wtorek, 4 grudnia 2018

Od Gabriela

Gabriel po raz kolejny przemierzał korytarze, rozglądając się nerwowo. Miał wrażenie, że wszyscy na niego patrzą. Mały okularnik od zawsze był obiektem podśmiechujek i drwin większości uczniów, bo albo to kujon, albo to roztrzepany, a bo się dziwnie zachowuje, a bo gej. Gdy nie był wyśmiewany i obrażany przez szkolną grupę chuliganów jakieś dziewczyny pytały go, czy ma chłopaka i czy robi z nim takie rzeczy, jak w tych wszystkich fanfikach.
Owszem, czytał fanfiki wiele razy, ale nigdy nie miał doświadczenia w takich sprawach, dlatego zawsze na takie pytania czerwienił się jak burak i uciekał z jakąś głupią wymówką.
Teraz rozglądał się w poszukiwaniu prześladowców, by w razie czego ich wyminąć. Niestety i tym razem mu się nie udało. Został zaciągnięty do bocznego korytarza i magiczną siłą przyparty do ściany. Nagle pojawił się przed nim jego prześladowca na pełnym etacie, a zaraz potem reszta ekipy.
Szlag, pomyślał, eliksir niewidzialności.
-No, Gej-briel, ktoś tutaj znowu dostanie wpierdol za ten gejowski szaliczek.
- Spierdoliło czy spierdoliło? - usłyszał nagle. -Dawno po dzwonku, panowie, wzorowi czarodzieje powinni siedzieć w klasach i kuć na pamięć ilość stężenia tęczy w gównie jednorożca
Zapłakany Gabriel spojrzał na nieznajomego. Jego lewe oko było fioletowe, już zdążyli dać mu w twarz. Okulary zdjął wcześniej, tak z przyzwyczajenia. Kurczowo trzymał w dłoni swój jasnoróżowy szalik w kratkę, który jeden z prześladowców usiłował mu wyrwać.
-Masz jakiś problem, kolego? - zapytał, nie puszczając Gabriela.
Przybysz przewrócił oczami, słysząc odzywkę urwipołcia spod ciemnej gwiazdy. czy wszystkim bed bojom pokończyły się już eleganckie, wyśmiewcze teksty i muszą korzystać z tych utartych szablonów?
- No mam, jestem niewyspany, wkurwiony, głodny i zdezorientowany - wyliczał znużonym tonem. - ale przynajmniej nie muszę się martwić, że moja reputacja będzie bardziej zszargana, nie mam nic do stracenia, nie wiem, jak wy panowie, w każdej chwili mogę iść na solo - wzruszył ramionami. - bić się potraficie, czy tylko z was takie jęczydupy?
Chuligan spojrzał na niego i uśmiechnął się złowieszczo. Rzucił Gabrielem na podłogę i wyprostował się.
-A może ty też jesteś gejuchem, co? - podszedł do niego.
Gabriel zaczął szukać na ziemi okularów, które wypadły mu z kieszeni.
Dlaczego zawsze musi dziać się się to samo?!
- Nie przypominam sobie, abym któremuś z was zaglądał do łóżka, więc proszę, aby nie zaglądać do mojego, ok? Jeszcze wyjdzie, że zaliczyłem któremuś matkę i teraz jest moim synem - wzruszył ramionami. - Więc do ojca się nie skacze, ok?
Przez chwilę stali jak wryci, gapiąc się na niego. Nawet Gabriel, który jeszcze nie znalazł swoich okularów, zwrócił wzrok w stronę chłopaka.
W końcu jeden z chuliganów otrząsnął się.
-Dobra, stary. Widzę, że niezły z ciebie koleś i że chyba masz słaby humor. Może sobie ulżysz? - wskazał za siebie na Gabriela, który nawet nie musiał widzieć, by wiedzieć, co ma na myśli.
Nie zrobi tego, prawda...?
