Tak.
- Dobrze - skinął głową - Chodźmy szybciej, bo odjadą bez nas.
Przyśpieszyli kroku, a po kilku minutach byli już w pociągu. Chłopak oderwał się od towarzystwa Bloodshedów, zajmując jeden z pustych przedziałów. Nadął policzki, gdy zdał sobie sprawę, że ostatecznie nie dodarł do kuchni. A szkoda, bo właśnie teraz potrzebował czegoś do przekąszenia. Nie wiedział, co powinien o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony był przerażony Nathanielem, a z drugiej chłopak patrzył na niego z taką miłością, że nie chciał się go bać. To wszystko było za bardzo skomplikowane. Dlaczego to zawsze on musiał być zaplątany w rzeczy, których nie rozumie? W rzeczy, które go wręcz dobijają? Miał już dość tego, co działo się wokół niego. Chciał mieć tylko spokojne, miłe życie na raz. Czy prosił o zbyt dużo?
Ciemne myśli znowu zaczęły nękać jego umysł, ale je zignorował. Nie powinien się teraz użalać nad sobą, bo doprowadzi to do sytuacji, których będzie żałować.
Westchnął cicho, opierając twarz o okno. Pociąg w końcu ruszył.
Zapowiadała się długa podróż.

***

Patrzył na drzwi rezydencji Bloodshedów z lekką niechęcią. Po co on tu w ogóle przyjechał? Wszystko w tym miejscu przypominało mu o miłych chwilach spędzonych z Nathanielem. Teraz byli od siebie jeszcze dalej, niż przed rozpoczęciem ich związku. Nie chciał tutaj być.
Zrobił kilka kroków w tył, wpadając na coś po drodze. Odwrócił się za siebie, a jego wzrok spotkał Serge'a.
- Gdzie idziesz? - zapytał, podnosząc brew.
- Nigdzie - odpowiedział zbyt szybko, z krzywym uśmiechem.
- A mi się wydaję, że gdzieś się wybierałeś - stwierdził. - Dobrze wiesz, że mnie nie okłamiesz, Adkins. Co jest?
- To nic - westchnął.
Nie chciał go męczyć swoimi zapewne wymyślonymi problemami.
- Skoro tak sądzisz - mruknął - Jednak jeśli uciekniesz do lasu, to obiecuję, że cię znajdę i zamknę w piwnicy, zrozumiano?
Nastolatek zadrżał na intensywność i powagę tych słów.
- Jasne, to nie tak, że miałam taki zamiar - zachichotał nerwowo.
- Racja - uśmiechnął się niewinnie.
Blondyn minął go i podszedł do drzwi, po czym spojrzał na Allena i na swojego brata, który przez cały czas był świadkiem tej sytuacji.
- Idziecie czy nie?
Brązowooki bardzo chciał powiedzieć "nie", ale przypominając sobie ostatnią groźbę młodszego Bloodsheda, posłusznie przeszedł przez próg.
Z tego, co jak na razie zauważył, nic nie zmieniło się od czasu, kiedy był tutaj po raz pierwszy. Rozejrzał się dookoła, kładąc na chwilę swoją walizkę na ziemi.
- Mój pokój jest nadal w tym samym miejscu?
- Tak - odpowiedział mu Nathaniel.
Skinął głową, unikając jego wzroku. Podniósł swój bagaż i ruszył w stronę pomieszczenia. Gdy już się tam znalazł, zamknął drzwi, rzucił walizkę obok łóżka, a on sam położył się na posłaniu, schował twarz w poduszkę i po kilku minutach żałosnego łkania, zasnął.