-W tej chwili humor poprawi mi tylko porządne spanko, babciny obiadek i święty spokój, co mi da, że mu wtłukę? Ani z tego satysfakcja nie idzie, ani drzemki nie dostanę, ani babcia nie nakarmi, tylko naganę mi wlepią do dzienniczka - westchnął ciężko.
Gabriel odetchnął, po czym wrócił do szukania okularów. Gdzie one, do cholery, są?!
-Widzę, że z tobą nie ma zabawy. Zmywamy się. A ty, pedale - zwrócił się do Gabriela. -Jeszcze dostaniesz, zobaczysz.
Po czym minął Romea, szturchając go ramieniem.
- Uważaj, żebyś pedałów od rowerka nie pogubił, wtedy zdasz sobie sprawę, jakie były cenne - dodał od niechcenia i schylił się po leżące niedaleko okulary. Wręczył je chłopakowi.
-O...oh... dziękuję - powiedział, nakładając je. Zamrugał kilkukrotnie i spojrzał na stojącego przed nim chłopaka. Uśmiechnął się nieśmiało.
Cholera, przystojny.
-Jeszcze raz dziękuję - podniósł się. -Mogę ci się jakoś odwdzięczyć? - podniósł leżącą na ziemi torbę.
Chłopak ziewnął już nie wie który raz tego ranka i spojrzał kątem oka na chłopaka, otarł łezkę, która zakręciła mu się w oku od ziewania
- Kojarzysz może mniej więcej, gdzie i jaką ma teraz lekcję rocznik piąty?
-To zależy, o jaki dom pytasz - powiedział, przyciskając do piersi książki i poprawiając okulary.
- Czej, czej, może pamiętam nazwę, coś na "d"? - potarł dłońmi skronie. - Dragons? Dreanirs? Draupnirs? Drignis! O, Drignis, tak.
-Cóż... mamy teraz zielarstwo na zewnątrz. Nie wiem, czy jeszcze zdążymy chociaż na połowę lekcji...
- Poważnie? To po kiego czorta fatygowałem się aż do budynku? - wydał z siebie zrozpaczony jęk i usiadł pod ścianą, robiąc minę "wyjebane".
-Ale następne jest ONMS, jeśli wyjdziemy teraz, to zostanie nam jeszcze chwila przerwy - uśmiechnął się zachęcająco, czują ból oka przy każdym drgnięciu mięśni twarzy.
- ONMS? Ktoś pijany wymyślał te skróty czy jak? - znowu potarł skronie i zjechał plecami po ścianie.
-Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami - rozwinął. -Um, my się chyba nie znamy. Szczerze mówiąc, jeszcze cię tutaj nie widziałem.
- Romeo - rzucił krótko i wyciągnął rękę w stronę chłopaka. - Masz rację, jestem jak yeti, wszyscy wiedzą, że istnieję, ale nikt mnie nigdy nie widział. przeniosłem się w tym roku, ale dzisiaj jest mój pierwszy dzień - wzruszył ramionami.
-Um... Gabriel - uścisnął jego dłoń. -Wiesz, że jeśli nie będziesz chodził na lekcje, możesz nie zdać?
Romeo chyba pierwszy raz w ciągu dnia uśmiechnął się, nie był to wesoły ani ciepły uśmiech, ale pełen łobuzerskiej werwy
- Taki mam plan - parsknął śmiechem. co jak co, ale nie zdać próbuje odkąd ojciec zapisał go do pierwszej szkoły dla czarodziejów. Pieprzony skurwesyn w lakierkach, zanim Romeo się urodził, już znał plan na jego życie.
-Oh... rozumiem. Ale skoro masz zamiar nie zdać, to co tutaj w ogóle robisz?
- Powiedzmy, że moje życie przestało być moje, odkąd skończyłem pięć lat - spoważniał, lecz starał się utrzymać beztroski ton. - A ciebie co tak męczą? Mobbing nie zgadza się z wyidealizowanymi burdelami dla czarodziejów w książkach.
Gabriel zarumienił się delikatnie, a blond grzywka opadła mu na oczy. Powinien mu powiedzieć? Zwykle chłopcy, którym mówi o swojej orientacji uciekają od niego i urywają wszelki kontakt, bo po prostu myślą, że mały, nieśmiały Gabriel zaraz się na nich rzuci i ich zgwałci.
-Znęcają się nade mną, bo jestem kujonem, a w dodatku... - zatrzymał się na chwilę. Romeo nie wyglądał na kogoś, kto by się tym przejął. Wyglądał raczej na kogoś, kto ma na wszystko wywalone i w sumie mu wisi, czy zaraz zgwałci go jakiś chłopczyk, czy nie. -No i... jestem gejem. To chyba główny powód - wbił wzrok w ziemię.
Cudownie, banda niewyedukowanych małp, homofobów i rasiści może na deser? było mu spierdalać w Bieszczady pod innym nazwiskiem, mógłby paść kozy, zamiast chodzić do szkoły dla odpicowanych czarownic
- lipa, przedszkolny poziom śmieszkowania z fajnych nazwisk. już lepiej porobić sobie żarty z gościa, który nazywa się "Dick" niż wyzywać, bo lgbt.
Gabriel uśmiechnął się delikatnie i odgarnął grzywkę z czoła. Jak widać poszczęściło mu się i trafił na jednego z normalnych... normalniejszych ludzi w szkole.
-Chodźmy już, inaczej spóźnimy się na kolejną lekcję.
-Czy mogę udać miłego kolegę i pod pretekstem zabrania cię do pielęgniarki opuścić lekcję?
Gabriel zastanowił się chwilę. ONMS było jedną z jego ulubionych lekcji, ale...
Spojrzał na Romea.
-Jasne - uśmiechnął się.
Z ciężkim westchnięciem dźwignął się z podłogi i stanął obok.
- Ale ty prowadzisz, będę cię asekurować, wiesz, jakbyś zemdlał, nigdy nic nie wiadomo - jeszcze bardziej rozwalił węzeł krawata, aż w końcu rozwiązał go całkowicie, a gównianą szatę chwycił w dłoń, bo szlag go już trafiał. Przypominał babcię w kościele.
Błagam, zrób to jeszcze raz, pomyślał, jednak nie ośmielił się powiedzieć tego na głos.
Zamiast tego ruszył w stronę schodów prowadzących do skrzydła szpitalnego. Przed nimi długa wycieczka na sam szczyt wieży, yaay!
Kto umieszcza skrzydło szpitalne na szczycie? Podobno w przyszłym roku mają je przenieść na parter...
Romeo jęknął zrozpaczony na widok ciągnących się w nieskończoność schodów 
- Borze, nawet wf mnie nie ominie, za jakie grzechy? Biegałem wczoraj, po co mi dzisiaj? - marudził pod nosem.
-Ale ty marudzisz...
Ups, to jednak powiedział.
- Ktoś musi. jakbyś jeszcze nie zauważył, nie potrafię trzymać języka za zębami - parsknął śmiechem. Może jednak dzisiejszy dzień nie będzie taki chujowy.
Gabriel uśmiechnął się mimowolnie i pokręcił głową. Pozwolił sobie na niego spojrzeć, poprawił okulary i syknął cicho, czując ból w podbitym oku.
Chłopak poklepał Gabriela po ramieniu.
-Do wesela się zagoi, grunt, żebyś psychicznie nie wykorkował - wbrew pozorom powiedział to zupełnie poważnie.
-Uh... mogę się z tobą zgodzić, ale nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam... - byli już w połowie drogi, a Gabriel zaczął czuć się... dziwnie.
-Więc czemu nie zostawisz tego burdelu w cholerę? Jest setka innych szkół, połowę z nich zaliczyłem, wcale nie mają gorszego poziomu.
-Myślałem, że uczęszczanie do międzynarodowej szkoły będzie ciekawym doświadczeniem. No i miałem rację, ale nie spodziewałem się, że... Znaczy, spodziewałem się zaczepek i w ogóle, ale nie w takim stopniu.