***

Po krótkiej drzemce nie miał dużo do roboty. Gdziekolwiek nie poszedł, widział siebie i Nathaniela, gdy ci zaczynali ze sobą chodzić. To coraz bardziej psuło humor chłopaka. Postanowił więc zostać w swoim pokoju resztę dnia i odrobić prace domowe, którą zadało mu parę nauczycieli. Zrobienie wszystkiego zajęło mu niecałe trzy godziny. Było już trochę późno, więc postanowił się przebrać w piżamę i pójść spać. Niestety, mimo idealnych warunków do snu, nie umiał zasnąć. Nie było to dobrym znakiem, bo dzień wcześniej również nie zmrużył oka. Jego bezsenność zniknęła na czas związku, a teraz najwidoczniej ponownie wróciła. Przygryzł wargę z niezadowolenia, powstrzymując się od płaczu. Wylewał już dzisiaj łzy, nie potrzebował kolejnych. Przewracał się parę razy z boku na bok, ale to nie pomagało. Zirytowany wstał i wyszedł na korytarz. Miał zamiar pójść do kuchni z zamiarem wypicia ciepłego mleka, mając nadzieję, że mu to pomoże, ale zatrzymał się, kiedy minął drzwi do pokoju Serge'a. A może...
Podszedł do nich i nieśmiało w nie zapukał. Nie dostał żadnej odpowiedzi, jednak nie powstrzymało go to przed wejściem do środka. Nacisnął powoli klamkę i cicho otworzył drzwi. W pomieszczeniu było ciemno, a nastolatek mógł dostrzec przyjaciela leżącego na łóżku. Westchnął cicho, mając zamiar zamknąć drzwi.
- Coś się stało?
Podskoczył na nagły głos i z szokiem wpatrywał się w Serge'a, który na niego patrzył. Mógł przysiąść, że zaledwie kilka sekund wcześniej miał zamknięte oczy...
- Uh-
- Jeśli znowu mnie okłamiesz, obiecuję, że uderzę cię w twarz.
Westchnął ponownie.
- Nie umiem zasnąć - przyznał, unikając jego wzroku.
Serge patrzył na niego, zamrugał leniwie i chrząknął coś pod nosem. Po chwili odsunął się od krawędzi łóżka, kładąc się po stronie ściany.
- Co ty ro-
- Chodź tutaj - powiedział, podnosząc kołdrę.
- Co-?! Nie, nie mu-
- Chodź. Tutaj - powtórzył, jednak nieco ostrzejszym tonem.
- "Dlaczego on jest taki straszny?!" - przeszło mu przez myśl.
Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.
- Jesteś pewny? - upewnił się, podchodząc do łóżka.
- Gdybym nie był, to bym ci tego nie proponował.
Skinął głową, niezręcznie kładąc się obok niego. Leżeli przez kilka minut w ciszy, aż w końcu odważył się odezwać.
- Wiesz, że i tak to pewnie niczego nie zmieni, nie? I tak nie zasnę.
- Mogę ci powiedzieć baję lub zaśpiewać kołysankę, jeśli chcesz - odparł żartobliwie.
Zachichotał, przewracając oczami.
- Wątpię, że to pomoże.
- Musisz zasnąć.
- Wiem - jęknął.
Znowu cisza.
- To porozmawiajmy. Lepsze to niż nic.
- Racja - zgodził się.
Zaczęli kilka głupich tematów, które okazały się dla nich bardzo trafne. Śmiali się i opowiadali sobie różne historie. Allen czuł się o wiele lepiej niż wcześniej. Czuł, jak ogromny ciężar znika z jego barków. Tego mu właśnie brakowało. Beztroskiej rozmowy. Ziewnął głośno, przerywając tym wypowiedź Serge'a.
- Oho, czyżby ktoś był zmęczony?
- Trochę - przyznał.
- Myślę, że wystarczy na dzisiaj.
- Zgodzę się - mruknął, z zamiarem wstania, ale przed tym powstrzymała go dłoń na jego ramieniu.
- Gdzie idziesz?
- Uh... Do mojego pokoju?
- Możesz dzisiaj tutaj spać, nie mam nic przeciwko - stwierdził.
- Na pewno?
- Tak, na pewno.
Uśmiechnął się lekko, po czym odwrócił się do niego tyłem.
- Dzięki.
- To drobiazg.
- Nie, dzięki za wszystko. Za to, że tutaj jesteś i mi pomagasz. To miłe - mruknął sennie i nim się zorientował, w końcu zasnął.
Serge westchnął, patrząc w sufit.
- To naprawdę drobiazg - oznajmił, również zasypiając.
<Serge? c: Nat? >:c >