-Rozumiem, że ambicje i te sprawy, ale czasem lepiej odpuścić, zmarnujesz sobie życie.
Zatrzymał się w połowie schodów, wbił wzrok w ziemię.
-Wiesz, myślę, że nie mam już nic do stracenia - uśmiechnął się smutno.
-Zawsze jest coś do stracenia - wsunął dłonie do kieszeni.
-W moim przypadku nie. Straciłem już nawet część zdrowia psychicznego.
Nawet teraz to czuję, pomyślał.
Zaczyna się.
Gabriel poczuł, jak zaczyna mu się robić duszno. Zacisnął dłoń na poręczy i zaczął brać głębokie oddechy.
Romeo zamrugał kilka razy, dopiero po chwili ogarnął, że złota rybka mu się dusi. szybko złapał Gabriela, zanim chłopak zdążyłby całkiem stracić nad sobą panowanie. Spojrzał na jeszcze kilkadziesiąt metrów przed nimi 
- Co się dzieje?
Gabriel zaczął się nerwowo rozglądać i drżeć, poczuł, jak robi mu się...
-Niedobrze mi, Romeo... - jego oczy błądziły wokół, Romeo mógł poczuć silne drgawki chłopaka.
Normalny człowiek byłby spanikowany, ale Romeo jak ostatni baran wpatrywał się zaskoczony w Gabriela i dopiero gdy wyczuł silne dreszcze od chłopaka, zareagował. jedną ręką chwycił go za zgięcie w kolanach, a drugą położył na plecach i uniósł. świetnie, kardio, abs i crossfit w jednym, samo zdrowie. czym prędzej ruszył do gabinetu.
Oddech Gabriela przyspieszył, chłopak zacisnął palce na materiale koszulki towarzysza i oparł głowę o jego ramię.
-To... to się nie dzieje, prawda? - wydusił, wbijając wzrok w swoją zaciśniętą na koszuli Romea dłoń. -To... to wydaje się... nie umieram, prawda? Romeo? Co się dzieje?
-Zawiodę cię, ale nie machnę ci z głowy dramatycznego wiersza o umieraniu jak Romeo od Szekspira, imię mi się nie zgrało z charakterem - odparł, mimo że taki się nie wydawał, był zmartwiony. wszedł do gabinetu pielęgniarki, ciężko dysząc od wysiłku.
Pielęgniarka spojrzała na nich zaskoczona.
-Co wy tutaj robicie? Szybko, połóż go tutaj! - wskazała najbliższe wolne łóżko.
Według polecenia pielęgniarki, ostrożnie położył Gabriela na jednym z łóżek. masz ci babo placek, jak chłopak umrze, to nie dość, że cię poślą do sądu, to jeszcze wpiszą do kartoteki, żeś przestępca. No pięknie. Wagarowicz, morderca i wrzód na tyłku.
Pielęgniarka zaczęła biegać tam i z powrotem przejęta, a jej mąż, pan Mahmood przyjrzał się chłopcu.
-Co mu się stało w oko?
-Grupa gówniarzy go nękała, gratuluję zorganizowania szkolnego BHP - odparł nieco zirytowanym tonem Romeo i stanął przy ścianie, nie chcąc pałętać się specjalistom pod nogami, jeszcze mu brakowało dostać opieprz od pana i pani w fartuszkach.
-Romeo, nie zostawiaj mnie, nie zostawiaj - Gabriel chwycił go za rękaw i spojrzał na niego. Jego klatka piersiowa unosiła się szybko, brał coraz większe wdechy.
-Hej, hej, spokojnie. Zapowietrzysz się - powiedział pan Mahmood i chwycił go za ramiona.
-Proszę mnie nie dotykać! Proszę nie dotykać! Nie! Nie!
Pan Mahmood puścił go natychmiast.
-Jak się nazywasz?
-Ga... ga... - przez szybkie oddechy nie był w stanie powiedzieć nic więcej.
Biorąc pod uwagę sławę jego imienia, w normalnej sytuacji zaśmiałby się, ponieważ słowa chłopaka zabrzmiały niezwykle dramatycznie, ale przynajmniej dla zachowania pozorów, ugryzł się w język i opanował.
- Gabriel, nazwiska mi nie podał - powiedział do pielęgniarki i zgodnie z życzeniem został obok chłopaka.
-Muszę znać jego nazwisko - warknął. -Inaczej nie znajdę jego karty i nie dowiem się, co mu jest!
-Znam go od 20 minut - odparł Romeo, mrużąc nieprzyjaźnie oczy, przez moment wydawał się znacznie starszy, niż był w rzeczywistości. z wyraźną powagą i chłodnym spojrzeniem wręcz niemożliwie przypominał swojego ojca. po chwilowej walce na spojrzenia z pielęgniarzem, westchnął boleśnie. Jak zwykle on musi być tym odpowiedzialnym, chociaż prawdopodobnie był najmniej kompetentną osobą w całej tej szkole. Przykucnął obok łóżka Gabriela i przeczesał dłonią jego włosy, jak często robił starszy brat Romea, kiedy Romeo źle się czuł. -Nikt nie zrobi ci krzywdy.
Gabriel zadrżał, jednak jego oddech zwolnił nieco. Teraz brał je rzadziej, ale głębsze.
-Ga... Gabriel. Gabriel Croisseux - powiedział.
Pani Mahmood szybko odnalazła kartę ucznia i podała ją swojemu mężowi.
-Napady lękowe - powiedział, po czym spojrzał na Gabriela. - Z tego co widzę niedługo przestanie.
Romeo przesunął dłonią po policzku Gabriela i zaczesał jeden z kosmyków za ucho
-Zaraz ci przejdzie, będzie dobrze.
Gabriel spojrzał na niego zamglonymi oczami i pokiwał głową. Jego drgawki zaczynały słabnąć, oddech uspokajać.
Romeo usiadł na podłodze obok łóżka, ale nie zabrał dłoni, cierpliwie czekając, aż Gabriel dojdzie do siebie.
Po pewnym czasie Gabriel uspokoił się i po prostu zasnął z delikatnym rumieńcem na twarzy. Pani Mahmood odetchnęła z ulgą i zabrała się za przygotowywanie opatrunku na oko.
-Mógłbyś mu zdjąć okulary? Chciałabym zrobić mu chłodny okład, żeby nie miał takiej śliwy...
Romeo postąpił według prośby pielęgniarki i ostrożnie zdjął Gabrielowi okulary, po czym odłożył je na stolik obok łóżka. zasiadł znowu na podłodze, patrząc jak kobieta kręci się dookoła.
Pani Mahmood podeszła do łóżka, na którym leżał Gabriel i przyłożyła do jego zranionego oka biały materiał nasączony zimną wodą. Chłopak stęknął cicho przez sen i poruszył się nieco.
Gdy pielęgniarka rzuciła Romeowi przelotne spojrzenie, cofnął rękę i splótł swoje palce z palcami u dłoni Gabriela, licząc na to, że nikt nie będzie miał do niego pretensji, że przeszkadza. Japierdole, najpierw czepiają się, że nie dba o kolegów, a potem rzucają spojrzenia spode łba, bo pałęta się pod nogami. trochę więcej zdecydowania.
Kiedy pani Mahmood skończyła wyrzuciła materiał i odetchnęła. Spojrzała na Romea i uśmiechnęła się przyjaźnie.
-Jeszcze zdążysz na kolejną lekcję. Twój kolega wydobrzeje do wieczora. Dziękuję, że go przyprowadziłeś.
Skinął krótko głową, nie mając ochoty zostawać z nieprzyjemnym pielęgniarzem i irytującą pielęgniarką. Na ramiona zarzucił szatę, ale krawat wepchnął do kieszeni i raz w życiu posłusznie wymaszerował z sali z nadzieją, że odnajdzie się w tym pełnym szajsu przytułku dla chorych umysłowo.