środa, 5 września 2018

Od Serge'a do Allena

-Zerwał ze mną - powiedział Allen, a z jego gardła wyrwał się szloch.
Serge chwycił go za ramię i przytulił go mocno. Poczuł, jak chłopak sztywnieje z zaskoczenia, jednak po chwili objął go mocno w talii i wtulił się w niego. Blondyn wsunął palce we włosy Adkinsa, zamykając oczy i pozwalając mu się wypłakać. Nic nie mówił, nie rzucał złośliwych uwag, gdy chłopak przemoczył rękaw jego koszuli. Westchnął cicho.
Co ty wyprawiasz, Nat? - pomyślał, gładząc Allena po plecach.
W pewnej chwili chłopak odsunął się od niego, jego policzki były mokre, a oczy czerwone od płaczu. Pociągnął nosem i spojrzał na Serge'a.
-Wiedziałeś, prawda? - zapytał, patrząc mu w oczy.
-Domyślałem się - przyznał szczerze. -Miałem nadzieję, że tego nie zrobi.
-Serge... Dlaczego? - po jego policzkach spłynęły nowe łzy.
Bloodshed dotknął dłonią jego twarzy i starł łzy kciukiem.
-Myślę, że lepiej będzie, jeśli sam ci powie - odgarnął czerwoną grzywkę z jego oczu. -Chodź...
Przygarnął go do siebie i objął mocno, pogłaskał go po blond czuprynie.
-Odprowadzę cię, dobrze?
Allen pokiwał głową, a gdy odsunął się od chłopaka, Serge posłał mu przyjazny, ciepły uśmiech i czułe spojrzenie. Później odprowadził go do jego wieży, obejmując go ramieniem.

***

Serge szybkim krokiem przemierzał puste korytarze. Wspiął się na wieżę Mystervusu, a następnie powiedział hasło, nawet się nie zatrzymując. Dobrze wiedział, że nikogo tam nie będzie, wszyscy świetnie się bawili na balu.
Kobieta z obrazu otworzyła przejście, doskonale wiedziała, kim jest Serge. Pamiętała, jak Nathaniel przyprowadzał go do ich wieży, kiedy akurat nikogo w niej nie było.
Chłopak wszedł po schodkach i otworzył drzwi na samym końcu korytarza - drzwi prowadzące do pokoju jego brata. Wtargnął do środka i zatrzasnął za sobą drzwi, spojrzał wściekle na leżącego na łóżku Bloodsheda, zasłaniającego twarz przedramieniem.
-Co ty wyprawiasz?! - stanął przed nim, zaciskając dłonie w pięści. -Znalazłeś miłość swojego życia i robisz coś takiego?!
Nathaniel zdjął ramię z oczu i spojrzał na brata. Serge zaniemówił, widząc niewyobrażalny ból w czerwonych od płaczu oczach brata.
-Adkinsoseksualny pojebie - mruknął i przytulił go.
Nat objął Serge'a i zaczął cicho płakać w jego ramię. Blondyn pogłaskał go po czarnych włosach, a jego wzrok napotkał leżący na podłodze zniszczony herb Bloodshedów.

***

Następnego dnia Serge przemierzał opustoszałe korytarze w poszukiwaniu Allena. Wszyscy, którzy mieli wyjechać na święta do domów już dawno spakowali swoje bagaże do pociągu, a po Adkinsie nie było ani śladu.
-Pedallen! - usłyszał z któregoś z bocznych korytarzy.
Natychmiast ruszył w tamtym kierunku. Gdy tam dotarł, zobaczył trzech chłopców stojących wokół klęczącego na ziemi Allena. Nie mógł rozpoznać, do jakiego domu należą, ponieważ nie mieli na sobie szat ani chust, tylko zwykłe ubrania.
-No dalej, Adkins - powiedział jeden z nich, wysoki o czarnych włosach. - Podobno to lubisz. Possij mi.
Chwycił go za włosy i uniósł mocno jego głowę, reszta śmiała się i żaden z nich nawet nie zauważył Serge'a.
-Hej! - zawołał, a wtedy odwrócili głowy w jego stronę.
Zrobił kilka kroków w ich kierunku, gdy zobaczył wyprzedzającego go Nathaniela. Starszy Bloodshed chwycił chłopaka za gardło i uderzył nim o ścianę. Patrzył na niego z furią w oczach, zaciskał palce na jego szyi. Chłopak chwycił jego nadgarstek, próbując się oswobodzić.
-Masz jakiś problem - zapytał Nathaniel, a z jego gardła wydobyło się warczenie prawdziwej bestii.
-Wystarczy - powiedział Serge. -Nat. Nat, udusisz go! Dość, Nat!
Nathaniel patrzył swojej ofierze w oczy, coraz mocniej zaciskając palce na jego szyi.
-Nat!
Bloodshed puścił, a chłopak osunął się na ziemię, łapiąc hausty powietrza. Nathaniel patrzył na niego z góry, w myślach zapewne groził mu śmiercią. Odwrócił się i spojrzał na towarzyszy dręczyciela. Jego źrenice na moment stały się pionowymi kreskami niczym u drapieżnych kotów, warknął znowu, a kącik jego ust uniósł się, ukazując kilka kłów.
Serge spanikował, gdy zobaczył, jak szyja chłopaka krwawi w niektórych miejscach, a z prawej dłoni jego brata wyrastają wilcze pazury.
Co on wyprawia!?
Chłopcy pomogli towarzyszowi wstać i czym prędzej odeszli. Spojrzenie Nathaniela złagodniało, gdy spojrzał na siedzącego na ziemi Allena. Klęknął przed nim na jedno kolano i dotknął jego twarzy pazurzastą łapą, starł łzę z jego policzka, patrząc na niego tak jak zawsze - z czułością i miłością. Szybko jednak zabrał rękę, przypominając sobie o pazurach i wstał. Spojrzał na Serge'a i odchrząknął, a chłopak natychmiast pomógł Allenowi wstać.
Ruszyli w stronę wyjścia, a Serge szturchnął brata ramieniem i spojrzał na jego pazury. Nathaniel naciągnął rękaw czarnego swetra, chowając dłoń i w milczeniu udali się na peron.