C.D.N

Kwestie Romea napisane zostały przez jego twórczynię ~

wtorek, 16 października 2018

Od Isir

Mija dziś piąty dzień nauki Isir w Szkole Sześciu Domów. Jakoś nie miała ochoty na nowe znajomości po incydencie z poprzedniej szkoły. Dlatego jedyną osobą, z którą "rozmawiała" był jej kochany szczur - Jerry. Właśnie wracała z ostatnich zajęć, kiedy wyczuła pierwsze objawy nadchodzącej utraty wzroku. Od razu zaczęła szukać leków w torbie, którą miała zarzuconą na ramię. W końcu znalazła pudełko z pastylkami i kiedy miała jedną zażyć, ktoś szturchnął ją ramieniem. Tabletka, która była zarazem ostatnią, którą miała przy sobie, wypadła jej z dłoni i gdzieś się potoczyła. Westchnęła przeciągle, kiedy zrozumiała, że straciła właśnie zmysł wzroku. Od razu podeszła do ściany i dotknęła ją trzema palcami lewej ręki. Prawa dłoń uniosła lekko do góry i zaczęła co jakiś czas pstrykać palcami. Ta czynność umożliwiała jej poruszanie się tylko dzięki wyostrzonemu słuchowi. Szła tak chwilę przez korytarz, dopóki na kogoś nie wpadła i się nie przewróciła.
- Puta - przeklęła pod nosem. - Przepraszam - dodała, podnosząc się z ziemi.
<Aleksandr?>

sobota, 22 września 2018

Witamy nowego ucznia!


Od Nathaniela do Allena

Pierwsze promienie słońca padły na pysk Nathaniela. Spojrzał na wschód i stał tak, czekając na przemianę. Znów będzie człowiekiem.
Zmiana w człowieka była o wiele mniej bolesna, niż w wilka. Kilka minut później chłopak stał, opierając się o drzewo i próbując złapać oddech.
Pamiętał wyraz twarzy Allena, kiedy go zobaczył. Chłopak był przerażony, bał się go. Nathaniel próbował go dogonić, zatrzymać i udowodnić, że nie zrobi mu krzywdy, jednak Allen najwyraźniej w to wątpił. Z resztą, jak mógł nie wątpić, kiedy kilka minut wcześniej Nat wbił pazury w jego delikatną dłoń...
Dowlókł się do posiadłości, gdzie Serge przywitał go ciepłym, pokrzepiającym uśmiechem i kubkiem herbaty. Nat usiadł na krześle w kuchni i objął naczynie dłońmi, chłonąc jego ciepło.
-Gdzie Allen? - zapytał.
-Przed chwilą wyszedł, chyba siedzi przy fontannie. Był nieźle poharatany...
-Co? - Nat spojrzał na niego zaniepokojony.
-Spokojnie, nic poważnego mu się nie stało. Głównie zadrapania od gałęzi, ale ta rozdrapana dłoń to chyba twoja sprawka.
Nathaniel westchnął i zasłonił twarz dłońmi.
-Mówiłem mu, że ma odejść - jęknął.
-Widocznie się o ciebie martwił - Serge wzruszył ramionami i napełnił kolejny kubek. -Powinieneś z nim pogadać.
-Wiem. Najpierw się umyję i przebiorę. Cuchnę. Powinniśmy się w końcu pozbyć tych gnomów, srają gdzie popadnie.
Serge zaśmiał się cicho, a Nathaniel szturchnął go w ramię. Wstał i udał się do swojego pokoju, by doprowadzić się do odpowiedniego stanu. Wziął szybki prysznic i przebrał się w czyste rzeczy, a wilgotnym włosom pozwolił się ułożyć, jak same tego chciały. Na nadgarstek prawej dłoni obowiązkowo założył chustkę, którą dostał kiedyś od Allena.
Wyszedł na zewnątrz i udał się w stronę fontanny. Zobaczył siedzącego na jej murku chłopaka, wydawał się pogrążony w myślach, twarz miał skierowaną ku niebu.