<Allen?>

wtorek, 4 września 2018

Od Allena do Nathaniela do Serge'a

Chłopak stał z szeroko otwartymi oczami. Nathaniel z nim zerwał...? Jeśli go kochał, to dlaczego go zostawił?
Po jego policzkach spłynęły łzy, a z ust wyrwał się głośny szloch. Zasłonił twarz dłońmi, padając na kolana. Co on zrobił źle? Myślał, że wszystko między nimi było w porządku. Przytulali się, całowali, trzymali za ręce, tak jak zwykle, a jednak coś było nie tak. Tylko co?
- Wszystko w porządku?
Pociągnął nosem, kręcąc przecząco głową.
- Nie, nie jest. Nie widać?! - krzyknął.
- Hej, spokojnie. Co się stało?
- Luciana... - wychrypiał - Błagam, zostaw mnie w spokoju.
- Nawet o tym nie myśl - stwierdziła - Jesteśmy przyjaciółmi, przyjaciele się wspierają, prawda? - uklękła przy nim - Powiedz, o co chodzi?
- T-To nieważne. Nie musisz się tym przejmować.
- Ale chcę się tym przejmować - zarządziła - No mów, bo pójdę po Nathaniela.
Chłopak wzdrygnął się, gdy tylko usłyszał to imię. Ku jego nieszczęściu dziewczyna to zauważyła.
- Allen? - zapytała niepewnie.
- Hej, co tutaj robicie? Gdzie Nathaniel? - zapytała niewinnie Susan, która wraz z Serge’em zaszczyciła ich swoją obecnością.
- Właśnie się nad tym zastanawiam - oznajmiła Włoszka, zerkając na swojego Amerykańskiego przyjaciela.
- Co się stało?! - gdy tylko Susan zauważyła rozpacz na jego twarzy od razu do niego podeszła.
- Chcę się dowiedzieć, ale nie chcę nic powiedzieć.
- Serge, poszukaj swojego brata - poprosiła Susan.
- Nie! - krzyknął, mierząc ich ostrym spojrzeniem - Nie chcę go widzieć! - wstał i wszedł do środka.
Skierował się w stronę swojego pokoju wspólnego, wlepiając oczy w podłogę. Po chwili poczuł, jak ktoś łapie go za ramię. Niechętnie odwrócił się za siebie, żeby zobaczyć stojącego za nim Serge'a.
- Co zrobił mój brat? - zapytał prosto z mostu.
- Skąd wiesz, że to akurat on coś zrobił.
- Myślisz, że jestem głupi, Adkins? Jeśli to nie on, to dlaczego niby nie chciałbyś go zobaczyć?
Allen westchnął, odwracając wzrok. Po jego policzkach spłynęły świeże łzy. Wziął głęboki wdech, próbując się uspokoić.
- Zerwał ze mną.
<Serge? :c>