Podszedł do niego powoli i położył dłoń na jego ramieniu.
-Co tam, Serge? - usłyszał.
Nathaniel nie odpowiedział, w końcu Allen odwrócił się, a na jego twarzy pojawił się wyraz zdziwienia. Bloodshed zobaczył małe ranki na jego twarzy i mocne zadrapanie na dłoni, doskonale zdawał sobie sprawę, że to jego wina. Był też jednak zły, że Allen uciekł, nie pozwalając mu się nawet do siebie zbliżyć.
-Cześć - mruknął.
-Hej - odpowiedział Allen, a Nat aż zadrżał słysząc niechęć w jego głosie.
-Jestem winien ci wyjaśnienia, prawda?
-Jesteś - przyznał, nawet na niego nie patrząc.
Nathaniel czuł się, jakby ktoś ścisnął jego serce w dłoni i spróbował je zgnieść na miazgę.
-Możemy wrócić do mojego pokoju? Wszystko ci wyjaśnię. Wszystko.
Allen przez chwilę wbijał wzrok w ziemię, jednak w końcu wstał i stanął obok Nathaniela. Ruszyli przed siebie, a Nat spróbował nawet dotknąć dłoni chłopaka opuszkami palców, jednak Allen zacisnął ją w pięść i przycisnął do swojego boku. Nathaniel wziął głęboki wdech, usiłując powstrzymać chęć rozpłakania się jak dziecko.
W końcu dotarli na miejsce. Nathaniel przepuścił Allena w drzwiach i poprosił go, by usiadł. Chłopak bez przekonania usadowił się na łóżku starszego chłopaka, nadal na niego nie patrząc. Nathaniel zniknął na chwilę, by wrócić z dwoma kubkami pachnącego kakao. Podał jeden z nich Allenowi, a ten przyjął go z obojętną miną. Nat przez chwilę wpatrywał się w płyn w swoim naczyniu, po czym westchnął.
-Dobrze, zacznijmy od tego, że... przepraszam. Przepraszam, że ci nie powiedziałem. Bałem się, że się wystraszysz i... i miałem rację. Już raz spotkałeś mnie w formie wilkołaka. Wtedy, kiedy szukałeś Gugu na błoniach. Bałem się, że napotkasz jakiegoś innego wilkołaka, albo że stracę nad sobą kontrolę i zrobię ci krzywdę, więc postanowiłem cię przegonić. Przepraszam.
Allen kiwnął głową, a Nat nie był pewny, czy jego przeprosiny zostały przyjęte.
-Stałem się taki kiedy byłem dzieckiem. Byliśmy z mamą i Sergem na wycieczce w górach i coś mnie podkusiło, żeby wyjść sobie na nocny spacer. Zapuściłem się daleko w las i poczułem tylko, jak coś przygniata mnie do ziemi, a później był tylko ogromny ból w barku - odsłonił swój bark, na którym znajdywał się ślad po ugryzieniu.
Allen podniósł wzrok, wziął oddech, gdy zobaczył bliznę na ciele Nathaniela.
-Krzyczałem wniebogłosy, aż w końcu znalazł mnie Serge. Młodszy ode mnie rzucił się na bestię i po prostu ją ze mnie zepchnął. Później przyszła mama i przegoniła wilkołaka kilkoma zaklęciami. Pamiętam zaniepokojoną minę mamy i głośny płacz Serge'a. Mogłem umrzeć.
Zapadła cisza. Nathaniel wbił wzrok w pościel przed sobą, gładząc kciukami brzegi kubka.
-Czy ja... mogę dotknąć? - podniósł wzrok, słysząc to.
Pokiwał głową i znów odsłonił bliznę na barku. Allen pochylił się do przodu i dotknął jej opuszkami palców. Nathaniel zadrżał, a gdy chłopak już miał zabrać rękę chwycił jego nadgarstek i wtulił policzek w jego dłoń.
-Brakowało mi twojego dotyku - powiedział cicho.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, jednak w końcu Allen odwrócił wzrok.
-Powinienem wyjaśnić ci coś jeszcze. Wyjaśnić, dlaczego z tobą zerwałem.
Allen zamknął oczy, a Nat odchrząknął, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.
-Nie chciałem.
-To dlaczego to zrobiłeś?
-Musiałem.
-Niby kto cię zmusił? - Allen wydawał się coraz bardziej zdenerwowany.
-Posłuchaj, Allen. Ród Bloodshedów to ród krwi niebieskiej, niezwykle szanowany. Od wielu pokoleń istnieje u nas coś w rodzaju... tradycji. No i... Pamiętasz, jak pisaliśmy do siebie listy?
Allen kiwnął głową, jednak po chwili zastanowienia jego źrenice skurczyły się. Spojrzał na Nathaniela.
-Aranżowane małżeństwo.
Nat pokiwał głową. Allen przeczesał włosy palcami, wyraźnie zestresowany. Odłożył swój kubek na bok, a Nat zrobił to samo, chrząkając cicho.
-Próbowałem rozmawiać o tym z moją rodziną i jedynie mama mnie poparła, ale reszta rodziny niezbyt za nią przepada, więc mój sprzeciw był daremny. Mówiłem im, że to bez sensu, żebym żenił się, podczas gdy jeszcze nie skończyłem szkoły, ale oni po prostu chcą to mieć już z głowy.
-Um... Kto jest twoją narzeczoną?
-Annie Larson. Jest naprawdę miła, ale... ja tego nie chcę... Chcę być z tobą, Allen.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś? - zapytał.
-Bo nie chciałem cię ranić, ale chyba zraniłem cię jeszcze bardziej. Przepraszam - zasłonił twarz dłońmi i poczuł, jak po jego policzkach spływają łzy.
Poczuł obejmujące go ramiona Allena. Nie zastanawiając się długo odwzajemnił uścisk i wtulił twarz w ramię chłopaka, mocząc rękaw jego koszulki.
-Przepraszam...
Poczuł jego dłoń głaszczącą go kojąco po głowie. Podniósł twarz i spojrzał na Allena, dotknął dłońmi jego policzków i pogłaskał je czule.
-Allen, tak bardzo cię przepraszam... Kocham cię, Allen. Kocham ciebie i tylko ciebie. Nie chcę tego małżeństwa, chcę być z tobą, mój Lisku...
-Wiem, Nat, wiem...
-Błagam, wybacz mi...
-Wybaczam ci, Nat.
Nathaniel podniósł się i spojrzał mu w oczy, po czym pocałował go czule. Poczuł, jak Allen odwzajemnia pocałunek i całkowicie się w nim zatracił. Tak bardzo tęsknił za tym chłopcem, za jego ciepłymi ustami, obejmującymi go ramionami. Tęsknił za pełnym miłości spojrzeniem jego miedzianych oczu, za jego uśmiechem, delikatnym dotykiem, jego głosem i jego barwnym śmiechem.
Materac zaskrzypiał, gdy Allen uderzył w niego plecami. Poczuł delikatny dotyk palców Allena na swoich policzkach, dłoń wsuwającą się w jego włosy.
-Lisku? - zapytał, niechętnie odsuwając swoje wargi od jego ust.
-Tak?
-Bo widzisz... - odwrócił wzrok, nie bardzo wiedzą, jak ubrać w słowa to, co chciał mu powiedzieć.
-No dalej, wyduś to z siebie - Allen dotknął jego policzka wierzchem dłoni.
Nat zamknął oczy i wziął głęboki oddech, po czym spojrzał ukochanemu w oczy.
-Allen, jesteś moim pierwszym chłopakiem, pierwszą i jedyną miłością. Przeżyłem z tobą swój pierwszy pocałunek i chciałbym przeżyć z tobą wszystkie następne. Chciałbym przeżyć z tobą wszystkie swoje pierwsze razy. Pierwsze i następne. Tylko z tobą.

<Allen?>

Witamy nową uczennicę!